3 listopada na stronie
www.apeltworcow.pl ukazał się "
Apel w sprawie opłaty od czystych nośników skierowany do Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego" podpisany przez 600 twórców. Lektura tekstu wywołała moją irytację, która jest tym większa że podpisał się pod nim również człowiek którego cenię i szanuję, czyli
Wojciech Waglewski. Za podobne postulaty
Zbigniew Hołdys został blisko 3 lata temu bardzo dokładnie wyrównany z ziemią, a wręcz wdeptany 100 metrów pod jej powierzchnię na łamach portalu
wolnemedia.net, co można przypomnieć sobie
TUTAJ. Ja oczywiście podobnych intencji względem Wojciecha Waglewskiego nie mam, niemniej jednak problem jest i warto się nad nim mocniej pochylić.
W apelu przeczytać możemy między innymi: "My, twórcy kultury, artyści i wydawcy jesteśmy zbulwersowani ostatnimi
działaniami przedstawicieli producentów i importerów urządzeń
elektronicznych i reprograficznych. Nie zgadzamy się, by ich odmowa
ponoszenia opłat z tytułu tzw. czystych nośników narażała polską kulturę
na dalsze straty."
Aby przybliżyć trochę o co chodzi, cytat z portalu
gazetaprawna.pl: "Zgodnie z obecnie obowiązującym
rozporządzeniem opłaty są pobierane m.in. od kserokopiarek, skanerów,
magnetowidów oraz czystych nośników, a więc kaset magnetofonowych, kaset
VHS, płyt CD i DVD, papieru do kopiarek. Opłata nie obejmuje np.
smartfonów, tabletów czy odtwarzaczy mp3, czego oczekują twórcy."
Powracając do apelu, możemy w nim przeczytać również: "Społeczeństwo rozumie potrzebę wynagradzania pracy twórców." Czy faktycznie??? Najbardziej kuriozalnie wydaje się brzmieć zdanie: "Manipulacją jest też nazywanie opłaty od czystych nośników podatkiem,
podczas gdy jest to wynagrodzenie należne prywatnym osobom – autorom i
artystom – za korzystanie z ich utworów."
Nieodparcie nasuwa się pytanie: ale jakim osobom prywatnym? Jakim autorom i artystom? Jakich utworów? Za co to wynagrodzenie? Za to, że student nagra sobie na płycie swoją pracę magisterską albo zrobi ksero dowodu osobistego? I do kogo to wynagrodzenie ma trafić? Czy jeżeli pan Ziutek uważa się za twórcę bo lepi ludziki z kasztanów to też należą mu się pieniądze? Jakie są kryteria określania kto jest twórcą, któremu należą się pieniądze a kto nie?
Coraz częściej można usłyszeć o rozmaitych przybytkach, począwszy od zakładów fryzjerskich a na restauracjach skończywszy, nachodzonych są przez przedstawicieli najrozmaitszych organizacji, którzy twierdzą, że reprezentują interesy twórców. Znowu nie bardzo wiadomo jakich twórców, zwłaszcza że do jednej takiej restauracji potrafi zgłosić się kilka stowarzyszeń i każde z nich w świetle prawa reprezentuje wszystkich twórców, niezależnie od tego czy podpisało z nimi jakiekolwiek umowy czy też nie. Każde domaga się pieniędzy za to samo, czyli za to że w lokalu stoi telewizor albo leci muzyka z radioodbiornika. A w owym radiu czy telewizorze może pojawić się każdy. Nikt nie kontroluje tego kto przygrywał z głośników do kotleta panu Cześkowi w restauracji. Jaka jest zatem szansa, że pieniądze pobrane przez którąś z organizacji trafią rzeczywiście do artysty, którego utwór był faktycznie emitowany? Żadna. Więc do kogo te pieniądze trafiają i według jakich kryteriów? Przy czym warto wspomnieć, że rozgłośnie radiowe ani też stacje telewizyjne nie nadają programów za darmo. Twórcom emitowanych treści wypłacane są wynagrodzenia, które trafiają oczywiście do stowarzyszeń reprezentujących artystów.
