Zmuszeni do siedzenia w domu artyści, nie chcą patrzeć bezczynnie na obecną sytuację. Mamy więc ogólnoświatowy przegląd domowych pieleszy u muzyków wszelkiej maści. Dotyczy to zarówno tych kompletnie nikomu nieznanych, jak i największych międzynarodowych gwiazd. Wszyscy oni przypuścili szturm na internet ze swoimi domowymi występami i przy odrobinie szczęścia (albo nieszczęścia), mamy sporą szansę zobaczyć jaką deskę do prasowania ma Justin Timberlake lub też dojrzeć damskie slipy pod łóżkiem jakiegoś innego znanego artysty. Jakość dźwięku i obrazu podczas takich transmisji jest najczęściej bardzo mizerna i z tego co widzę, jeśli chodzi o zainteresowanie nimi to szału też nie ma. Podśmiewywałem się troszkę po cichu, gdy widziałem stream domowych koncertów Męskiego Grania i wyświetlała się liczba oglądających widzów na poziomie 3-4 tysięcy. (EDIT: pisząc ten tekst, brałem pod uwagę jedynie ilość widzów oglądających równocześnie transmisję na żywo na kanale YouTube. Nie wziąłem pod uwagę wyświetleń na Facebooku i Onecie. Oraz oczywiście późniejszych odtworzeń. Dla przykładu oficjalne wyniki wyświetleń na wszystkich kanałach koncertu Króla w w ciągu 24 godzin to 487 119. Jest to suma oglądających przez minimum 3 sekundy.) Wydawało mi się to bardzo kiepskim wynikiem ale okazuje się, że wcale tak nie jest. Trwa obecnie Genesis Festival, podczas którego przypominane są archiwalne koncerty zespołu i premiery tych retransmisji (a mówimy o wielkiej, międzynarodowej ikonie muzyki), nie gromadzą wcale większej publiczności, niż Męskie Granie.
Gigantyczną oglądalność miał... nazwijmy to koncert Together At Home, zainicjowany przez Lady Gagę. Ale jakość transmisji tych wszystkich występów to w dużej części była tragedia a całość była straszliwie długa i mocno przynudna. Brak było jakiejś koncepcji całości i następujące po sobie wejścia kolejnych artystów, były ze sobą mało spójne.
Tak więc te domowe koncerty wypadają w mojej ocenie w większości bardzo słabo. Nie chcę odwoływać się do konkretnych przykładów ale artysta wykonujący swoje największe przeboje na tle regału pełnego domowych gratów to nie jest to, co może w jakikolwiek sposób rekompensować prawdziwy koncert. I to uwzględniając najlepsze i najszczersze intencje artysty.
Widziałem już sporo tych onlinowych koncertów i na ten moment najlepsze wrażenie zrobił na mnie słynny, przerwany przez policję występ zespołu Łydka Grubasa. Chłopaki podeszli do tematu w pełni profesjonalnie. Załatwili salę ze sceną oraz profesjonalne oświetlenie i nagłośnienie. Efekt był całkiem fajny. Tak to jest, że prawdziwe show, zwłaszcza w przypadku zespołu rockowego, wymaga całej tej oprawy w postaci świateł, dymów, wizualizacji multimedialnych itd. Gdyby tak nie było, nikt nie decydowałby się ponosić kosztów tego typu oprawy. Dlatego osobiście nie czekam na internetowy koncert Voo Voo transmitowany z jakiegoś strychu albo piwnicy. Chociaż potrafię sobie wyobrazić bardziej kameralny występ typu Wagiel i Mateo ale też nie na tle szafy pełnej książek i filmów DVD.
Tak naprawdę jednak, wolałbym aby artyści zamiast dawać wątpliwej jakości technicznej koncerty online, wykorzystali wolny czas na nagranie najlepszych w życiu płyt.
Bardzo fajną rzeczą są natomiast retransmisje starych, profesjonalnie zarejestrowanych koncertów. Voo Voo akurat zdecydowało się na taki krok i było to bardzo miłe spotkanie osób zainteresowanych tematem, które mogły tam sobie całość komentować na bieżąco. Szczerze mówiąc, gdy wybuchła epidemia i zaczęto głosić hasło "zostań w domu", spodziewałem się prawdziwej erupcji tego typu materiałów. Myślałem, że wiele rozmaitych instytucji pouwalnia swoje archiwa. Rzeczywistość jest inna. W ten pomysł próbuje się wpisywać radiowa Trójka, która posiada zbiory pełne koncertowych perełek ale niestety jest to robione bardzo słabo. Przez długi czas powtórki koncertów były emitowane o godzinie 5.00 rano, czyli nie wiem dla kogo? Dla strażników nadzorujących nocą budowy chyba. Teraz te koncerty puszczane są o godzinie 23.00, więc już dużo lepiej ale znowu ich wybór niestety nie rzuca na kolana. Kapitalną sprawą jest natomiast to, co robi Jerzy Owsiak (nazywany przez niektórych infantylnie Jurkiem). Otóż Jerzy Owsiak sięgnął do swoich najgłębszych archiwów i najlepszych zalegających w nich koncertów. W zdecydowanej większości są to występy pokazywane w całości. Są to rzeczy, które z powodzeniem możnaby wydać na DVD i zarobić na tym jakieś pieniądze. Ale Jerzy Owsiak zrezygnował z tej perspektywy i każdego dnia publikuje jakiś występ, który gdyby nie koronawirus, być może nigdy więcej nie ujrzałby światła dziennego. Muszę przyznać, że od lat na nic tak bardzo nie wyczekiwałem jak teraz na te jego codzienne powtórki koncertów. Jedne mnie bardziej interesują, inne mniej ale niewątpliwie każdy powinien znaleźć coś dla siebie.
Tak naprawdę jednak nic nie zastąpi obecności na prawdziwym koncercie. A tych nie ma. Każdy więc zadaje sobie pytanie: kiedy znowu będą? Trzeba mieć świadomość, że problem ich braku nie sprowadza się tylko do tego, że przez czas jakiś nie możemy oglądać swoich ulubionych artystów na scenie. To jest tylko najbliższa widzowi bolączka. Jednak od strony artystów, sprawa wygląda bardziej poważnie. Nie każdy bowiem ma tyle przebojów, aby móc utrzymać się z tantiem za ich emisje w radio czy telewizji. Brak możliwości grania koncertów oznacza dla takich ludzi zwyczajnie brak środków do życia. Artyści to jedno ale za nimi stoją całe sztaby ludzi, którzy również z dnia na dzień pozostali bez pracy. Menadżerowie, technicy i kierowcy wożący sprzęt, również stracili źródło przychodów. Wielu z tych ludzi żyje na kredytach. Możnaby powiedzieć: dobry zwyczaj: nie pożyczaj. Ani komuś ani od kogoś. Ale z drugiej strony, to są ludzie, którzy pracują w przemyśle rozrywkowym. Koncerty grane były dotąd zawsze, przez cały rok, świątek, piątek i niedziela, pieniądze z tego były więc na okrągło, zatem wydawało się, że nie ma żadnej realnej przeszkody aby wziąć sobie kredycik. Zwłaszcza, że nikt chyba nie był w stanie wyobrazić sobie aby cokolwiek mogło zatrzymać tryby tej idealnie funkcjonującej machiny. A jednak stało się inaczej. I jest nagle wielki problem.
Dlatego pytanie o to, kiedy znów zapełnią się sceny, jest nie tylko dla publiczności, pytaniem coraz bardziej dosłownie palącym.
Jakie są zatem prognozy, przewidywania, spekulacje czy co tam jeszcze? Najbardziej przerażająca na ten moment jest chyba prognoza, którą przedstawił dr Ezekiel Emanuel - główny doradca dyrektora generalnego WHO. Twierdzi on, że koncerty powrócą najwcześniej jesienią ale przyszłego roku. Jeśli ta prognoza się sprawdzi, wielu ludzi z branży nie przetrwa w niej. To pewne.
Dużo bardziej optymistyczna jest wersja, którą w jednym z wywiadów przedstawił Paweł Kukiz, czyli muzyk (zatem osoba bespośrednio zainteresowana) a przy okazji parlamentarzysta (czyli ktoś, kto teoretycznie ma jakieś tam swoje źródła informacji). Otóż Kukiz powiedział, że koncerty wrócą może we wrześniu. Tego roku. To też nie brzmi super ale już znacznie lepiej.
Oczywiście są też tacy, którzy sądzą, że już za chwileczkę, już za momencik, wszystko będzie znowu jak dawniej. Przykładowo mający się odbyć za 17 dni w Gdańsku koncert Voo Voo, nadal nie został przeniesiony, zatem organizatorzy wierzą chyba, że się odbędzie. No cóż. Ludzi w to wierzących chyba nie sposób potraktować poważnie.
Oczywiście są też tacy, którzy sądzą, że już za chwileczkę, już za momencik, wszystko będzie znowu jak dawniej. Przykładowo mający się odbyć za 17 dni w Gdańsku koncert Voo Voo, nadal nie został przeniesiony, zatem organizatorzy wierzą chyba, że się odbędzie. No cóż. Ludzi w to wierzących chyba nie sposób potraktować poważnie.
Jak naprawdę będzie, tego nikt chyba na ten moment nie wie ale wiadomo jakie są oficjalne plany rządu. Ten, jak wiemy, zaprezentował 4 etapy odmrażania gospodarki. Przy czym nie są znane daty wprowadzania w życie poszczególnych etapów. Według tego planu, powrót koncertów to jest coś, co nie mieści się w czasie realizacji tych pierwszych czterech etapów. Oglądałem akurat konferencję prasową, na której prezentowany był ów plan i padło pytanie o powrót koncertów. Odpowiedź była taka, że koncerty to jest coś, co będzie przywrócone gdzieś tam na samym końcu, po zrealizowaniu wszystkiego tego, co przewiduje obecny plan.
