Po długiej wakacyjnej przerwie, w której zawierała się też przerwa od komputera, widzę że z jakiejś przyczyny nie pokazała się na blogu, napisana w lipcu relacja z koncertu Wagla i Mateo w Łodzi.
Zamieszczam teraz ten archiwalny już w sumie wpis.
Wagiel + Mateo = gwarancja znakomitego koncertu. Prosta recepta na sukces. Niestety istnieje też inne równanie: Wagiel + Łódź + koncert pod gołym niebem = prawie zawsze zimno i deszcz. Nie ma znaczenia, że akurat jest środek lata. Dokładnie tak było w piątek, 13 lipca w Łodzi. Obydwa równania się sprawdziły. Na początku występu Wojciech Waglewski nawet zażartował informując, że koncert będzie trwał do pierwszego grzmotu a jak nie, to jakieś 74 minuty.
Zamieszczam teraz ten archiwalny już w sumie wpis.
Wagiel + Mateo = gwarancja znakomitego koncertu. Prosta recepta na sukces. Niestety istnieje też inne równanie: Wagiel + Łódź + koncert pod gołym niebem = prawie zawsze zimno i deszcz. Nie ma znaczenia, że akurat jest środek lata. Dokładnie tak było w piątek, 13 lipca w Łodzi. Obydwa równania się sprawdziły. Na początku występu Wojciech Waglewski nawet zażartował informując, że koncert będzie trwał do pierwszego grzmotu a jak nie, to jakieś 74 minuty.
Wydarzenie to odbyło się na dziedzińcu Białej Fabryki w ramach festiwalu Geyer Music Factory. Wagiel występował w tym miejscu trzeci rok z rzędu. W poprzednich latach towarzyszyli Mu synowie oraz zespół Voo Voo. W tym roku wystąpił wraz z Mateuszem Pospieszalskim .
Na koncert przybyły tłumy. Bilety wyprzedały się błyskawicznie. Miejsca były numerowane. Ku mojemu zdziwieniu była też cała masa ludzi stojących gdzieś po bokach a nie przypominam sobie by w sprzedaży były miejsca stojące. Ale w sumie dobrze, że więcej osób miało okazję zobaczyć ten znakomity występ. Co więcej, cieszy że tak wielu ludzi doceniło talent duetu i postanowiło spędzić piątkowy wieczór w tak miły sposób.
A co można powiedzieć o samym koncercie? Że znakomity, to w zasadzie każdy może się domyśleć. Lista wykonanych utworów też nie była zaskoczeniem. Panowie poruszają się wokół względnie stałego zbioru kompozycji. Oczywiście przy tak ogromnym dorobku artystycznym i przy tak obszernym repertuarze, wybór piosenek, po które mogliby sięgnąć, jest bardzo duży. Ale sięgają po te, po które sięgają i jest to naprawdę bardzo dobry, sprawdzony i nieprzypadkowy zestaw. Niewątpliwie to między innymi tracklista sprawia, że te koncerty są zawsze tak udane. Oczywiście cokolwiek by nie zagrali, najprawdopodobniej i tak byłoby miło. Ale jakoś potrafię sobie wyobrazić zestaw utworów, przy którym bawiłbym się trochę słabiej. Dlatego taki dobór piosenek, przekrojowy i trochę na zasadzie greatest hits (jeżeli można tak to nazwać), ma naprawdę duże znaczenie dla kształtu całości. Często brakuje mi tego na koncertach Voo Voo ale zawsze można na to liczyć na występach Wagla i Mateo.
Z tego, co do tej pory napisałem, można wyciągnąć wniosek, że z góry wiadomo jak będzie wyglądał koncert. A to akurat nie byłoby dobrze. Ale bez obaw. Kolejne koncerty nie są kopiowaniem wcześniejszych, mimo że można przewidzieć jakie piosenki zabrzmią. Wymyślane w trakcie grania aranżacje sprawiają, że każde wykonanie jest niepowtarzalne. Kolejne wersje tak dalece różnią się oryginałów z płyt oraz wcześniejszych wykonań, że koncert bardzo często zamienia się dla widza w taką wewnętrzną zgadywankę pod tytułem: co to za piosenka właśnie się zaczęła? Kilkuminutowe intra dają słuchaczowi dużo czasu do namysłu. Chociaż każdą z wykonanych w Łodzi piosenek słyszałem setki razy to jednak trzykrotnie odgadłem błędnie.
Zdarza się, że ktoś mnie pyta: Voo Voo? Co oni grają? Nigdy nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Grają prawie wszystko. A to jakby niewiele mówi. Grają prawie ze wszystkimi. To też niewiele mówi. A z drugiej strony nie chcę sięgać po odpowiedzi w stylu: tam gra brat tego słynnego pana Janka z telewizji. W takich sytuacjach bardzo dobitnie uświadamiam sobie jak trudno jest powiedzieć coś w dwóch-trzech zdaniach o tym zespole i jego muzykach, aby powiedzieć coś konkretnego o jakimś większym obszarze ich aktywności. Ale myślę, że jednym ze słów, które mogą stanowić wspólny mianownik dla każdej osoby w tym składzie a zarazem towarzyszy im od początku istnienia zespołu jest właśnie "improwizacja". To za sprawą improwizacji każdy koncert jest niepowtarzalny. Koncert Wagla i Mateo w Łodzi był kolejnym, który pokazywał na jak wiele sposobów można wykonać tę samą piosenkę. Improwizacja ta oparta jest jednak na kilku wypracowanych przez lata na dziesiątkach koncertów "kotwicach", które sprawiają, że panowie realizując własne, odrębne pomysły, utrzymują równocześnie spójność. Dzięki temu również, zawsze wiedzą gdzie się ponownie spotkać w trakcie piosenki, gdy muzyczne pomysły poniosą ich w nieznane strony.
Oglądając ten koncert, powróciłem przez moment wspomnianymi do występu Davida Byrne'a, na którym byłem kilka dni wcześniej. Byrn jest o rok starszy od Wojciecha Waglewskiego, czyli są prawie w tym samym wieku. Obaj tworzą muzykę nieocziwistą. Ale zestawienie tych dwóch koncertów pokazuje jak bardzo odmiennie można podchodzić do kwestii nawiązywania kontaktu z publicznością. David Byrne przez cały koncert grał, śpiewał, tańczył i próbował zaskakiwać. Krótko mówiąc: showman który tworzył swoje widowisko. No i Wojciech Waglewski, który czasami sprawia wrażenie, że gdyby mógł, schowałby się z gitarą za głośnikami i tam grał. Nie mówi więcej niż to niezbędne i niemal w 100% stara się osiągnąć w sumie to samo co Byrne ale wyłącznie poprzez muzykę. W żaden sposób nie staram się oceniać, które podejście jest lepsze. Oba koncery mi się podobały. Po prostu Byrne to Byrne a Wagiel to Wagiel. Ale jeśli chodzi o minimalizm, za pomocą którego obaj próbowali zdobyć uznanie publiczności, to Wojciech Waglewski położył Byrna na łopatki.
Trochę mało w tej relacji o Mateuszu Pospieszalskim ale w poprzedniej mało było o Wojciechu Waglewskim. Pomimo niesprzyjających okoliczności, bo późno i jak już wspomniałem: zimno oraz deszczowo, pomimo krzesełek dla publiczności, które dla mnie zawsze same w sobie są złem ale w Białej Fabryce dodatkowo są ustawiane w sposób, który dzieli publiczność i utrudnia wszelkie interakcje, Wagiel i Mateo zaprezentowali się jak czarodzieje sceny, dając kolejny magiczny występ.
O bis nie trzeba było długo prosić. Duet zagrał "Flotę Zjednoczonych Sił" + "Łobi Jabi". Czyli kompozycje, które dla mnie osobiście są ogromnie ważne. Niestety bardzo późna pora plus fatalna pogoda sprawiły, że chyba zarówno publiczność jak i muzycy mieli już wszystkiego dość tego wieczoru. Dlatego bis nie wypadł tak ładnie jak zazwyczaj ale i tak zakończyło się na wesoło, gdyż w pewnym momencie Mateo postanowił zagrać na klawiszach melodię "Łobi Jabi". Może z zimna, może ze zmęczenia, przy jednej z nutek dość brutalnie nie trafił palcem we właściwy klawisz. Sytuację szybko podchwycił Wagiel, który zagrał tę samą melodię na gitarze i popisał się równie uroczym fałszem, obracając równocześnie całe zdarzenie w bardzo udany żart. I chyba właśnie to zapamiętam najdłużej z tego koncertu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz