Mam nadzieję że wielbiciele zespołu Voo Voo, Wojciecha Waglewskiego, Mateusza Pospieszalskiego, Karima Martusewicza, Michała Bryndala i projektów w które angażują się muzycy, znajdą tutaj dodatkowe źródło informacji.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wojciech Waglewski. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wojciech Waglewski. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 8 października 2024

Czy będzie ciąg dalszy?

 

Pewne sprawy nie zostały dokończone. Nie sądzę, by kiedykolwiek miały być dokończone. Ale… Może się mylę. Może wszyscy zwyczajnie zapomnieli dokończyć. Dlatego przypomnę: w połowie grudnia 2007 roku ukazał się album zatytułowany „Małe Wu Wu śpiewa wiersze ks. Jana Twardowskiego”. A dokładniej: „Małe Wu Wu śpiewa wiersze ks. Jana Twardowskiego – CZĘŚĆ I”.

No i mamy zaraz grudzień 2024, czyli jesteśmy 14 lat później. Na logikę rzecz biorąc, jeżeli coś ma część I, powinno mieć też część II (chociaż Gwiezdne Wojny na początku miały tylko część IV). Można zadać pytanie, czy coś wiadomo na temat tej sytuacji? Otóż tak. Coś wiadomo.

W nieopisanym żadną datą wywiadzie dla Wydawnictwa Paganini, sytuację a raczej ówczesne plany nakreślił sam Wojciech Waglewski. Na pytanie o to, kiedy możemy spodziewać się części II, powiedział tak: „Mamy pomysł, żeby te pieśni wykonali w tych samych aranżacjach nasi znajomi: Kasia Nosowska, Stasiu Soyka, Ania Jopek, Muniek Staszczyk – zdradza Wojtek. – W tym roku tego nie zrobimy, ale myślę, że kiedyś się uda. To będzie dokładnie to samo, tylko śpiewane przez dorosłych. Myślę, że nabierze wtedy jeszcze innego wymiaru.”

Jakiego? To wyjaśnia Mateusz Pospieszalski:” W utworze „Antoni” jest fragment o poezji Szekspira. Dziecko przecież nie zna Szekspira, prawda? Ksiądz Jan mówi tu ze swojego, dorosłego już, punktu widzenia…”

Zatem tak: Gotowy plan na część II jest. Wojciech Waglewski nie powiedział, że zrobią to za tydzień, miesiąc czy rok. Powiedział, że zrobią to kiedyś. I właśnie jest kiedyś.

Co istotne, wszyscy którzy stanowią elementy wspomnianego planu nadal żyją. A nie wiadomo jak długo taki stan rzeczy natura zechce utrzymać. Nie ma jedynie niewymienionego tutaj, ale biorącego udział w oryginalnych nagraniach Piotra Stopy Żyżelewicza.

Małe Wu WU to zjawisko na polskim rynku muzycznym, które w każdej ze swych odsłon było niezwykle oryginalne lub wręcz bezprecedensowe. Jego początki sięgają gdzieś tam powiedzmy 1988 roku. Od tamtego czasu ukazały się 3 płyty, ale ostatnia była właśnie „Małe Wu Wu śpiewa wiersze ks. Jana Twardowskiego – CZĘŚĆ I”. 17 lat temu. Od tamtego czasu jedyne co się wydarzyło, to reedycje pierwszej płyty, oraz dwa koncerty: jeden w Jarocinie z udziałem Wojciecha Waglewskiego i drugi w Gdańsku. Czyli niezbyt wiele.

Może więc warto jakoś zamknąć tę piękną historię? Zwłaszcza, że kompozycje gotowe, teksty gotowe, wykonawców chyba nie trzeba by było długo namawiać, więc w zasadzie wszystko jest.

I to by nawet ładnie wyglądało w nagłówkach doniesień medialnych: „Małe Wu Wu wraca po 17 latach”. Albo: „Małe Wu Wu już nie jest małe”.


poniedziałek, 4 grudnia 2023

"Koza na dachu" czyli skąd się wzięło Małe Wu Wu?

Dzisiaj powrót do przeszłości, konkretnie do pierwszych lat istnienia zespołu Voo Voo. Powrót do historii niemal zupełnie zapomnianej. Starczy wspomnieć, że w całym Internecie nie ma na temat powyższego nagrania żadnego słowa pisanego. 
W 1987 roku Jerzy Bielunas zwrócił się do młodziutkiego wówczas Mateusza Pospieszalskiego z ofertą napisania muzyki do przedstawienia realizowanego dla Teatru Telewizji, zatytułowanego "Koza na dachu, czyli podwórko dziwów".  Mateo chwilę wcześniej zdobywał pierwsze doświadczenia z muzyką dla telewizji przy okazji ścieżki dźwiękowej do filmu "Trio", której autorem był Wojciech Waglewski, ale nagrania realizował zespół Voo Voo. Tym razem jednak to Mateusz miał napisać muzykę. W zadaniu tym pomógł mu brat Janek. Teksty napisali Jerzy Bielunas i Zygmunt Krukowski. Natomiast w nagraniach uczestniczył cały ówczesny skład zespołu Voo Voo, odnotowanego w napisach końcowych jako VOO-VOO. 
Przedstawienie jakimś cudem dostępne jest na YouTube w akceptowalnej jakości obrazu i dźwięku. Jako, że to sztuka adresowana do dzieci, trudno do jej obejrzenia zachęcać dorosłych. Niemniej jednak zachęcam, zwłaszcza tych, których interesują początki Voo Voo. Uważam, że warto obejrzeć to przedstawienie, gdyż muzyka nie jest tam tylko dodatkiem do obrazu i pełni ważną, pierwszoplanową wręcz rolę. Część dźwięków ma charakter typowo ilustracyjny, jednak reszta to całe piosenki. Każdą z nich można w zasadzie wyciąć z całości i otrzymać gotowy teledysk. Istotne jest jeszcze jedno: teksty śpiewają dzieciaki. Śpiewają czy rapują? - trudno ocenić. Ale w tym momencie warto łączyć fakty. Przypomnę: to był rok 1987. Teksty Bilunasa, gra Voo Voo, śpiewają dzieciaki. Rok później ukazała się pierwsza płyta Małego Wu Wu, z tekstami Jerzego Bielunasa. 
Wojciech Waglewski w Magazynie Muzycznym wspominał to tak: "Mateusz otrzymał propozycję napisania muzyki i kilku piosenek do bajki telewizyjnej. I Mateo to zrobił. Ja mu nieco pomogłem - powstało pięć piosenek i trochę ilustracji muzycznej. Posłuchali tego Majka Jeżowska i jej mąż Tom Logan, zabrali materiał z sobą do Mrągowa i tam podczas długich, nocnych rozmów z Tomkiem Tłuczkiewiczem doszli do wniosku, że trzeba z tego materiału zrobić płytę... W czasie ubiegłorocznych wakacji przeprowadziliśmy wstępne rozmowy w Polskich Nagraniach, otrzymaliśmy terminy w studiu i pozostała kwestia znalezienia dzieci...(...) Jerzy Bielunas napisał kilkanaście tekstów...
- Bajka muzyczna była więc jedynie pretekstem?
- Zapalnikiem całej sprawy. Płyta ma niewiele wspólnego z programem. Bodajże dwie piosenki."
Krótko mówiąc: "Koza na dachu, czyli podwórko dziwów" to pierwowzór Małego Wu Wu. Tym bardziej zachęcam do obejrzenia przedstawienia. Warto wiedzieć co się skąd bierze i z czego wynika. 

wtorek, 8 listopada 2022

Voo Voo - wrażenia z "Premiery"

Nie ma chyba żadnego ryzyka w stwierdzeniu, że nowy album Voo Voo jest na ten moment najbardziej przemilczanym przez recenzentów i krytyków krążkiem w historii zespołu. Nie mam na temat przyczyny tego stanu rzeczy żadnej teorii, ale też nie mam z tym żadnego problemu. Zwłaszcza, że większość recenzji płyt Voo Voo w ostatnich latach była najzwyczajniej nudna. W sumie gdyby dla wszystkich redakcji pisał je znany z całkowitego bezkrytycyzmu Piotr Stelmach, nie byłoby większej różnicy. A skoro nie ma zbyt wielu chętnych aby się wypowiedzieć, to ja wrzucę kilka słów. Oczywiście profesjonalnym krytykiem się nie czuję, za to przez wielu znany jestem z krytykanctwa. Wszystkich, którzy ewentualnie mogą poczuć się owym krytykanctwem urażeni, od razu uspokajam: ja się na niczym nie znam. I to dlatego wypisuję głupoty. 

Jakiś rok temu, już nie pamiętam gdzie, usłyszałem, że pomysł na promocję kolejnego albumu Voo Voo, bedzie nieco inny, niż zazwyczaj. Najpierw miało się ukazać kilka singli z udziałem gości a potem dopiero album. Mam wrażenie, że ten plan udało się zrealizować tylko częściowo. Za singiel uważam coś, co zostało przez zespół wypuszczone w eter i ma szansę w nim przez kilka tygodni gdzieś tam pośmigać, trafić na jakąś listę przebojów itd. I tutaj faktycznie album poprzedzony był przez dwa takie utwory: "Łajba", oraz "Bezruch". Potem jeszcze w tygodniu poprzedzającym premierę płyty, do serwisów streamingowych zostały wrzucone na szybko dwa kolejne utwory, ale to chyba nie o to chodziło w pierwotnym zamyśle. 

No i oczywiście, jeżeli mówimy o pierwotnych zamysłach, wiemy że część pomysłów, które ostatecznie wylądowały na najnowszym albumie, miały trafić na zupełnie inne wydawnictwo. Pandemia i inne czynniki pokrzyżowały tutaj plany Wojciecha Waglewskiego. Niewiele wiadomo na temat tych planów, ale pewnie i tak można żałować, że do nich nie doszło. Na nową płytę Voo Voo, Wagiel zapewne i tak by coś wymyślił a oprócz tego mielibyśmy dodatkowy album. Niestety takich konceptów, które gdzieś tam zaczęły krążyć w przestrzeni a potem nigdy nie zostały zrealizowane i pewnie nigdy zrealizowane nie będą, jest w historii Voo Voo sporo. 

W materiałach promujących najnowszą płytę zespołu Voo Voo o zgrabnym tytule "Premiera", Wojciech Waglewski mówi, że to jest płyta Voo Voo, wygląda jak płyta Voo Voo i brzmi jak płyta Voo Voo. Rzeczywiście, jest to płyta Voo Voo. Tak jest napisane na okładce, więc nie może być inaczej. Poza tym zauważyłem, że pojawiają się na niej wszyscy muzycy zespołu Voo Voo. O tym, że będzie wyglądała jak płyta Voo Voo (i to jak dobra płyta Voo Voo), wiedziałem od dawna. Jarek Koziara, który zaprojektował okładkę i zadbał o stronę graficzną wydawnictwa, zawsze jest gwarantem jakości. Fajna kolorystyka i ciekawy, niebanalny pomysł. Dodam, że album ma również tytuł, jak płyta Voo Voo. Pomysłów na ten tytuł było kilka. Pierwotnie wydawnictwo miało być ponoć zatytułowane "Bezruch". Z takiego czysto poetyckiego punktu widzenia, jest to słowo, które jakoś tam oddziałuje przynajmniej na moją wyobraźnię. Ale czy to byłby dobry tytuł dla całej płyty Voo Voo? Nie sądzę. Powiem więcej: uważam, że byłby bardzo zły. Dlaczego? Nie ukrywam, że od kilku lat nieco brak mi na płytach zespołu bardziej energicznych, żywiołowych i radosnych kompozycji. Te zostały w jakiejś mierze zastąpione przez utwory stonowane, melancholijne i spokojne. Nie mówię, że złe. Przeciwnie: często świetne, jak na przykład utwór "Środa" z płyty "7", ale generalnie nie jestem wielkim fanem takiego grania do poduszki a tytuł "Bezruch", byłby chyba skrajną emanacją tego nurtu. Kolejny pomysł na zatytułowanie krążka brzmiał "Leżozwierz". Leżenie to znowu bezruch, ale mamy tu ciekawą zbitkę słowną i akurat uważam, że ten tytuł byłby bardzo fajny. Natomiast "Premiera" świetnie wpisuje się w szereg innych, najprostszych z możliwych tytułów płyt Voo Voo, typu "Płyta", "Nowa płyta", "Płyta z Muzyką", "Dobry wieczór" itd. Mi się podoba ten trend. 

A czy album brzmi jak płyta Voo Voo? Tego nie wiem. I tak, i nie. Są takie utwory, które dla mnie brzmią jak Voo Voo. Na przykład "Bez saxu", czy "Beztrosko". Tyle, że pisząc to, od razu przyłapuję się na tym, że one brzmią jak takie Voo Voo, które ja najbardziej lubię, czyli właśnie energetyczne, rytmiczne i melodyjne. Bo oczywiście utwór "Łajba", też brzmi jak Voo Voo, to też jest Voo Voo jakie znam, tyle że to jest właśnie jeden z przykładów takiego statycznego grania (dla niepoznaki przerywanego solówkami). Jakkolwiek to statyczne granie również potrafi mieć wielki urok i tutaj najlepszym przykładem jest kompozycja "Bezruch". No i są też na tej płycie takie utwory, które co prawda brzmią jak Voo Voo, bo muszą brzmieć jak Voo Voo, skoro jest na nich niepodrabialny wokal Wojciecha Waglewskiego i grają pozostali muzycy zespołu, ale muzycznie trudno jest znaleźć oczywiste nawiązania do tego, co zespół zarejestrował w przeszłości. 

Jeżeli chodzi o teksty na płycie, nie zamierzam ich jakoś obszernie komentować. Niech każdy sam je sobie zinterpretuje, zastanowi się co Autor miał na myśli, przepuści to przez własną wrażliwość i oceni czy mu to podoba się czy też podoba się nie. Gdybym chciał je jakoś odnieść do siebie, mogę powiedzieć jedynie tyle, że zawsze staram się aby negatywne strony życia nie przesłaniały mi tych pozytywnych. I tyle.

Chociaż... jest jeden utwór, który tekstowo mocno kontrastuje z pozostałymi. Mam tutaj na myśli "Beztrosko". Gdy usłyszałem ten utwór, skojarzenie miałem tylko jedno: Voo Voo kiedyś zarejestrowało kawałek "Do nieprzyjaciół". To mogłaby być druga część, zatytułowana "Do przyjaciół". 

Jeden jest fragment tekstu na tej płycie, do którego chciałbym się bezpośrednio odnieść, gdyż przyznam, że jest to rzecz, która mnie również głęboko frapuje. W utworze "Się porobiło" Wojciech Waglewski śpiewa "Jak to się mogło stać? Ja tego nie pojmuję. Rodzimy się tacy fajni a potem dziwne, wprost przeciwnie".  No właśnie. To jest pytanie za miliard dolarów. Pytanie, które w bezlitosny sposób obnaża prosty fakt, że nasza cywilizacja, ze wszystkimi swoimi szczytnymi osiągnięciami w wielu dziedzinach, nie ma zbyt wielu pomysłów na to, aby pielęgnować w ludziach to, co w nich najlepsze. Ten temat jest systemowo totalnie zawalony. A konsekwencje są jakie są. 

No dobrze. A muzycznie? Muzycznie muszę na początku powiedzieć, że pierwsze 2 minuty i 7 sekund wywaliłbym z tej płyty całkowicie. Bez mrugnięcia okiem. Moim zdaniem ten fragment zupełnie nie pasuje do reszty albumu. W dodatku mi przynajmniej, muzycznie i trochę też tekstowo, te dwie minuty kojarzą się nieco z utworem "Moja Autobiografia", zarejestrowanym przez Liroya. Wiem, wiem, to dwa zupełnie różne utwory. Ale klimat podobny. Tyle, że Liroy to jakoś lepiej zrobił. Po dwóch minutach utwór "Ochota" przechodzi jednak nagle w całkiem fajną kompozycję. Niestety całość kończy się mniej więcej tak, jak zaczyna. Zatem mi podoba się środek.

Ten początek jest moim zdaniem najsłabszym momentem na płycie. Co oznacza, że dalej jest tylko lepiej. Zwłaszcza że potem jest utwór numer 2, czyli "Leżozwierz". Bardzo fajna kompozycja, świetna sekcja rytmiczna i uroczy temat na saksofon. W przypadku tego numeru wszystko jest od początku jasne: koncertowo to będzie petarda. Przynajmniej taki ma potencjał i jestem pewien, że Wojciech Waglewski o tym doskonale wie. 

Potem mamy "Ulicy okno". Kolejna w dorobku zespołu kompozycja z cyklu barowo-wieczorowo-deszczowych. W sumie muzycznie bardzo zgrabny numer, całkiem sympatyczny, tylko przyda się też mieć odpowiedni nastrój do słuchania. W utworze pojawia się solóweczka Wagla, czyli coś, co Fisz bardzo "kocha". A ja, mimo że może trochę rozumiem w tym temacie Fisza, to jednak zasadniczo się z nim nie zgadzam. Wojciech Waglewski to gitara i sposób w jaki się poprzez tę gitarę wyraża. Tyle w tym temacie. Chociaż na przykład potrafię sobie wyobrazić taką płytę, na której Wagiel aby lepiej się zrealizować, tak jak Mateo, staje gdzieś na pomoście nad jeziorem.... I gra. A w tle słychać tylko dzikie ptactwo. Myślę, że mogłoby to być bardzo interesujące. Może to jest jakiś pomysł. 

"Się porobiło". Nie mam specjalnie wiele refleksji związanych z tym utworem (poza fragmentem tekstu, o którym już wspominałem), ale łatwo mi sobie wyobrazić, że instrumental z tego nagrania służy jako ilustracja do jakiegoś fajnego filmu. 

Następnie na płycie pojawia się kawałek "Łajba". Pierwszy singiel promujący ten album. Tutaj też jest ambitna solówka Wagla. Kilka osób, z którymi rozmawiałem, odniosło wrażenie, że cały utwór powstał wyłącznie po to, aby zarejestrować tę solówkę. No i OK. Z drugiej jednak strony, Wojciech Waglewski coś wspominał kilkukrotnie w wywiadach, że nie planuje grać wszystkich kawałków z płyty na koncertach. Ja właśnie za tą piosenką nie będę strasznie tęsknił. 

"Beskidy". To też taki utwór, w którym wszystko jest jasne. Za komentarz wystarczy jedno słowo: MATEO!

"Bez Saxu". Zdecydowanie jeden z najbardziej jaśniejących na płycie utworów. I potencjalnie największa koncertowa petarda. Pomysł z ponad dwuminutowym intro w wykonaniu Michała Bryndala, też bardzo fajny. Coś takiego nie wydarzyło się dotąd na żadnej płycie Voo Voo. Tu przy okazji jeszcze jedna moja wstawka odnośnie tekstów: w tej piosence pada niezwykle pozytywnie nacechowane słowo "flota". Też wierzę. 

Utwór "Bez sensu". Tutaj pojawia się taki nieco new wave'owy syntezator. Ten kawałek to, mam wrażenie, trochę eksperyment muzyczny. Co do zasady, cenię eksperymenty. Ale nie jestem fanem elektronicznych wstawek w muzyce rockowej. Na szczęście na tym albumie w żaden sposób nie ma z tym przesady. Generalnie utwór oceniam pozytywnie.

"Bez nerw". W tym nagraniu znowu wolniej, ale czasami trzeba zwolnić. Oczywiście solóweczka Wagla. Wszystko ze sobą fajnie współgra. Myślę, że to jeden z tych numerów, z którymi można bardzo mocno popracować na koncertach. Na płycie taki trochę nie do końca oszlifowany klejnot. No ale jestem pewien, że zespół jeszcze wyciśnie z niego magię. 

"Beztrosko". Pozytywnie pod każdym względem. Cała płyta mogłaby taka być i chyba nikt by się nie obraził. 

No i wielki finał: "Bezruch" z towarzyszeniem Hani Rani. Nie mam pojęcia ilu słuchaczy Voo Voo miało jakąkolwiek styczność z Hanią Rani, poza tym, że coś zrobiła z zespołem Wojciecha Waglewskiego. Generalnie jednak zachęcam, aby wyszukać sobie coś chociażby na Youtube i rzucić okiem na jej dokonania. Może się spodobać. A jeśli chodzi o sam utwór. Oczywiście kompozycja do poduszki, ale absolutnie nie piszę tego w negatywnym znaczeniu. Właśnie wręcz przeciwnie: gdybym miał teraz roczne dziecko, chętnie bym mu puścił ten utwór wieczorkiem. Myślę, że duża szansa na ładne sny. Z pewnością Wojciech Waglewski i cały zespół Voo Voo mogą być zadowoleni z tego nagrania, no bo jest klimat, jest urok i więcej nic nie trzeba. Z tym, że po takim zakończeniu płyty, myślę że kolejna powinna pójść albo w całkowity bezruch, albo całkowicie odbić od tego trendu. Oczywiście wiem, że z wiekiem człowiek robi się coraz bardziej statyczny. Sam też tego przecież doświadczam. To pewnie znajduje swoje odbicie w twórczości. Rozumiem to i nie chce z tego czynić jakiegoś zarzutu. To naprawdę jest zespół, który niczego już nie musi. Ilość fantastycznych nagrań zarejestrowanych przez grupę, wystarczyłaby dla kilku kapel. Za to wszystko może. Osobiście kupię każdą płytę Voo Voo, nawet jeśli zespół postanowi nagrać kolekcję marszów pogrzebowych.  Ale napomknę, że grupa ma w dorobku tak fantastycznie żywiołowe utwory, jak "Front torowania przejść", "Łeboskłon", "Nie spać", "Jestem jak pijany" czy "Karnawał". Myślę, że to są takie przykłady radosnej twórczości, do której naprawdę warto się odwoływać. Myślę, że warto nagrywać utwory, które zmuszałyby Michała Bryndala do ekstremalnego wysiłku. 

Na najnowszym albumie Voo Voo pojawiają się goście. Są to wspomniana już Hania Rani i Masha Natanson. W przypadku tego zespołu, goście to niemalże tradycja. Było to tradycją na długo zanim powstała moda na różne featuringi i zanim inni artyści poczuli niemalże obowiązek zapraszania gości przy okazji nagrywania nowych płyt. Tymczasem formacja Wojciecha Waglewskiego w pewnym okresie swojej działalności, tak intensywnie współpracowała z innymi artystami, że w końcu zespół postanowił nagrać płytę o wiele mówiącym tytule "Samo Voo Voo". Goście na najnowszym albumie oczywiście swój wkład w efekt końcowy mają, chociaż udział Mashy Natanson, mimo że znaczący, należy chyba jednak uznać za symboliczny. 

Każdy ma swoje miejsce na "Premierze", ale zaryzykuje stwierdzeniem, że muzycznie krążek w całość spina Karim Martusewicz. Myślę, że to jego gra jest największym wspólnym mianownikiem dla tych utworów. 

Najnowszy album Voo Voo można sobie oceniać lepiej lub gorzej. Nie sposób jednak zaprzeczyć, że mało który zespół w Polsce z tak długim stażem na scenie, jest równocześnie tak konsekwentny i zarazem nie schodzi poniżej pewnego poziomu. Na płytach Voo Voo nie ma żadnych kompleksów względem innych artystów. Nie ma tu oglądania się za siebie. Pamiętam jak kilka lat temu jakiś manager Kultu mówił gdzieś w radio, że zespół teraz nagra płytę w klimacie największych osiągnięć zespołu i wszyscy będą zadowoleni. Potem oczywiście płyta ani nie powtórzyła największych sukcesów, ani nie wszyscy byli zadowoleni. Chociaż nie potępiam takich prób i kalkulacji, to jednak w Voo Voo nikt kompletnie tak nie kombinuje. Nikt na płytach nie odcina kuponów od dawnych osiągnięć. Mamy tu prawdziwie ambitne podejście do sprawy. A że różnie wychodzi... Powiem tak: ze wszystkich płyt na świecie, znam dwie, może trzy, które podobają mi się od pierwszej do ostatniej sekundy. A na pozostałych, nawet tych bardzo dobrych, jest chwilami lepiej, chwilami gorzej. I najnowsza płyta Voo Voo nie jest pod tym względem żadnym wyjątkiem.

Napomknąłem już, że Wojciech Waglewski przy okazji wywiadów promujących album, mówi też o planach względem koncertów promujących krążek. Koncerty mają wyglądać inaczej niż to miało miejsce w przypadku ostatnich płyt. Przypomnę, że zwyczajowo zespół grał w całości nowy album, ewentualnie coś tam na bis i do widzenia. Teraz tak ma nie być. Ma być trochę nowych nagrań i trochę starych. W sumie jeśli sięgnąć w nieodległą przeszłość, to tak już było przy okazji albumu "Za niebawem". Mnie oczywiście takie deklaracje radują niezmiernie, bo nie zliczę ile tekstów napisałem na temat tego, że właśnie takich koncertów bym chciał. Zatem dla mnie super. 

Wspomniałem o kolejnym albumie. W tak zwanym "środowisku", od dość dawna toczą się spekulacje na temat tego, czy "Premiera" będzie ostatnim albumem studyjnym Voo Voo. Osobiście mam nadzieję, że nie. Szczerze to nie widzę żadnego konkretnego powodu, dla którego zespół miałby odłożyć instrumenty do piwnic. Poza tym jest jeszcze jeden ważny aspekt: dopóki chłopaki z Voo Voo trzymają fason i dają radę, tak długo jak są piękni i młodzi, tak długo ludzie w moim wieku mogą sobie mówić, że z nami też nie jest tak najgorzej. Dla ludzi takich jak ja, Voo Voo było i jest od zawsze. Dekady mijają a Voo Voo ciągle jest i wydaje nowe płyty. To jest taka jedna z niewielu niezmiennych. Dla mnie przynajmniej, dopóki to Voo Voo jest i funkcjonuje, jest to taki sygnał, że nie jest jeszcze tak źle na tym świecie. Zatem trzymam kciuki za kolejne wiadomości pod tytułem: jesteśmy, koncertujemy, nagrywamy. 

czwartek, 18 sierpnia 2022

Rarytasy - część 28 : ANAWA 2020 BOX CD + DVD

W tytule napisałem CD + DVD, ale tak naprawdę na zestaw składają się: CD + DVD + plakat + naklejka. 
Szczerze powiedziawszy, jeszcze tydzień temu nie miałem pojęcia o istnieniu tego wydawnictwa. Gdy je zobaczyłem, w pierwszym momencie zupełnie zgłupiałem, bo myślałem, że to jakaś płyta, która trafiła do regularnej sprzedaży. Tyle, że chociaż premiera albumu była całkiem niedawno, jakoś kompletnie nie mogłem sobie przypomnieć wydania z płytą DVD i pomyślałem, że z moją pamięcią jest bardzo kiepsko. Szybko jednak ustaliłem, że wydawnictwo nigdy nie trafiło do sprzedaży. A skoro tak, to oczywiście idealnie nadaje się do mojego cyklu "rarytasy". 
Przechodząc do uszczegółów: cały zestaw zapakowany jest w sztywne, tekturowe, dwuczęściowe pudełko. Tu od razu wielki minus. Na żadnej krawędzi nie ma tytułu ani wykonawcy. Podobnie było w ostatnim czasie z kolekcjonerską edycją najnowszej płyty zespołu Waglewski Fisz Emade. Jeśli postawić te dwie płyty na półce obok siebie, to kompletnie nie wiadomo która jest która. Osobiście nie znoszę sytuacji, gdy grzbiety płyt nie są w żaden sposób opisane. Na szczęście w zasadzie to chyba jedyna wada tego wydawnictwa.
Wewnątrz pudełka znajdziemy między innymi płytę CD "ANAWA 2020". Akurat nie mam pod ręką sklepowego wydania tego albumu, ale na 99% jest to dokładnie to samo wydanie, co w regularnej sprzedaży. Numer katalogowy jest ten sam. Nie ma więc co się nad tym szerzej rozpisywać.
To, co w zestawie stanowi największą wartość, to płyta DVD. Krążek umieszczony został w opakowaniu digipack o wielkości odpowiadającej płytom CD. Brak jest numeru katalogowego. Okładka i wszystkie pozostałe elementy graficzne ściśle nawiązują do stylistyki wykorzystanej na albumie "ANAWA 2020". Pełny tytuł to "ANAWA 2020 - Marek Grechuta Anawa 1970 / Voo Voo Anawa 2020".
Na dysku w menu znajdują się cztery pozycje. Pierwsza z nich to blisko 21-minutowy reportaż. Materiał przeplatany jest migawkami z premierowego koncertu, który odbył się w Łodzi, podczas festiwalu Soundedit. Przede wszystkim są tam jednak wywiady z wszystkimi gośćmi, których usłyszeć można na płycie "ANAWA 2020", oraz pracownikami Narodowego Centrum Kultury. Zdecydowanie najwięcej miejsca zajmuje wywiad z Wojciechem Waglewskim, przeprowadzony tradycyjnie już chyba przez Piotra Metza. Obaj panowie wygłaszają tezy, z którymi myślę, że można polemizować. Tak czy inaczej, reportaż oceniam bardzo pozytywnie. 
Kolejną pozycją na płycie jest coś, co nazwane zostało wizualizacją do utworu "Zadymka". Szczęśliwie nie nazwano tego teledyskiem. Dziwny to twór, dostępny również na YouTube, ale pamiętać należy, że wszystko związane z projektem "ANAWA 2020" powstawało w okresie pandemii Covid-19, w czasie surowych restrykcji, gdy wszelkie spotkania i robienie czegokolwiek było niezwykle utrudnione.
Ostatnie dwie pozycje na płycie, to wersje koncertowe utworów "W dzikie wino zaplątani" oraz "Niepewność", zarejestrowane podczas festiwalu Soundedit. Przy czym nie są to zwykłe dwa fragmenty z transmisji internetowej, którą widzowie mogli oglądać online w trakcie występu. Obraz został przemontowany, wyraźnie poprawione są również kolory. Oba nagrania dostępne są na YouTube i zwłaszcza to pierwsze cieszy się całkiem sporym wynikiem oglądalności. 
W boxie znajdziemy również dwustronny plakat. W sumie bardziej taki gadżet niż plakat. Całość złożona w kostkę, więc po rozłożeniu wygląda nieco, jak wyciągnięta nie powiem skąd i trudno mi sobie wyobrazić, aby ktoś to sobie powiesił na ścianie, albo oprawił w ramkę. Ale jako gadżet dopełniający ten zestaw, w sumie może być. Plakat ma wymiary ok. 40,5cm x 46 cm. Na jednej z jego stron znajduje się okładka płyty "ANAWA 2020", natomiast na odwrocie wydrukowano grafikę, mogącą się nieco kojarzyć z pracami Wojciecha Fangora. Chociaż możliwe też, że ktoś zwyczajnie poświecił latarką na ścianę i zrobił zdjęcie. Trudno powiedzieć.
No i ostatnią rzeczą w tym komplecie jest niewielkich rozmiarów naklejka, przedstawiająca fragment okładki płyty "ANAWA 2020". Powiedziałbym, że bardzo fajna, chociaż z pewnością byłaby jeszcze fajniejsza, gdyby gdzieś tam znalazło się na niej miejsce na napis "Voo Voo".
Na podstawie okładki trudno jednoznacznie stwierdzić, kto jest wydawcą tego zestawu, ale podejrzewam, iż jest to Narodowe Centrum Kultury do spółki z ART2. Jakkolwiek na równi z już wymienionymi, można tam również znaleźć logo Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz "Niepodległa". 
Podsumowując całość... Nie ukrywam, że jestem wielkim fanem wszelkich wydawnictw kolekcjonerskich, promocyjnych itp. Zatem ten box mogę ocenić tylko i wyłącznie dobrze. Zwłaszcza, że poza jednym minusem, o którym wspominałem wcześniej, jest wydany naprawdę porządnie. Świetna rzecz do kolekcji.
Zdjęcia tradycyjnie można powiększyć do sporych rozmiarów, klikając w nie.

wtorek, 28 czerwca 2022

Archiwum prasowe: dwutygodnik Gala (2004?)

 

Dzisiaj z domowego archiwum wyciągnąłem publikację, która ukazała się w dwutygodniku "Gala". Nie wiem w którym numerze, ale z tekstu wynika, że najprawdopodobniej pochodzi z 2004 roku.
Cóż można dodać? Kilka teledysków Voo Voo naprawdę mi się podoba. Jednak moim skromnym zdaniem zespół nie ma szczęścia do tej formy sztuki. Natomiast teledysk, którego dotyczy dzisiejsza publikacja uważam za rewelacyjny. Z pewnością jest w ścisłej czołówce najlepszych klipów zespołu. Do tego świetny utwór ze znakomitej płyty. I tyle.
Tytuł artykułu przemilczę. Zachęcam do czytania.

poniedziałek, 6 czerwca 2022

Archiwum prasowe: Tom Kultury 2012

 

Dzisiaj z domowego archiwum wywiad z Wojciechem Waglewskim, który ukazał się w gazetce EMPiKu "Tom Kultury" w listopadzie lub grudniu 2012 roku. Czyli blisko 10 lat temu. Dla mnie to jest szokujące, gdyż wydaje się, jakby to było zupełnie niedawno. Wywiad towarzyszył premierze albumu zatytułowanego "Nowa Płyta". Można chyba zaryzykować twierdzenie, że jest to wciąż era współczesna w historii Voo Voo i pierwsza płyta, która tę erę zapoczątkowała. 
2012 rok to czas wciąż bardzo trudny dla zespołu, już nie muszę chyba przypominać dlaczego a wynika to też z treści zeskanowanego tekstu. Z różnych innych wywiadów z tamtego czasu można się też dowiedzieć, że nie było wcale oczywistym, iż ukaże się ten album, ani jakikolwiek następny. Płyta się jednak ukazała, po niej kilka innych i dziś nikt tego chyba nie żałuje.
We wstępie do wywiadu można przeczytać, że Wojciech Waglewski jest "czujnym" artystą... Znalazłbym z 50 innych określeń, ale to by mi chyba do głowy nie wpadło. Tak, jest czujnym artystą, zauważyłem że również oddychającym. A tak na poważnie, gdy czytam o "nie więcej niż trzech wersjach" piosenek, zawsze jest we mnie jakiś żal, że te pozostałe wersje nie pokazały się na jakichś singlach. 
Zachęcam do lektury. Skan można sobie powiększyć do rozmiarów umożliwiających komfortowe czytanie. 

czwartek, 26 maja 2022

Rarytasy - część 27 : Wszyscy muzycy to wojownicy (singiel)


Dzisiaj płytka, o której prawdopodobnie sporo osób słyszało, więc jakaś ultrarzadka nie jest, ale jednak rzadka jest. Co więcej, pewnie mało kto wie, że ukazały się aż dwa wydania. W przypadku singli jest to w naszym kraju ewenementem. 
Jak już każdy, chociażby po tytule, pewnie zdążył się zorientować, mowa o singielku "Wszyscy muzycy to wojownicy". 
Na odwrocie obu wydań znajduje się informacja "Nie na sprzedaż". Taki napis paradoksalnie oznacza zawsze, że sprzedający może oczekiwać większych pieniędzy. Chociaż oczywiście z drugiej strony nabycie takiej płyty jest odpowiednio trudniejsze. 
Dla mnie, jako osoby, która w taki encyklopedyczny sposób interesuje się dyskografią Voo Voo, jest to kontrowersyjne wydawnictwo. Już wyjaśniam dlaczego, chociaż wcześniej chciałbym zaznaczyć, że sprawa nie jest oczywista.  Najpierw zobaczmy co wynika z frontu okładki? Niezbyt wiele, ale jednak jest tam informacja "Męskie Granie singiel". Jaki singiel? Jaki ma tytuł? Kto jest wykonawcą? Tych informacji nie ma. Ale ta, która jest, jest oczywiście zgodna z prawdą: jest to singiel promujący pierwszą trasę "Męskiego Grania". Chociaż oczywiście nie tylko, o czym za chwilę. 
Na grzbiecie wersji, nazwijmy ją "deluxe", znajduje się również tytuł "Wszyscy muzycy to wojownicy". Zatem świetnie, wiadomo już coś więcej. Natomiast na odwrocie znajduje się informacja, która wydaje mi się być zapisana w najbezpieczniejszy z możliwych sposobów: 
"Za Męskim Graniem na singlu "Wszyscy muzycy to wojownicy" stoją:
Wojciech Waglewski - gitara, wokal
Maciej Maleńczuk - wokal
Abradab (Marcin Marten) - wokal
Karim Martusewicz - bas
Piotr "Stopa" Żyżelewicz - perkusja"
Literalnie wszystko się dokładnie niby zgadza. I wszystko byłoby super, gdyby nie drobny szczegół, polegający na tym, że jest to również utwór promujący mającą się wówczas wkrótce ukazać płytę Voo Voo pod tym samym tytułem. A skoro tak, sytuacja się diametralnie zmienia i należy według mnie uznać, że jest to utwór zespołu Voo Voo z gościnnym udziałem Macieja Maleńczuka i Abradaba. Z drugiej jednak strony, w chwili gdy ukazał się singiel, albumu Voo Voo jeszcze nie było. Ten ukazał się dopiero w połowie listopada. Niemniej jednak dodanie informacji, że utwór zapowiada płytę zespołu pod tym samym tytułem, chyba wyjaśniłoby wszelkie wątpliwości. Możliwym jest, że wymienione na singlu z nazwiska 3/4 Voo Voo, nie chciało urazić Mateusza używaniem nazwy zespołu, gdy nie pojawia się on w składzie. Jednak nawet jeżeli, nie zmienia to faktu, o którym napisałem już wcześniej: jest to utwór promujący płytę Voo Voo. Dlatego ja zaliczam ten singiel jako pełnoprawną pozycję w dyskografii zespołu uwzględniającej wydawnictwa fizyczne.
Jak już wspomniałem, singiel ukazał się w dwóch wersjach. Pierwsza to wersja uboga, na którą składa się płyta umieszczona w tekturowej kopercie. W wersji drugiej mamy do czynienia z dwupłytowym wydawnictwem digipack. Dodatkowo mamy tu płytę z materiałami prasowymi oraz skromną książeczkę, przybliżającą ideę Męskiego Grania oraz sylwetki Wojciecha Waglewskiego, Macieja Maleńczuka i Abradaba. Materiały prasowe są w zasadzie rozwinięciem informacji zawartych w książeczce. Można w nich znaleźć również tekst piosenki "Wszyscy muzycy to wojownicy". 
Front i tył okładek obu wydań są niemal identyczne. Różnią się głównie nieco innymi wymiarami. Wydawcą prawdopodobnie jest firma LIVE Sp.z o.o. W obu przypadkach brak jest jakichkolwiek numerów katalogowych, co zawsze uważam za mało profesjonalne.
Tradycyjnie załączam kilka fotek.

Tyle chyba na temat singla. Na zakończenie jeszcze krótki rys historyczny. Kilka miesięcy przed jego wydaniem, w mediach pojawiła się taka oto reklama:
Z różnych wywiadów można wywnioskować, że w tym momencie ani Wojciech Waglewski, ani Żywiec, nie spodziewali się jeszcze co z tej współpracy wyniknie. Opisywany dziś singiel, był już zapowiedzią bardzo sprecyzowanej i w praktyce dopiętej na ostatni guzik koncepcji projektu, który okazał się ogromnym sukcesem w wielu wymiarach. Jak wiemy, pomysł przetrwał do dziś, chociaż obecnie odbierany jest różnorako przez sympatyków pierwotnej koncepcji Wojciecha Waglewskiego. Innym elementem promocji "Męskiego Grania" w 2010 roku, były 3 płyty, które rozdawane były za darmo, pod warunkiem że ktoś kupił sobie zgrzewkę piwa. Na tych płytkach nie zabrakło Voo Voo i wykonawców blisko związanych z liderem zespołu. Jeszcze z 5 lat temu, te płytki można było kupić na Allegro za 1-2 zł. Kto by pomyślał, że dziś te darmowe wydawnictwa będą osiągały tak absurdalne ceny?

wtorek, 7 września 2021

Archiwum prasowe: tygodnik Razem, 4 X 1981

Rozpoczynam nową serię publikacji, poświęconą archiwalnym materiałom prasowym, dotyczącym tego samego, co cały ten blog. Czyli najoględniej rzecz ujmując: mikroświatowi, który można powiązać z grupą Voo Voo. 
Na początek chyba najstarsza publikacja, jaką posiadam, czyli tygodnik Razem z 1981 roku. A w nim wywiad z zespołem Osjan (w tym oczywiście z Wojciechem Waglewskim). 1981 rok, czyli 40 lat temu.
Skany wykonane są w bardzo dużej rozdzielczości, umożliwiającej wygodne czytanie. Najlepiej jednak kliknąć w miniaturkę a potem pobrać zdjęcie na komputer, aby móc sobie powiększyć obraz do odpowiedniego rozmiaru. 
Zachęcam do lektury. Dużo komentować nie chcę. Zwracam jednak uwagę na wyłaniający się z rozmowy obraz muzyków, którzy doskonale wiedzą, co chcą robić, jak chcą robić i dlaczego chcą to robić. Jest w tym taka absolutna pewność obranej drogi. I to robi wrażenie.
Co prawda trudno dociec. kto co mówi, ale cały przekaz intelektualny rozmowy jest naprawdę konkretny i sprawił, że z ogromną przyjemnością czytało mi się ten wywiad. Każdemu polecam.





 

czwartek, 24 grudnia 2020

Jakie to smutne

Jak widać na powyższym filmiku, którego poziomu nawet nie będę komentował, inicjatywa zapowiadana jako apolityczna, w rzeczywistości jest skrajnie upolityczniona i obsesyjnie wręcz od polityki uzależniona. Żeby nie odpuścić sobie nawet przy okazji składania świątecznych życzeń...
Zaskoczony nie jestem. Akurat deklaracje o apolityczności, dla mnie od początku były mrzonkami.
Cóż... dobrze, że tych państwa nie ma już w Trójce.
I jeszcze jedno: w życiu bym o tej produkcji nie napisał, bo wartość artystyczna żadna i wydarzenie też żadne, ale przez jakieś 2 czy 3 sekundy jednak jest ciekawie, bo pojawia się Wojciech Waglewski.

czwartek, 3 grudnia 2020

VOOVOO + Fiolka Najdenowicz, Toruń '88 - archiwalny fragment koncertu

Z braku koncertów trwa sezon na wyciąganie z szuflad różnych archiwaliów. Tym razem ktoś opublikował fragment występu Voo Voo zarejestrowanego w 1988 roku w Toruniu. 
Jak przeczytałem w opisie, człowiek który opublikował nagranie, przy okazji tego koncertu oberwał od skinheada. Hm... Co to były za czasy. Człowiek szedł na koncert a tu przed wejściem stało 30 skinów i teraz bądź tu odważnym aby wejść. Ja miałem o tyle dobrze, że znałem niekwestionowanego szefa lokalnych skinheadów, gdyż razem chodziliśmy do harcerstwa. To najczęściej wystarczało. Ale nie zawsze.
A wracając do koncertu Voo Voo. Ostatnio temat Fiolki jest na topie , zatem aby być zgodnym z najnowszymi teoriami, napiszę tak: na wokalu Fiolka Najdenowicz, chórki Wojciech Waglewski. 

niedziela, 29 listopada 2020

Voo Voo na XI i XII Finale WOŚP

Jerzy Owsiak kontynuuje wspominki związane z finałami Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Tym razem przypomniał XI i XII finał WOŚP. Oczywiście nie zabrakło Voo Voo i dekoracji Jarosława Koziary.
Na filmie z XI finału (powyżej), Voo Voo pojawia się po 43 minutach i 20 sekundach.
Natomiast poniżej film z XII finału i tam załoga Wojciecha Waglewskiego pojawia się po 42 minutach i 35 sekundach. 

piątek, 27 listopada 2020

M***** W****

Doczekaliśmy dziwnych czasów. I nie jest moją intencją aby komukolwiek dowalać, udowadniać że radio jest złe albo ktokolwiek. Mimo wszystko jednak pewnych rzeczy zwyczajnie nie pojmuję. Przywołam tu dwa kompletnie obce mi muzycznie nazwiska ale chodzi o pokazanie pewnego problemu. Zatem nie pojmuję jak to możliwe, gdy czytam że na przykład Taylor Swift straciła prawa do wykonywania na scenie piosenek, które napisała, nagrała i wypromowała. Podobna jakaś historia z naszego rodzimego podwórka dotyczy ostatnio niejakiego Michała Szpaka. Chociaż akurat nie znam szczegółów i nie wiem czy on te piosenki napisał, czy zostały dla niego napisane. Nieistotne. 
A teraz już przechodząc do tematów zupełnie mi bliskich: przeczytałem w kilku miejscach, że ponoć Polskie Radio wystąpiło o zastrzeżenie znaków słownych "Magiel Wagli". Może jestem w błędzie ale nie podejrzewam, że ktoś w Polskim Radiu kiedyś siedział, dumał i wymyślił tę nazwę. Takie jest moje domniemanie, że wymyślił ją Wojciech Waglewski albo Fisz lub wymyślili ją wspólnie. Tyle, że żaden z nich o zastrzeżenie tej nazwy nie występuje a akcja o której czytam, ma na celu zapewne uniemożliwienie im korzystania z niej. 
Jak już napisałem wcześniej: dziwne czasy. Chociaż inne tego typu historie dowodzą, że nie tylko u nas. 
Więcej TUTAJ

czwartek, 12 listopada 2020

"Chwyty Barowe" - Wojciech Waglewski

Michał Bryndal na płycie Jacka Bryndala

 

Bardzo wiele lat temu wyemitowany został wywiad z Wojciechem Waglewskim. Chyba leciał na żywo. Nie pamiętam już w jakim programie i nie pamiętam kto przeprowadzał ów wywiad. Chyba to był mężczyzna. Z całego wywiadu pamiętam tylko początek, którego oczywiście po tych wszystkich latach nie przytoczę słowo w słowo ale osoba prowadząca rozmowę, powiedziała do Wagla mniej więcej tak: jak to miło gościć prawdziwego artystę, tworzącego prawdziwą sztukę, w czasach zalewającej nas zewsząd i wszelkimi możliwymi kanałami, popeliny w stylu Atrakcyjnego Kazimierza.
Było to na krótko po premierze albumu "Prawdziwa Miłość", nagranego przez zespół Atrakcyjny Kazimierz i Cyganie. Wagla nie trzeba dwa razy prosić o cios nokautujący. Zatem nawet nie wziął chyba wdechu i natychmiastowo, w możliwie najbardziej zgryźliwy sposób, wytłumaczył że miał swoją rolę na tej płycie. 
Buraczek z twarzy osoby prowadzącej wywiad, nie zszedł do końca rozmowy. Ale to już odległa historia. Dziś wiele osób może nie kojarzyć Atrakcyjnego Kazimierza, nie wiedzieć że nagrał płytę z Wojciechem Waglewskim oraz tego, że tak naprawdę nazywa się Jacek Bryndal. Zbieżność nazwisk nie jest przypadkowa. Tak, tak: brat Michała Bryndala. 
Jacek Bryndal jako Atrakcyjny Kazimierz nagrał chyba z 6 płyt. Ale właśnie ukazała się kolejna, którą sygnuje tym razem własnym imieniem oraz nazwiskiem. Album zatytułowany jest "Powoli nas nie ma". Wśród muzyków uczestniczących w nagraniu krążka, znalazł się Michał Bryndal
Więcej na temat tego wydawnictwa, można dowiedzieć się z wywiadu z Jackiem Bryndalem, który dostępny jest TUTAJ. A TUTAJ można obejrzeć teledysk promujący płytę. Na bębenkach oczywiście Michał Bryndal

piątek, 6 listopada 2020

Fisz i Wojciech Waglewski w Antyradio

 

Były już wywiady, podczas których Wojciech Waglewski opowiadał o płycie "Duchy ludzi i zwierząt" zespołu Waglewski Fisz Emade. Były też wywiady w których o albumie tym opowiadał Fisz. 
Tym razem obaj panowie wspólnie rozmawiali o swoim nowym wydawnictwie w programie Makakofonia na antenie Antyradia.
O płycie w sumie mówiono sporo ale w zasadzie była to rozmowa o wszystkim. Przyznam szczerze, że po pierwszych kilkunastu minutach chciałem wyłączyć, gdyż nie mam cierpliwości do tego typu opowiastek, jakie zdominowały pierwszą część rozmowy. Jednak jakimś cudem się przemogłem i twardo wysłuchałem do końca. A trwało to ponad dwie godziny i skończyło się po północy. Na szczęście potem było już naprawdę ciekawie.
Wojciech Waglewski zdradził na przykład, że nigdy nie nagrywa niczego "do szafy". 
Wagiel powiedział również tak: „Nie odczuwam potrzeby nagrywania czegokolwiek po tej płycie ("Duchy ludzi i zwierząt" - przyp. red.). (...) Dochodzę czasem do wniosku, że bez sensu w przypadku Voo Voo jest nagrywać w ogóle jakiekolwiek nowe płyty. Ostatnio jeden z moich znajomych podesłał nam listę utworów vuvowskich, które chciałby usłyszeć na jakimś koncercie a których nigdy nie gramy i okazało się, że jest ich 46. Czyli mniej więcej 6 godzin koncertu. W związku z tym, nagrywanie jakichkolwiek nowych rzeczy jest w naszym przypadku chyba dosyć już problematyczne.”
Jest to oczywiście bezpośrednie odniesienie do mojej publikacji, którą można znaleźć TUTAJ. Cóż... nie będę nawet próbował udawać załamanego taką deklaracją. Oczywiście na przestrzeni tych ostatnich 35 lat, do mediów docierały informacje o wielu projektach, czy to Voo Voo, czy też Wojciecha Waglewskiego, które ostatecznie nigdy nie znalazły szczęśliwego finału (mimo iż niektóre były już na dość zaawansowanym etapie). I pewnie chętnie usłyszałbym wielokrotnie zapowiadaną wspólną płytę z Trebuniami „Polonia Minor”. Pewnie chętnie usłyszałbym koncertową płytę „Bowie First Step” i kilka innych. Ale... Od dawna twierdziłem, że jeśli jest nowa płyta Voo Voo to super a jeśli nie ma to drugie super. I już to uzasadniam. 
Przede wszystkim oczywiście, nie mam wątpliwości, że jeżeli tylko wcześniej świat się nie skończy (nigdy nie wiadomo) to jakiś kolejny album powstanie. Po drugie: płyt Voo Voo zostało nagranych wiele. Jest czego słuchać. Niestety w tej pogoni za nagrywaniem kolejnych tytułów, nie udało się należycie zadbać o właściwą promocję sporej ilości cennych nagrań. Ponadto osoby, które odkryły grupę Wojciecha Waglewskiego 5 czy 10 lat temu, nie mają żadnej szansy aby doświadczyć wielu rzeczy w wersji live.
Zespołowi Voo Voo nie grozi już z pewnością, że będzie kojarzony z jakąś tylko jedną konkretną płytą, tak jak na przykład Mike Oldfield dla większości kojarzony jest tylko z Dzwonami Rurowymi. Ok, "Tubular Bells" to były w sumie 4 płyty plus potem jakieś tam kompilacje ale wiadomo o co chodzi. Mike Oldfield to Dzwony Rurowe i mało tam kogo obchodzi wszystko co nagrał potem. To nie jest miła sytuacja ale - jak już wspomniałem - zespołowi Voo Voo nie grozi. Dlatego myślę, że jest miejsce na to aby poodcinać trochę kuponów od swoich dotychczasowych dokonań. Brzmi źle, wiem. Ale nie chodzi mi o to aby robić to tak, jak na przykład Peter Gabriel, który 10 lat temu przestał nagrywać cokolwiek i od tego czasu jeździ z koncertami, prezentując stale to samo, tylko na różne sposoby. Oczywiście może to być dla niektórych fajne ale ja na przykład, mimo iż kiedyś uważałem Gabriela za koncertowego mistrza, więcej na jego występ się nie wybieram, gdyż wydaje mi się to coraz tańsze w formie. Zwłaszcza gdy z głośników słychać instrumenty, których nie ma fizycznie na scenie. 
Natomiast Voo Voo może odcinać kupony w różnej formie, prezentując co jakiś czas coś zupełnie innego. Faktem jest, że sporo koncertów Voo Voo zostało zarejestrowanych, więc można wrócić do nagrań prezentujących zespół z bardzo różnym materiałem i na różnych etapach jego działalności. Jednak nie wszystko zostało udokumentowane a nawet jeżeli to nie wszystko zostało opublikowane. Poza tym dziś chyba wiemy jak nigdy, że koncerty z monitora to jednak nie to samo. Zatem proste pytanie: ile osób miało okazję obejrzeć na przykład koncert muzyki filmowej Voo Voo? Zespół stworzył bardzo dużo muzyki filmowej i teatralnej ale koncertowo nie grał jej od bardzo dawna. Koncert z Matyldą Damięcką, na którym muzycy zagrali piosenki Dawida Bowiego, był zagrany tylko raz w życiu. Co rusz ktoś powraca z apelami: chciałbym koncert pod tytułem Voo Voo gra pierwszą płytę. Albo Voo Voo gra Sno-powiązałkę (był już taki koncert). Ja bym akurat chętniej usłyszał koncert: Voo Voo gra "Rapatapa to ja" albo "Zapłacono". Ale też na przykład "Muzyka za słowami" z udziałem Jana i Marii Peszek. W każdym razie możliwości jest tyle ile płyt. Poza tym można zupełnie od zera zbudować setlistę koncertów przekrojowych i to jest czynność, którą można powtarzać właściwie w nieskończoność przy tej ilości nagranych piosenek. 
Nie twierdzę, że nie ma sensu już nic nagrywać. Absolutnie nie. Myślę też, że Wojciech Waglewski zwyczajnie nie potrafiłby w dłuższym okresie czasu przestać tworzyć nowych rzeczy. Po tylu latach to już jest pewnie jakś forma uzależnienia. I bardzo dobrze (jak dla mnie przynajmniej). Uważam jednak, że warto się trochę zatrzymać nad tym, co już zostało zrobione.
Rozmowę z Wojciechem Waglewskim oraz Fiszem można wysłuchać TUTAJ.

Wagiel & Mateo - koncert w Kielcach przełożony na marzec 2021

 

10 listopada w kieleckim klubie Czerwony Fortepian zaplanowany był koncert Waglewski & Pospieszalski. Z powodu pandemii, koncert został przeniesiony 3 marca 2021 roku (godz. 20.00).

poniedziałek, 2 listopada 2020

Moja setlista marzeń

Wojciech Waglewski dość często wspomina w wywiadach o optymalnym czasie trwania koncertów. Niekiedy podpiera te wypowiedzi teorią o okresie maksymalnego skupienia u widza na tym co dzieje się na scenie. Teoria to dosyć krucha, pisałem już o tym, że zupełnie nie sprawdza się na przykład w przypadku zespołu Kult. Pamiętam, że byłem kiedyś na koncercie tego zespołu, który trwał pół godziny. Potem przez dwie godziny trwały bisy. Nie wiem jak jest obecnie, gdyż niestety dawno nie miałem okazji uczestniczyć w żadnym ich koncercie ale wiem, że w przeszłości występy Kultu trwające 2,5-3 godziny, nie były niczym nadzwyczajnym. I nikt nie krzyczał: wyp.......ć!
Bardzo cenie Kazika Staszewskiego za wiele różnych rzeczy a jedną z nich są właśnie koncerty. Owszem, bywałem po tych wydarzeniach czasami świadkiem dyskusji, dotyczących tego czy Kazik był w formie, czy nie był w formie ale nigdy nie spotkałem się z zarzutem, że nie dał z siebie wszystkiego. A najfajniejsza podczas tych koncertów jest zasada: dla każdego coś miłego. Wiadomo, że każdy artysta chce się pochwalić swoimi najnowszymi osiągnięciami ale sympatycy chcą też usłyszeć to, za co zespół kochają.
Podczas występów Kultu jest jedno i drugie. Nie ma obaw, że ktoś wyjdzie nie usłyszawszy "Arahji".
Zespół Voo Voo ma nieco inne podejście do tego zagadnienia ale to podejście w ostatnich latach nieco ewoluowało i bardzo to cenię. W każdym razie na koncert Voo Voo, trzeba sobie zarezerwować około 90 minut. Chociaż oczywiście bywały koncerty znacznie krótsze oraz znacznie dłuższe. Ja oczywiście wolę skupić się na tych dłuższych, gdyż przeczą teorii Wagla. I w tym przypadku najlepiej udokumentowanym wydarzeniem jest koncert, który odbył się na Zamku w Janowcu 23 lipca 2000 roku z okazji 15-lecia powstania zespołu. Po pierwsze został wydany przez Fan Klub "Wannolot" na potrójnym albumie. Po drugie miał być wydany na DVD, co akurat z jakichś względów się nie udało ale został zarejestrowany i gdzieś tam sobie krąży wśród sympatyków. Nie należy mylić tego koncertu z tym, który odbył się w tym samym miejscu z okazji 20-lecia zespołu i został wydany jako "Książka z muzyką". 
Występ, o którym piszę, trwał 3 godziny. Nie muszę chyba mówić, że wszyscy wspaniale się bawili. No dobrze, ale czemu o tym wspominam? Otóż mając tak gigantyczny dorobek, jak Voo Voo, trudno jest zagrać koncert, który będzie trwał 90 minut i nie pozostawi niedosytu. Co więcej, wymusza to konieczność ostrej selekcji utworów. A to spowodowało, że wiele perełek nagranych przez zespół Wojciecha Waglewskiego poszło w odstawkę i zupełne zapomnienie. Nie gra ich żadne radio i jeżeli Krzysztof Zalewski nie nagra na nowo własnych wersji w formie coverów, za chwilę przepadną wśród milionów innych zapomnianych piosenek. Jest to naprawdę smutne, że tak wiele fenomenalnych utworów Voo Voo zupełnie nie funkcjonuje w świadomości Polaków. Nie gra ich Radio Złote Przeboje, nikt ich nie śpiewa przy ogniskach itd. Pewnie się ktoś ubawi z tym Radiem Złote Przeboje ale nie widzę w tym żadnego obciachu. 
Jakiś czas temu miałem wielką przyjemność rozmawiać z Wojciechem Waglewskim o piosenkach Grechuty. Pozostanę przy swojej opinii i powiem tak: moim zdaniem nie ma problemu znajomości piosenek Marka Grechuty. Jest problem znajomości wielu znakomitych utworów Voo Voo. 
W każdym razie, gdy tak sobie myślę o tych wszystkich piosenkach Voo Voo, które chciałbym usłyszeć na koncercie, za którymi tęsknię, rodzi mi się w głowie setlista marzeń, której zagranie podczas występu trwałaby pewnie właśnie ze 3 godziny. Podkreślam: jest to setlista moich marzeń. Voo Voo na przestrzeni lat tworzyło bardzo zróżnicowaną muzykę i w efekcie przyciągnęło bardzo zróżnicowanych odbiorców (na przykład w ostatnim okresie rezydenci zakładów opieki geriatrycznej 😂😂😂). Mam do czynienia z bardzo różnymi ludźmi i wiem, jak różnie podchodzą do twórczości zespołu. Jedni fanatycznie wręcz czczą pierwsze płyty, inni te najnowsze. A ja, tak jak ze wszystkim: jestem gdzieś po środku. Zatem proszę nie pisać, że jak mogłeś zapomnieć o tym czy o innym genialnym utworze? Piszę o tych utworach, które we mnie budzą to, co zostało już nazwane jako "magia zespołu Voo Voo". Piszę o tych piosenkach, za które kocham ten zespół. Pamiętając o tym, że koncert nie może trwać cały dzień, moja setlista marzeń wyglądałaby tak:
1. F1
2. FAZA III (ciekawe czy Wojciech Waglewski dzisiaj kojarzy jakie utwory tam się kryją pod jakimi tytułami na tej pierwszej płycie?
3. Esencja
4. Do nieprzyjaciół
5. Sfora zmór
6. Front torowania przejść
7. Ol daldi
8. Czajnik
9. Łeboskłon
10. Nie spać
11. Mungi Doh
12. Tropikalny list
13. Bisz bosz
14. Rapatapa to ja
15, Dwa w jednym / Umpa Umpa
16. Wzgórze
17. Cudnie
18. Sen
19. Żółty
20. Człowiek wózków
21. Dziury w całym
22. Kokoryn 1,2,3
23. Skaranie boskie
24. Bo Bóg dokopie
25. Moja broń
26. Ćma
27. Dziadu
28. Dziewczynko chłopczyku
29. Nie muszę musieć
30. Filozofia dramatu
31. To co zostanie
32. Na dęte
33. Gdybym
34. Środa
35. Z ostatniej chwili
36. Jesteś fajna kobita
37. Maggie i Milly i Molly i May
38. Jestem jak pijany
39. Ajałga 1
40. Ajałga 2
41. Matica 4
42. Matica 5
43. Konstytucje
44. Karnawał / Cień ptaka
45. Nim stanie się tak, jak gdyby nigdy nic
46. Flota Zjednoczonych Sił / Łobi Jabi

Po ostrej selekcji, wyszło 46 pozycji. Czyli 3 godziny koncertu by nie starczyły. Bardziej 6. To nie jest jakaś przypadkowa lista, wzięta gdzieś tam od czapy. Jest głęboko przemyślana. Wiem, wiem. Z kilku płyt nie załapał się żaden kawałek. To nie znaczy, że o nich zapomniałem albo że te płyty są do dupy. To są dla mnie kawałki pierwszego wyboru. Ale na płytach Voo Voo można znaleźć drugie, trzecie, czwarte a może i piąte oraz szóste tyle nagrań godnych uwagi. Niesamowita jest ta spuścizna. Człowiek sobie z tego nie zdaje sprawy, gdy te wszystkie płyty leżą na półce i zbierają kurz. Ale gdy się zacznie wracać do tych starszych albumów, ile tam jest świetnych rzeczy... Z jakichś zupełnie niejasnych przyczyn, chyba najmniej słuchaną przeze mnie płytą była "Małe Wu Wu śpiewa poezje ks. Jana Twardowskiego". Wydaje mi się ta płyta jakaś zapomniana. Ale nawet na tym albumie jest cała masa świetnych motywów. Generalnie cały album jest świetny, tylko może nie zawsze jest nastrój do tego, żeby mieć przedszkole w głośnikach.
Oczywiście ta lista to równocześnie lista moich "najulubieńszych" piosenek Voo Voo. Ale gdyby dorzucić do tego utwory solowe Wagla, nagrane z synami, z Maleńczukiem i innymi wykonawcami, musiałbym ją poszerzyć o drugie tyle pozycji. 
Te 46 utworów to 46 znakomitych kompozycji. Jest tylu wykonawców, którzy przez całą swoją karierę nie są w stanie nagrać jednej dobrej piosenki. Voo Voo nagrało ich gigantyczną ilość. Tak naprawdę, gdyby zespół nagrał tylko połowę pozycji z tej listy, już byłby fenomenalną grupą. 
Takie kompozycje jak: "Skaranie boskie", "Dziadu", "Dziewczynko chłopczyku" czy "Jestem jak pijany", piosenkami nazywane są chyba tylko dla niepoznaki. W rzeczywistości to jest sprawa dla policji, bo to są jakieś muzyczne narkotyki. Można ich słuchać w kółko. Można je sobie zapętlić w odtwarzaczu i już tylko z tych czterech utworów jest playlista na cały dzień. Taka, że najlepsze radio w Polsce się chowa (jak by się nie nazywało). 
Patrząc na tę swoją listę, myślę że część utworów jest chyba dzisiaj nie do wykonania. Chodzi głównie o te wszystkie nagrania z Buriatami. Inna część jest wykonywana na koncertach. Jedne rzadziej, inne częściej ale można je usłyszeć. Niestety jednak 3/4 kompozycji z tej listy, koncertowo nie egzystuje od wielu lat. Może warto niektóre odświeżyć? Moment na takie apele nie jest najlepszy, w sytuacji gdy zespół nie gra koncertów ale z drugiej strony mamy sytuację dającą dużo czasu na różne przemyślenia. Zatem pozostawiam do przemyślenia i to. Po nowym roku zaplanowane są trzy koncerty przekrojowe. Myślę, że przed każdym takim koncertem, jestem w stanie przewidzieć setlistę z dokładnością do około 70%. Wiadomo, że niektóre utwory z mojej listy są pewniakami. Ale może warto też sięgnąć po kilka z tych, które nie są grane wcale.
Żeby była jasność: nie piszę tego z myślą o sobie. Nie będzie mnie ani na koncertach w Warszawie ani we Wrocławiu. Chociaż z drugiej strony, koncert z Wrocławia będzie grany na potrzeby transmisji radiowej a co do koncertów z Kuźni Kulturalnej, mocno liczę na streaming wideo. 



środa, 28 października 2020

Intro na płycie "Anawa 2020" - zagadka wyjaśniona

Jedna sprawa moim zdaniem wymaga wyjaśnienia i za chwilę zostanie wyjaśniona. Chodzi o intro na płycie "Anawa 2020". 
Gdy pierwszy raz włączyłem tę płytę, przez pierwszą sekundę albo dwie, myślałem że głos który słyszymy podczas tego intro, to głos Wojciecha Manna uraczonego jakimś dobrym winkiem. Po kilku następnych sekundach jasnym było, że to musi być ktoś inny. Ale kto? Byłem zdziwiony, że nie ma na ten temat żadnej wzmianki na tylnej stronie okładki od płyty ale uznałem, że widocznie taka jest idea aby pozostało to niedopowiedziane. Więc niech takim pozostanie - pomyślałem. 
Gdy tylko płyta trafiła do serwisów stramingowych, otrzymałem dwa pytania, czy nie wiem kto tam deklamuje w tym intro? Jeden z sympatyków zespołu miał teorię, że to Jan Kanty Pawluśkiewicz. Faktycznie, miałoby to sens. Nadal jednak nie dochodziłem jak jest w rzeczywistości. Ale zwrócił się do mnie następny czytelnik bloga z identycznym pytaniem. A ponieważ moja odpowiedź oczywiście nie była satysfakcjonująca, zapytał samego Wojciecha Waglewskiego. I otrzymał odpowiedź mniej więcej taką: jak to kto? Przecież to ja. 
Jakby to było oczywiste. Ale oczywistym nadal nie było. Kolega nadal miał tam swoje jakieś teorie. Moja teoria była taka, że Wojciech Waglewski miał chwilę roztargnienia i może nie skojarzył o jakie intro chodzi. Ale nie wypadało już nękać Wagla dalszymi pytaniami, więc zwróciłem się z pytaniem do kogoś, kto wie na 100% jak było. Odpowiedź, którą otrzymałem, sprawiła że poczułem się trochę jak debil, bowiem ów ktoś objaśnił mi, że jest taki efekt, który nazywa się "pitch shift" i służy do obniżania lub podwyższania tonu a głos podczas intro to Wagiel potraktowany tym efektem. 
Oczywiście mam świadomość dzisiejszych programów, efektów które można za ich pomocą osiągnąć oraz tego, że gdyby była tylko taka potrzeba, Wojciech Waglewski może śpiewać głosem Boya George'a dzięki takim rozwiązaniom. Zupełnie nie brałem tego pod uwagę, gdyż ani przez moment nie przeszło mi przez myśl, że Wagiel może chcieć modyfikować swój szlachetny głos. Trudno znaleźć w tym jakiś cel. Ale widocznie jakiś był.
W każdym razie, dzięki całej akcji, dzisiaj wiadomo już jedno: głos w intro to Wojciech Waglewski. Ja bym w życiu na to nie wpadł i gdyby wiadomość nie pochodziła z dwóch wiarygodnych źródeł, nie uwierzyłbym. 

wtorek, 27 października 2020

Znikający Wagiel

Fascynująca sytuacja. 17 września w ramach Rzeszów Breakout Days odbył się koncert z udziałem Wojciecha Waglewskiego. Koncert był nadawany online, można sobie było go oglądać a nagranie było potem dostępne przez kilka dni. Po czym zniknęło. Teraz pojawiło się ponownie. Jednak w ponownie udostępnionym nagraniu jest jedna, maciupeńka, subtelna różnica. Otóż w całości wywalone zostały obydwie części występu Wojciecha Waglewskiego. Żeby było ciekawiej, chociaż Wagiel nie występuje to na ostatnich sekundach nagrania ładnie się kłania. Ciekawa sprawa, bo ja na przykład zrobiłem coś dokładnie odwrotnego po tym koncercie: zostawiłem sobie samego Wojciecha Waglewskiego a całą resztę wywaliłem.

Wojciech Waglewski - wywiad z Łodzi (wideo)

W serwisie YouTube pojawił się krótki wywiad z Wojciechem Waglewskim, zarejestrowany podczas łódzkiego festiwalu Soundedit.