Ale... Jest małe światełko nadziei. Czwarty etap planu odmrażania gospodarki przewiduje otwarcie kin i teatrów w nowym reżimie sanitarnym. Otóż tak się nieszczęśliwie i szczęśliwie zarazem składa, że zespół Voo Voo od kilku lat gra głównie koncerty dla widowni siedzącej na krzesełkach. Czyli coś, na co zawsze klnę. A gdzie je gra? No właśnie po teatrach, kinach, filharmoniach i domach kultury. Zatem ekipa Wojciecha Waglewskiego mogłaby być może jako jedna z pierwszych powrócić do grania koncertów. Z pewnością jest na to gotowa. Kluczowym jednak dla całego odmrożenia jakichkolwiek koncertów jest zwrot "w nowym reżimie sanitarnym". Sytuacja jest taka: przed wybuchem całej tej epidemii, sprzedano setki tysięcy biletów na koncerty, które w efekcie się nie odbyły. Zdaje się, że większość z nich udało się jakoś przełożyć na jakieś inne terminy. A publiczność nie zażądała zwrotu pieniędzy za bilety, tylko czeka aż wydarzenie w końcu dojdzie do skutku. Bilety na wiele z tych koncertów zostały całkowicie wyprzedane. I teraz załóżmy, że prognoza Pawła Kukiza się sprawdza i we wrześniu koncerty zostaną odmrożone. W żaden sposób nie oznacza to, że osoby które ponad pół roku wcześniej kupiły sobie bileciki na upragniony koncert, będą go mogły w końcu zobaczyć. Prawdopodobnie dobrze będzie jeśli nowy reżim sanitarny będzie zakładał zapełnienie sal publicznością na poziomie 25% a nie jeszcze mniejszym. Załóżmy jednak, że to będzie 25% i dochodzi w końcu do koncertu przełożonego gdzieś tam z marca. Koncertu wyprzedanego w całości. I teraz powstaje pytanie: co zrobić z 75% publiczności, która kupiła bilety i była tak uprzejma, że zamiast zażądać zwrotu za bilety, cierpliwie czekała na nową datę? Myślę, że to będzie jedno z najtrudniejszych pytań, z jakimi po odmrożeniu koncertów, będą się musieli zmierzyć muzycy, ich menadżerowie, serwisy pośredniczące w sprzedaży biletów i organizatorzy koncertów. I nie wiem co wymyślą? Zespoły będą grały cztery razy dziennie czy cztery dni pod rząd? Jak cztery razy dziennie to pewnie zaczną gdzieś o 14.00. Co z tymi, którzy kupili bilety ale o tej porze pracują? No chyba, że artyści maksymalnie poskracają te występy. Jest to jakieś wyjście z sytuacji, chociaż średnio w porządku wobec tych, którzy kupując bilet, spodziewali się pełnowymiarowego koncertu.
Jeżeli jednak sale będą mogły być zapełniane na poziomie 25%, dla nowych koncertów powstanie kolejny problem związany z ich opłacalnością. Albo bilety będą musiały czterokrotnie podrożeć albo kiwnięcie palcem przez kogokolwiek przestanie się opłacać. Rodzi się zatem pytanie: czy publiczność to udźwignie? Niektórzy zapewne tak. Ale czy będzie ich wystarczająco wielu? Grupa Wojciecha Waglewskiego uczestniczyła kiedyś w swego rodzaju eksperymentcie. Zespół zagrał w Poznaniu koncert reklamowany jako występ dla 100 osób. Niestety bilety były jak na owe czasy bardzo drogie. Okazało się jednak, że nie było problemu z ich zbyciem. Zatem szansa, że jakoś to będzie, jest. Przynajmniej w dużych miastach.
Jeżeli jednak sale będą mogły być zapełniane na poziomie 25%, dla nowych koncertów powstanie kolejny problem związany z ich opłacalnością. Albo bilety będą musiały czterokrotnie podrożeć albo kiwnięcie palcem przez kogokolwiek przestanie się opłacać. Rodzi się zatem pytanie: czy publiczność to udźwignie? Niektórzy zapewne tak. Ale czy będzie ich wystarczająco wielu? Grupa Wojciecha Waglewskiego uczestniczyła kiedyś w swego rodzaju eksperymentcie. Zespół zagrał w Poznaniu koncert reklamowany jako występ dla 100 osób. Niestety bilety były jak na owe czasy bardzo drogie. Okazało się jednak, że nie było problemu z ich zbyciem. Zatem szansa, że jakoś to będzie, jest. Przynajmniej w dużych miastach.
No dobrze. A co jeżeli to ekspert WHO ma rację i koncerty powrócą na jesień 2021 roku. Wtedy to chyba pozostaje tylko scenariusz, który miał być moim żartem z okazji 1 kwietnia a ma szansę stać się rzeczywistością, czyli koncerty w systemie pay per view. W sumie byłaby to z jednej strony jakaś realna weryfikacja artystów a z drugiej strony motywacja dla nich, bo chyba każdy zdaje sobie sprawę z tego, jak bardzo wymagający jest to rynek. Może mam zbyt małą wyobraźnię ale innych rozwiązań, które mogłyby być jakąś namiastką tego co było, nie widzę. No chyba, że zaczną grać po kościołach. Mateusz Pospieszalski nie powinien mieć z tym żadnego problemu a zespół Voo Voo również ma na koncie podobne doświadczenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz