Równe pół roku temu zakupiłem sobie bilecik na koncert Wojciecha Waglewskiego i Mateusza Pospieszalskiego w warszawskiej Kuźni Kulturalnej. Nigdy tam wcześniej nie byłem, więc informacja w systemie sprzedażowym o treści "Schemat sali nie odwzorowuje rzeczywistego układu rzędów, a jedynie kolejność numeracji miejsc" sprawiła, że miejsce wybierałem w zasadzie w ciemno. Jak się po przybyciu do lokalu okazało, było to miejsce położone jakieś 1,5 metra na wprost Wagla.
Zanim się występ rozpoczął, gdzieś tam w głowie siedziało mi pytanie: jaki będzie ten koncert? Bo chociaż duet Wagiel i Mateo nigdy nie zawodzi to jednak wiele lat temu sami ustawili sobie poprzeczkę bardzo wysoko. Tak wysoko, że zawsze istnieje (niewielkie ale jednak) ryzyko, że coś może pójść nie tak i nie uda się osiągnąć tego pułapu co zazwyczaj. Pamiętam na przykład koncert rok wcześniej, również w Warszawie, który chociaż znakomity to trwał bardzo krótko. Powodem było miejsce, w którym zwyczajnie nie dało się występować, gdyż kilka metrów dalej jeździły autobusy, motocykliści i karetki pogotowia.
Dlatego wczoraj miałem spore obawy, bo tuż za rzędami siedzącymi, ustawione były połączone stoliki, przy których odbywała się dość głośna impreza urodzinowa. Pomyślałem sobie, że jak te wszystkie dźwięki sztućców, kieliszków i rozmów obecne będą również podczas występu, to będzie bardzo słabo.
Te obawy okazały się na wyrost. Co prawda odpowiedzialny za akustykę Krzysztof Głębocki, przezornie ustawił siłę dźwięku na poziomie raczej uniemożliwiającym jakąkolwiek rozmowę ale od pierwszych chwil okazało się, że na sali zgromadziła się naprawdę bardzo fajna publiczność. To niestety nie jest regułą, bo na przykład na jednym z ostatnich występów Voo Voo, w zasadzie przez pierwsze dwie piosenki nie byłem w stanie się skupić na muzyce, gdyż stale trwały jakieś przepychanki kto gdzie stoi, kto komu zasłania itd. Co nie zmienia faktu, że zawsze byłem i będę zwolennikiem koncertów stojących.
Wczoraj po przywitaniu się z publiką, muzycy zaczęli występ od ponad ośmiominutowej wersji "Piątku". Kolejnym utworem był "Bo Bóg dokopie", który poprzedzało długie intro. W sumie wyszło z tego kolejne 11 minut, więc od początku stało się jasne, że muzycy postawili na rozbudowane, długie formy, podczas których bez pośpiechu mogli zaprezentować swoją wirtuozerię. Również już podczas drugiego utworu pojawiły się żywe reakcje publiczności pod postacią wspólnego klaskania w rytm muzyki. Ale to była tylko rozgrzewka bo dalej było tylko jeszcze lepiej.
Kolejne 12 minut to "Piosenka kobieca", podczas której, w drugiej części, artyści narzucili sobie bardzo szybkie tempo gry, doprowadzając w zasadzie publiczność do wrzenia. Siła oklasków najdobitniej świadczyła o tym, że zabawa trwała już na całego. Po tej kompozycji, Wagiel poinformował, że po części autorem tekstu do tej piosenki jest Bogusław Linda, o czym zapomniał napisać w książeczce do płyty.
Chwilę oddechu przyniósł utwór "Nabroiło się" ale również i tutaj tempo koncertu nie zwalniało a Mateo prezentował swoje umiejętności gry na saksofonie.
Flota / Łobi Jabi - dla mnie coś w rodzaju osobistego hymnu życiowego. Kompozycja, która skutkowała dla mnie wieloma bardzo pozytywnymi zdarzeniami, chociaż i kilkoma znacznie mniej miłymi. Wczoraj zapewne plan na ten utwór był zupełnie inny niż to miało ostatecznie miejsce. Świadczy o tym chociażby fujarka, która leżała z boku ale ostatecznie nie została użyta przez cały występ. Widać było, że już w trakcie grania Mateuszowi przyszedł do głowy motyw na klawisze, który wkręcił go bez reszty i zmienił pierwotny zamysł. Na nim oparte było całe to, niezwykle piękne, dwunastominutowe wykonanie. Publiczność całkowicie wciagnięta przez Styksu wir, odśpiewała oczywiście chóralnie wraz z Mateo "Łobi Jabi".
Potem przyszła kolej na kolejny ze sztandarowych utworów Wojtka Waglewskiego, czyli "Nim stanie się tak, jak gdyby nigdy nic". Wersja numer mniej więcej 6379. Ale jak zawsze: oryginalnie i porywająco. Dla publiczności kolejna okazja aby przez ponad 12 minut poklaskać i pośpiewać z zespołem.
Na tym zakończył się podstawowy program koncertu. Artyści podziękowali publiczności za przybycie, jednak nikt nawet przez moment nie zakładał, że występ na tym może się zakończyć. Ogromne brawa bardzo szybko ściągnęły obu panów z powrotem na scenę. Na bis wykonali utwór "Gdybym". Oczywiście po raz kolejny w wydłużonej wersji. Muzycy ponownie ukłonili się i zeszli ze sceny ale brawa ani przez chwilę nie cichły, więc w zasadzie nie mieli wyboru i ponownie wrócili.
Na zakończenie, duet wykonał kompozycję "To co zostanie", za co otrzymał oklaski na stojąco.
Wspinały koncert. Absolutnie magiczne i niepowtarzalne chwile. Wojciech Waglewski i Mateusz Pospieszalski po raz kolejny nie zawiedli. Podobnie jak publiczność, której nie trzeba było zapraszać do zabawy, bo sama się zaprosiła od samego początku.
Jedno czego może odrobinę brakowało to akordeonu. Mateo wspaniale sprawdza się na tym instrumencie i zawsze miło jest posłuchać jak gra. Natomiast nie jestem fanem wszelkich looperów i innych urządzeń zapętlających, które mniej więcej od 2013 roku odgrywają coraz większą rolę podczas występów Voo Voo a w niedzielę też ich nie zabrakło. Ale to bez znaczenia w zestawieniu z całą resztą pozytywów.
Jedno czego może odrobinę brakowało to akordeonu. Mateo wspaniale sprawdza się na tym instrumencie i zawsze miło jest posłuchać jak gra. Natomiast nie jestem fanem wszelkich looperów i innych urządzeń zapętlających, które mniej więcej od 2013 roku odgrywają coraz większą rolę podczas występów Voo Voo a w niedzielę też ich nie zabrakło. Ale to bez znaczenia w zestawieniu z całą resztą pozytywów.
Koncerty Wagla i Mateo to dość rzadkie okazje aby posłuchać starszych kompozycji z repertuaru głównie tego pierwszego. Być może dla niektórych okazja aby dowiedzieć się, że Wojciech Waglewski i Voo Voo to nie tylko płyty "Dobry Wieczór" oraz "7". Z drugiej jednak strony, jeżeli chodzi o repertuar to Wojtek z Mateuszem nie mają trudnego zadania. Bo nawet gdyby ktoś uznał, że na każdej płycie nagranej przez Wagla jest tylko jeden znakomity utwór, gdy pomnoży się to przez ilość płyt, otrzymamy imponującą ilość wspaniałych piosenek, w zasadzie evergreenów, których wystarczyłoby na kilka godzin grania. Jest więc z czego wybierać.
Z dotarciem na koncerty różnie bywa. Nie w każde miejsce kraju da się w sposób łatwy i wygodny dotrzeć albo potem wrócić. Czasami można więc sobie zadać pytanie, czy warto jest gnieść się przez całą noc w niewygodnym autobusie aby obejrzeć koncert?
Z dotarciem na koncerty różnie bywa. Nie w każde miejsce kraju da się w sposób łatwy i wygodny dotrzeć albo potem wrócić. Czasami można więc sobie zadać pytanie, czy warto jest gnieść się przez całą noc w niewygodnym autobusie aby obejrzeć koncert?
Podczas takich występów wątpliwości znikają bardzo szybko. Człowiek błyskawicznie przypomina sobie, co go ściągnęło tak daleko i przekonuje się, że warto było przemierzyć niemal każdą odległość aby móc przez 1,5 godziny znaleźć się w zupełnie innym świecie.
Ja zawsze gorąco namawiam wszystkich aby jechać na koncert Wagla i Mateo, gdziekolwiek by nie był. Koncerty te grane są niezwykle rzadko, więc gdy jest okazja, nie ma co się zastanawiać. Najbliższy taki występ, o którym wiemy, już w przyszłym miesiącu w Łodzi, chociaż nie wiem, czy zostały jeszcze jakiekolwiek bilety.
Z zakulisowych informacji, zdradzić mogę jedynie tyle, że trójmiejscy sympatycy rozmaitych muzycznych wcieleń Wojciecha Waglewskiego, będą mieli zapewne sporo powodów do radości w drugiej połowie tego roku.
Dzięki za relację! Jedno pytanie - serio loopy pojawiły się na trasie promującej Nową Płytę? Wydawało mi się, że pierwszy raz loop wybrzmiał - i to naprawdę minimalnie - na trasie Dobry Wieczór podczas utworu Dokąd Idą, a tak szerzej, to dopiero teraz przy okazji 7.
OdpowiedzUsuńPozdrowienia!
Maciej
Loop pojawił się i to bardzo niefortunnie na koncercie Europejski Stadion Kultury, ktory transmitowany był przez tv z Rzeszowa. Co prawda podczas samego występu Voo Voo (promującego "Nową płytę") zdaje się, że po urządzenie nie sięgnięto ale na 100% zrobił to chwilę wcześniej Mateo, który wykonał takie jakby dwuminutowe intro do całej imprezy. To doświadczenie, zdecydowanie nieudane, raczej nie było zachętą do dalszych tego typu zabaw a jednak loopy zaczęły się pojawiać. Najpierw okazyjnie, gdzieś tam na przyķład na jakichś koncertach Wagiel/Mateo a potem i na występach Voo Voo.
Usuń