Czyli tak: artysta nagrywa płytę. Jeżeli to jest dobra płyta,
sprzedaje ją i uzyskuje może niezbyt wielkie pieniądze ale jednak
otrzymuje. Niestety albo stety świat idzie do przodu i dziś już w coraz
mniejszym stopniu sprzedaje się albumy na tradycyjnych nośnikach. Co nie
oznacza że artysta napracował się za darmo. Płyta trafia bowiem zgodnie
z duchem czasu do rozmaitych serwisów, na których osoby zainteresowane
mogą sobie nabyć bądź to całą zawartość, bądź też pojedyncze nagrania
pod postacią plików. Oczywiście nie za darmo, więc artysta znowu dostaje
pieniądze. Ta sama płyta trafia również do serwisów streamingowych typu
np. Deezer czy Spotify, które oferują odbiorcom co prawda darmowe
słuchanie zawartości ale artyści ponownie otrzymują z tego tytułu
pieniądze. Nie są to kokosy ale jednak. Jeżeli nagrania trafią na YouTube, po spełnieniu pewnych prostych warunków twórca lub twórcy otrzymują honoraria.
Tymczasem artysta rusza w trasę koncertową i sprzedaje po raz kolejny ten sam materiał. Koncert można też wydać na DVD, na rynek można wypuścić specjalną
edycję płyty i zrobić wiele innych rzeczy, które przynoszą wymierny
zysk. Nagrania, które wielu z nas już sobie kupiło albo pod postacią
płyty albo pliku dźwiękowego, trafiają też do radia i telewizji. Za ich nadawanie w mediach pobierana jest opłata na rzecz twórców, za
ich odbiór w miejscach publicznych również a do tego wszystkiego jeszcze dochodzi abonament RTV.
Rodzi się proste pytanie: ile razy można zapłacić za tą samą rybę?
Smaczku sprawie dodaje fakt, że o ile się nie mylę to każdy, dowolny pan Ziutek z panem Mietkiem, Wieśkiem i Cześkiem może sobie założyć stowarzyszenie, które nazwie na przykład Związek Producentów Prześladowanych albo w jakiś sposób innych, a następnie wpisać sobie w statut działalność polegającą na egzekwowaniu środków finansowych z tytułu praw autorskich. A potem nachodzić przydrożne zajazdy domagając się podpisywania umów. Pomysł na życie może fajny ale przy wszystkich wątpliwościach aż nadto przypominający działalność "grup towarzyskich" nękających te same lokale i domagających się opłat w zamian za ochronę.
Jestem jak niemal każdy odbiorcą wszelkiego rodzaju przekazów zamieszczanych w mediach oraz użytkowaniem wszelkich niezbędnych dziś urządzeń typu np ksero i chciałbym wiedzieć co ma piernik do wiatraka? Komu oprócz producenta należą się pieniądze za to że kupię sobie na przykład 100 czystych płytek CD? A może ja nie chcę na nich nic nagrywać tylko udekorować nimi ścianę w domu kultury. Pomysł aby kazać każdemu uiszczać dodatkową opłatę za te płytki, bo być może nagra sobie na niej jakiś pirackie pliki jest skrajnie absurdalny. Czy naprawdę uważacie drodzy twórcy, że chcecie traktować wszystkich swoich fanów jako potencjalnych złodziei, od których w dodatku należy pobierać opłaty na rzecz przyszłych przestępstw, których być może się dopuszczą? A może zamiast szargać swój zdobywany przez lata autorytet i posiłkować się absurdalnymi argumentami, które średnio rozgarniętego człowieka przyprawiają o ból głowy, powinniście całą tą energię skierować w kierunku wypracowania takich rozwiązań, które doprowadziłyby do utworzenia wyłącznie jednej organizacji która zbierałaby tantiemy. Takiej, która będzie działała w sposób całkowicie transparentny. Sklepikarze, restauracje, fryzjerzy, lotniska i wiele innych instytucji pewnie znacznie szybciej wniosą opłaty, gdy będzie trzeba zapłacić za to samo tylko raz. Pamiętajcie, że im więcej tych wszystkich stowarzyszeń, tym większą armię ludzi musicie wyżywić swoją pracą, więc może się tak zdarzyć, że dla was już zabraknie. Tylko do ZPAV-u w ubiegłym roku tantiemy odprowadzało 50 tyś. rozmaitych punktów handlowych i usługowych. Naprawdę wierzycie, że w tym całym systemie jest mało kasy? Czy naprawdę chcecie nam powiedzieć, że tylko dlatego że ktoś uważa się za artystę to należą mu się jakieś pieniądze??? Pod tym apelem podpisał się również Zygmunt (Muniek) Staszczyk. Facet który pochwalił się w rozmowie z "Twoim Stylem" że zarabia około miliona rocznie. "Z koncertów tak rocznie, jak patrzę na PIT, mam
350-400 tysięcy, z tantiem około pół miliona, a z płyt z 50 tysięcy" - wyjawił. Ale jeszcze jak widać mu mało skoro się podpisał pod apelem, co świadczy chyba o lekkim oderwaniu od realiów społecznych w tym kraju. Nie wiem drodzy artyści, może idźcie do Muńka i zapytajcie skąd wziąć pieniądze bo jak widać, jeżeli ktoś reprezentuje zadowalający widownię poziom to wcale nie musi w Polsce przymierać głodem.
Mamy bowiem do czynienia z ogromną grupą osób, które pomimo iż
uznawane za opiniotwórcze, jakoś nie są w stanie przekonać opinii
publicznej do swoich racji w tym temacie i że chodzi o coś więcej niż
tylko skok na kasę. Dlatego wydaje mi się, że artyści zamiast dążyć do
rozwiązań siłowych czyli do stworzenia przymusu płacenia za pomocą
rozwiązań prawnych, w pierwszej kolejności powinni skupić się na
wyjaśnieniu swoim odbiorcom tych i wielu innych wątpliwości.
Rozmaite
talent-showy którymi jesteśmy obficie raczeni w ostatnich latach przez
wszystkie większe stacje telewizyjne, najlepiej pokazują ile osób myśli o
sobie że jest artystami. Czy tylko dlatego, że tak im się wydaje, mamy
ich wszystkich utrzymywać? Jeżeli ktoś nie potrafi utrzymać się z muzyki
to może powinien dopuścić do siebie myśl, że jest artystą słabym.
Podstawą
do jakiejkolwiek dyskusji na temat kolejnych pieniędzy powinno być
wprowadzenie przejrzystości w dzieleniu tych już zbieranych. Wówczas to
może się okazać, że gdy każdemu będzie płacone wg zasług i włożonej
pracy, dobrzy artyści utrzymają się bez żadnych problemów. A ci słabsi?
No cóż... Ponoć Islandia cały czas potrzebuje rąk do pracy. I naprawdę
dobrze płacą. Nie ma obowiązku bycia artystą.
Tymczasem jednak
sprawa czystych nośników ma swój ciąg dalszy. Oto bowiem
Sławomir
Pietrzak, szef
SP Records, wydającej płyty
Kazika i
Kultu, na portalu
dziennikpolski24.pl
raczył wypowiedzieć się w sposób następujący: "Mój najpopularniejszy
zespół sprzedaje po 5 tysięcy egzemplarzy
każdej płyty. Tymczasem podczas trasy koncertowej na jego występy
przychodzi 200 tysięcy osób. Coś więc jest tu nie tak. Skąd 195 tys.
fanów zna jego muzykę? Najwidoczniej sobie przegrało. Mój zespół i ja na
tym tracimy. Dlatego trzeba wprowadzić opłatę reprograficzną na nowe
nośniki. Skorzysta z tego cała branża". Przyznam szczerze, że już nawet
nie wiem jak to nazwać, żeby zachować mimo wszystko kulturalny ton tego
tekstu. Pan Pietrzak udaje, że żyje w latach 80-tych i nie wie gdzie się
znajduje. Zastanówmy się... Skąd ludzie mogą znać Kazika??? Z radia? Z
telewizji? Z YouTube? Ze Spotify? Z Deezera? Z WiMPa? Z pomarańczowych
plakatów? Z licznych felietonów, które napisał w prasie? Z książek? Z
Facebooka? Ale pan Pietrzak udaje najwyraźniej że to wszystko nie
istnieje. I to jest kolejny przykład na to, o jak żałosne argumenty
oparta jest ta cała dyskusja. Żeby było zabawniej, pomysł na swoim
Facebooku kategorycznie krytykuje Kazik, pisząc między innymi:
"Pomysł
obłożenia podatkiem różnych ustrojstw
uważam za skandaliczny. Każdy podatek jest złem , bowiem zabiera nam
uczciwie zarobione pieniądze (nieuczciwie zarobione przeważnie są
nieopodatkowane) pod groźbą sankcji prawnej." Jak więc widać, Kazik
najwyraźniej nie skarży się, że nie ma za co żyć w swoim mieszkaniu na
Teneryfie, gdzie spędza czas gdy akurat nie koncertuje.
Cała
sprawa wywołała tak wielkie oburzenie, że w dniu 5 grudnia w "Dzienniku
Polskim" ukazało się wyjaśnienie z którego wynika, że w wypowiedzi
szefa SP Records nie chodziło wcale o Kazika ani też zespół Kult. Ale
moment... To SP Records ma jakiegoś popularniejszego wykonawcę niż
Kult??? I na jego koncerty przychodzi rocznie 200 tysięcy osób??? Jaka
szkoda, że świat o nim dotąd nie słyszał. Widać wyraźnie, że traktuje
się nas - odbiorców sztuki jak zwykłych idiotów. Właśnie w takiej
retoryce utrzymany jest też cały ten apel twórców. Ale OK. Spróbujmy na
chwilę przyjąć ten karkołomny sposób myślenia szefa SP Records. Jesteśmy
na innej planecie i muzykę można usłyszeć tylko na płytach CD. No i
oczywiście na koncertach. Kazik wydaje płytę, sprzedaje się 5 tyś. sztuk
ale na koncert przychodzi 200 tyś. ludzi. Zachodzi poważne podejrzenie,
że widzowie wcześniej spiracili sobie płytę. Pan Pietrzak oznajmia: "Skąd
195 tys.
fanów zna jego muzykę? Najwidoczniej sobie przegrało. Mój zespół i ja na
tym tracimy." I w tym momencie ten wyimaginowany świat zaczyna się
sypać. No bo jak tracimy, skoro nielegalne skopiowanie płyt okazało się
tak znakomitą formą promocji, że na koncert przyszło i zapłaciło za
bilety 200 tyś. ludzi???
Jedno jest
pewne: jeżeli ktoś tak jak Muniek uważa że milion złotych rocznie to
wciąż mało, żadne rozwiązania nie zaspokoją jego potrzeb bo zawsze
będzie mało.
Okradani artyści... Brzmi strasznie. Jednak czy rzeczywiście?
Ilustracja na samej górze przedstawia część moich płyt Wojciecha Waglewskiego. Kupuję je, bo uważam że są tego warte
a poza tym wiem za co płacę. Natomiast nie kupuję np. płyt pana Muńka
bo jakoś nie specjalnie za nim przepadam i nie zamierzam mu płacić tak
po prostu bo tak.
Powyższy tekst to ledwie zarys problemu. Tych, którzy chcą dalej zgłębiać temat odsyłam:
TUTAJ,
TUTAJ,
TUTAJ,
TUTAJ,
TUTAJ,
TUTAJ,
TUTAJ,
TUTAJ,
TUTAJ,
TUTAJ,
TUTAJ,
TUTAJ,
Ciąg dalszy pewnie nastąpi.
"Z koncertów tak rocznie, jak patrzę na PIT, mam 350-400 tysięcy, z tantiem około pół miliona, a z
płyt z 50 tysięcy"
Czytaj
wiÄcej na
http://muzyka.interia.pl/alternatywa/news/ile-zarabia-muniek-staszczyk,1627782,45?utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox
"Z koncertów tak rocznie, jak patrzę na PIT, mam 350-400 tysięcy, z tantiem około pół miliona, a z
płyt z 50 tysięcy"
Czytaj
wiÄcej na
http://muzyka.interia.pl/alternatywa/news/ile-zarabia-muniek-staszczyk,1627782,45?utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox
"Z koncertów tak rocznie, jak patrzę na PIT, mam 350-400 tysięcy, z tantiem około pół miliona, a z
płyt z 50 tysięcy"
Czytaj
wiÄcej na
http://muzyka.interia.pl/alternatywa/news/ile-zarabia-muniek-staszczyk,1627782,45?utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_c
"Z koncertów tak rocznie, jak patrzę na PIT, mam 350-400 tysięcy, z tantiem około pół miliona, a z
płyt z 50 tysięcy"
Czytaj
wiÄcej na
http://muzyka.interia.pl/alternatywa/news/ile-zarabia-muniek-staszczyk,1627782,45?utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox