Mam nadzieję że wielbiciele zespołu Voo Voo, Wojciecha Waglewskiego, Mateusza Pospieszalskiego, Karima Martusewicza, Michała Bryndala i projektów w które angażują się muzycy, znajdą tutaj dodatkowe źródło informacji.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Agora. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Agora. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 8 listopada 2022

Voo Voo - wrażenia z "Premiery"

Nie ma chyba żadnego ryzyka w stwierdzeniu, że nowy album Voo Voo jest na ten moment najbardziej przemilczanym przez recenzentów i krytyków krążkiem w historii zespołu. Nie mam na temat przyczyny tego stanu rzeczy żadnej teorii, ale też nie mam z tym żadnego problemu. Zwłaszcza, że większość recenzji płyt Voo Voo w ostatnich latach była najzwyczajniej nudna. W sumie gdyby dla wszystkich redakcji pisał je znany z całkowitego bezkrytycyzmu Piotr Stelmach, nie byłoby większej różnicy. A skoro nie ma zbyt wielu chętnych aby się wypowiedzieć, to ja wrzucę kilka słów. Oczywiście profesjonalnym krytykiem się nie czuję, za to przez wielu znany jestem z krytykanctwa. Wszystkich, którzy ewentualnie mogą poczuć się owym krytykanctwem urażeni, od razu uspokajam: ja się na niczym nie znam. I to dlatego wypisuję głupoty. 

Jakiś rok temu, już nie pamiętam gdzie, usłyszałem, że pomysł na promocję kolejnego albumu Voo Voo, bedzie nieco inny, niż zazwyczaj. Najpierw miało się ukazać kilka singli z udziałem gości a potem dopiero album. Mam wrażenie, że ten plan udało się zrealizować tylko częściowo. Za singiel uważam coś, co zostało przez zespół wypuszczone w eter i ma szansę w nim przez kilka tygodni gdzieś tam pośmigać, trafić na jakąś listę przebojów itd. I tutaj faktycznie album poprzedzony był przez dwa takie utwory: "Łajba", oraz "Bezruch". Potem jeszcze w tygodniu poprzedzającym premierę płyty, do serwisów streamingowych zostały wrzucone na szybko dwa kolejne utwory, ale to chyba nie o to chodziło w pierwotnym zamyśle. 

No i oczywiście, jeżeli mówimy o pierwotnych zamysłach, wiemy że część pomysłów, które ostatecznie wylądowały na najnowszym albumie, miały trafić na zupełnie inne wydawnictwo. Pandemia i inne czynniki pokrzyżowały tutaj plany Wojciecha Waglewskiego. Niewiele wiadomo na temat tych planów, ale pewnie i tak można żałować, że do nich nie doszło. Na nową płytę Voo Voo, Wagiel zapewne i tak by coś wymyślił a oprócz tego mielibyśmy dodatkowy album. Niestety takich konceptów, które gdzieś tam zaczęły krążyć w przestrzeni a potem nigdy nie zostały zrealizowane i pewnie nigdy zrealizowane nie będą, jest w historii Voo Voo sporo. 

W materiałach promujących najnowszą płytę zespołu Voo Voo o zgrabnym tytule "Premiera", Wojciech Waglewski mówi, że to jest płyta Voo Voo, wygląda jak płyta Voo Voo i brzmi jak płyta Voo Voo. Rzeczywiście, jest to płyta Voo Voo. Tak jest napisane na okładce, więc nie może być inaczej. Poza tym zauważyłem, że pojawiają się na niej wszyscy muzycy zespołu Voo Voo. O tym, że będzie wyglądała jak płyta Voo Voo (i to jak dobra płyta Voo Voo), wiedziałem od dawna. Jarek Koziara, który zaprojektował okładkę i zadbał o stronę graficzną wydawnictwa, zawsze jest gwarantem jakości. Fajna kolorystyka i ciekawy, niebanalny pomysł. Dodam, że album ma również tytuł, jak płyta Voo Voo. Pomysłów na ten tytuł było kilka. Pierwotnie wydawnictwo miało być ponoć zatytułowane "Bezruch". Z takiego czysto poetyckiego punktu widzenia, jest to słowo, które jakoś tam oddziałuje przynajmniej na moją wyobraźnię. Ale czy to byłby dobry tytuł dla całej płyty Voo Voo? Nie sądzę. Powiem więcej: uważam, że byłby bardzo zły. Dlaczego? Nie ukrywam, że od kilku lat nieco brak mi na płytach zespołu bardziej energicznych, żywiołowych i radosnych kompozycji. Te zostały w jakiejś mierze zastąpione przez utwory stonowane, melancholijne i spokojne. Nie mówię, że złe. Przeciwnie: często świetne, jak na przykład utwór "Środa" z płyty "7", ale generalnie nie jestem wielkim fanem takiego grania do poduszki a tytuł "Bezruch", byłby chyba skrajną emanacją tego nurtu. Kolejny pomysł na zatytułowanie krążka brzmiał "Leżozwierz". Leżenie to znowu bezruch, ale mamy tu ciekawą zbitkę słowną i akurat uważam, że ten tytuł byłby bardzo fajny. Natomiast "Premiera" świetnie wpisuje się w szereg innych, najprostszych z możliwych tytułów płyt Voo Voo, typu "Płyta", "Nowa płyta", "Płyta z Muzyką", "Dobry wieczór" itd. Mi się podoba ten trend. 

A czy album brzmi jak płyta Voo Voo? Tego nie wiem. I tak, i nie. Są takie utwory, które dla mnie brzmią jak Voo Voo. Na przykład "Bez saxu", czy "Beztrosko". Tyle, że pisząc to, od razu przyłapuję się na tym, że one brzmią jak takie Voo Voo, które ja najbardziej lubię, czyli właśnie energetyczne, rytmiczne i melodyjne. Bo oczywiście utwór "Łajba", też brzmi jak Voo Voo, to też jest Voo Voo jakie znam, tyle że to jest właśnie jeden z przykładów takiego statycznego grania (dla niepoznaki przerywanego solówkami). Jakkolwiek to statyczne granie również potrafi mieć wielki urok i tutaj najlepszym przykładem jest kompozycja "Bezruch". No i są też na tej płycie takie utwory, które co prawda brzmią jak Voo Voo, bo muszą brzmieć jak Voo Voo, skoro jest na nich niepodrabialny wokal Wojciecha Waglewskiego i grają pozostali muzycy zespołu, ale muzycznie trudno jest znaleźć oczywiste nawiązania do tego, co zespół zarejestrował w przeszłości. 

Jeżeli chodzi o teksty na płycie, nie zamierzam ich jakoś obszernie komentować. Niech każdy sam je sobie zinterpretuje, zastanowi się co Autor miał na myśli, przepuści to przez własną wrażliwość i oceni czy mu to podoba się czy też podoba się nie. Gdybym chciał je jakoś odnieść do siebie, mogę powiedzieć jedynie tyle, że zawsze staram się aby negatywne strony życia nie przesłaniały mi tych pozytywnych. I tyle.

Chociaż... jest jeden utwór, który tekstowo mocno kontrastuje z pozostałymi. Mam tutaj na myśli "Beztrosko". Gdy usłyszałem ten utwór, skojarzenie miałem tylko jedno: Voo Voo kiedyś zarejestrowało kawałek "Do nieprzyjaciół". To mogłaby być druga część, zatytułowana "Do przyjaciół". 

Jeden jest fragment tekstu na tej płycie, do którego chciałbym się bezpośrednio odnieść, gdyż przyznam, że jest to rzecz, która mnie również głęboko frapuje. W utworze "Się porobiło" Wojciech Waglewski śpiewa "Jak to się mogło stać? Ja tego nie pojmuję. Rodzimy się tacy fajni a potem dziwne, wprost przeciwnie".  No właśnie. To jest pytanie za miliard dolarów. Pytanie, które w bezlitosny sposób obnaża prosty fakt, że nasza cywilizacja, ze wszystkimi swoimi szczytnymi osiągnięciami w wielu dziedzinach, nie ma zbyt wielu pomysłów na to, aby pielęgnować w ludziach to, co w nich najlepsze. Ten temat jest systemowo totalnie zawalony. A konsekwencje są jakie są. 

No dobrze. A muzycznie? Muzycznie muszę na początku powiedzieć, że pierwsze 2 minuty i 7 sekund wywaliłbym z tej płyty całkowicie. Bez mrugnięcia okiem. Moim zdaniem ten fragment zupełnie nie pasuje do reszty albumu. W dodatku mi przynajmniej, muzycznie i trochę też tekstowo, te dwie minuty kojarzą się nieco z utworem "Moja Autobiografia", zarejestrowanym przez Liroya. Wiem, wiem, to dwa zupełnie różne utwory. Ale klimat podobny. Tyle, że Liroy to jakoś lepiej zrobił. Po dwóch minutach utwór "Ochota" przechodzi jednak nagle w całkiem fajną kompozycję. Niestety całość kończy się mniej więcej tak, jak zaczyna. Zatem mi podoba się środek.

Ten początek jest moim zdaniem najsłabszym momentem na płycie. Co oznacza, że dalej jest tylko lepiej. Zwłaszcza że potem jest utwór numer 2, czyli "Leżozwierz". Bardzo fajna kompozycja, świetna sekcja rytmiczna i uroczy temat na saksofon. W przypadku tego numeru wszystko jest od początku jasne: koncertowo to będzie petarda. Przynajmniej taki ma potencjał i jestem pewien, że Wojciech Waglewski o tym doskonale wie. 

Potem mamy "Ulicy okno". Kolejna w dorobku zespołu kompozycja z cyklu barowo-wieczorowo-deszczowych. W sumie muzycznie bardzo zgrabny numer, całkiem sympatyczny, tylko przyda się też mieć odpowiedni nastrój do słuchania. W utworze pojawia się solóweczka Wagla, czyli coś, co Fisz bardzo "kocha". A ja, mimo że może trochę rozumiem w tym temacie Fisza, to jednak zasadniczo się z nim nie zgadzam. Wojciech Waglewski to gitara i sposób w jaki się poprzez tę gitarę wyraża. Tyle w tym temacie. Chociaż na przykład potrafię sobie wyobrazić taką płytę, na której Wagiel aby lepiej się zrealizować, tak jak Mateo, staje gdzieś na pomoście nad jeziorem.... I gra. A w tle słychać tylko dzikie ptactwo. Myślę, że mogłoby to być bardzo interesujące. Może to jest jakiś pomysł. 

"Się porobiło". Nie mam specjalnie wiele refleksji związanych z tym utworem (poza fragmentem tekstu, o którym już wspominałem), ale łatwo mi sobie wyobrazić, że instrumental z tego nagrania służy jako ilustracja do jakiegoś fajnego filmu. 

Następnie na płycie pojawia się kawałek "Łajba". Pierwszy singiel promujący ten album. Tutaj też jest ambitna solówka Wagla. Kilka osób, z którymi rozmawiałem, odniosło wrażenie, że cały utwór powstał wyłącznie po to, aby zarejestrować tę solówkę. No i OK. Z drugiej jednak strony, Wojciech Waglewski coś wspominał kilkukrotnie w wywiadach, że nie planuje grać wszystkich kawałków z płyty na koncertach. Ja właśnie za tą piosenką nie będę strasznie tęsknił. 

"Beskidy". To też taki utwór, w którym wszystko jest jasne. Za komentarz wystarczy jedno słowo: MATEO!

"Bez Saxu". Zdecydowanie jeden z najbardziej jaśniejących na płycie utworów. I potencjalnie największa koncertowa petarda. Pomysł z ponad dwuminutowym intro w wykonaniu Michała Bryndala, też bardzo fajny. Coś takiego nie wydarzyło się dotąd na żadnej płycie Voo Voo. Tu przy okazji jeszcze jedna moja wstawka odnośnie tekstów: w tej piosence pada niezwykle pozytywnie nacechowane słowo "flota". Też wierzę. 

Utwór "Bez sensu". Tutaj pojawia się taki nieco new wave'owy syntezator. Ten kawałek to, mam wrażenie, trochę eksperyment muzyczny. Co do zasady, cenię eksperymenty. Ale nie jestem fanem elektronicznych wstawek w muzyce rockowej. Na szczęście na tym albumie w żaden sposób nie ma z tym przesady. Generalnie utwór oceniam pozytywnie.

"Bez nerw". W tym nagraniu znowu wolniej, ale czasami trzeba zwolnić. Oczywiście solóweczka Wagla. Wszystko ze sobą fajnie współgra. Myślę, że to jeden z tych numerów, z którymi można bardzo mocno popracować na koncertach. Na płycie taki trochę nie do końca oszlifowany klejnot. No ale jestem pewien, że zespół jeszcze wyciśnie z niego magię. 

"Beztrosko". Pozytywnie pod każdym względem. Cała płyta mogłaby taka być i chyba nikt by się nie obraził. 

No i wielki finał: "Bezruch" z towarzyszeniem Hani Rani. Nie mam pojęcia ilu słuchaczy Voo Voo miało jakąkolwiek styczność z Hanią Rani, poza tym, że coś zrobiła z zespołem Wojciecha Waglewskiego. Generalnie jednak zachęcam, aby wyszukać sobie coś chociażby na Youtube i rzucić okiem na jej dokonania. Może się spodobać. A jeśli chodzi o sam utwór. Oczywiście kompozycja do poduszki, ale absolutnie nie piszę tego w negatywnym znaczeniu. Właśnie wręcz przeciwnie: gdybym miał teraz roczne dziecko, chętnie bym mu puścił ten utwór wieczorkiem. Myślę, że duża szansa na ładne sny. Z pewnością Wojciech Waglewski i cały zespół Voo Voo mogą być zadowoleni z tego nagrania, no bo jest klimat, jest urok i więcej nic nie trzeba. Z tym, że po takim zakończeniu płyty, myślę że kolejna powinna pójść albo w całkowity bezruch, albo całkowicie odbić od tego trendu. Oczywiście wiem, że z wiekiem człowiek robi się coraz bardziej statyczny. Sam też tego przecież doświadczam. To pewnie znajduje swoje odbicie w twórczości. Rozumiem to i nie chce z tego czynić jakiegoś zarzutu. To naprawdę jest zespół, który niczego już nie musi. Ilość fantastycznych nagrań zarejestrowanych przez grupę, wystarczyłaby dla kilku kapel. Za to wszystko może. Osobiście kupię każdą płytę Voo Voo, nawet jeśli zespół postanowi nagrać kolekcję marszów pogrzebowych.  Ale napomknę, że grupa ma w dorobku tak fantastycznie żywiołowe utwory, jak "Front torowania przejść", "Łeboskłon", "Nie spać", "Jestem jak pijany" czy "Karnawał". Myślę, że to są takie przykłady radosnej twórczości, do której naprawdę warto się odwoływać. Myślę, że warto nagrywać utwory, które zmuszałyby Michała Bryndala do ekstremalnego wysiłku. 

Na najnowszym albumie Voo Voo pojawiają się goście. Są to wspomniana już Hania Rani i Masha Natanson. W przypadku tego zespołu, goście to niemalże tradycja. Było to tradycją na długo zanim powstała moda na różne featuringi i zanim inni artyści poczuli niemalże obowiązek zapraszania gości przy okazji nagrywania nowych płyt. Tymczasem formacja Wojciecha Waglewskiego w pewnym okresie swojej działalności, tak intensywnie współpracowała z innymi artystami, że w końcu zespół postanowił nagrać płytę o wiele mówiącym tytule "Samo Voo Voo". Goście na najnowszym albumie oczywiście swój wkład w efekt końcowy mają, chociaż udział Mashy Natanson, mimo że znaczący, należy chyba jednak uznać za symboliczny. 

Każdy ma swoje miejsce na "Premierze", ale zaryzykuje stwierdzeniem, że muzycznie krążek w całość spina Karim Martusewicz. Myślę, że to jego gra jest największym wspólnym mianownikiem dla tych utworów. 

Najnowszy album Voo Voo można sobie oceniać lepiej lub gorzej. Nie sposób jednak zaprzeczyć, że mało który zespół w Polsce z tak długim stażem na scenie, jest równocześnie tak konsekwentny i zarazem nie schodzi poniżej pewnego poziomu. Na płytach Voo Voo nie ma żadnych kompleksów względem innych artystów. Nie ma tu oglądania się za siebie. Pamiętam jak kilka lat temu jakiś manager Kultu mówił gdzieś w radio, że zespół teraz nagra płytę w klimacie największych osiągnięć zespołu i wszyscy będą zadowoleni. Potem oczywiście płyta ani nie powtórzyła największych sukcesów, ani nie wszyscy byli zadowoleni. Chociaż nie potępiam takich prób i kalkulacji, to jednak w Voo Voo nikt kompletnie tak nie kombinuje. Nikt na płytach nie odcina kuponów od dawnych osiągnięć. Mamy tu prawdziwie ambitne podejście do sprawy. A że różnie wychodzi... Powiem tak: ze wszystkich płyt na świecie, znam dwie, może trzy, które podobają mi się od pierwszej do ostatniej sekundy. A na pozostałych, nawet tych bardzo dobrych, jest chwilami lepiej, chwilami gorzej. I najnowsza płyta Voo Voo nie jest pod tym względem żadnym wyjątkiem.

Napomknąłem już, że Wojciech Waglewski przy okazji wywiadów promujących album, mówi też o planach względem koncertów promujących krążek. Koncerty mają wyglądać inaczej niż to miało miejsce w przypadku ostatnich płyt. Przypomnę, że zwyczajowo zespół grał w całości nowy album, ewentualnie coś tam na bis i do widzenia. Teraz tak ma nie być. Ma być trochę nowych nagrań i trochę starych. W sumie jeśli sięgnąć w nieodległą przeszłość, to tak już było przy okazji albumu "Za niebawem". Mnie oczywiście takie deklaracje radują niezmiernie, bo nie zliczę ile tekstów napisałem na temat tego, że właśnie takich koncertów bym chciał. Zatem dla mnie super. 

Wspomniałem o kolejnym albumie. W tak zwanym "środowisku", od dość dawna toczą się spekulacje na temat tego, czy "Premiera" będzie ostatnim albumem studyjnym Voo Voo. Osobiście mam nadzieję, że nie. Szczerze to nie widzę żadnego konkretnego powodu, dla którego zespół miałby odłożyć instrumenty do piwnic. Poza tym jest jeszcze jeden ważny aspekt: dopóki chłopaki z Voo Voo trzymają fason i dają radę, tak długo jak są piękni i młodzi, tak długo ludzie w moim wieku mogą sobie mówić, że z nami też nie jest tak najgorzej. Dla ludzi takich jak ja, Voo Voo było i jest od zawsze. Dekady mijają a Voo Voo ciągle jest i wydaje nowe płyty. To jest taka jedna z niewielu niezmiennych. Dla mnie przynajmniej, dopóki to Voo Voo jest i funkcjonuje, jest to taki sygnał, że nie jest jeszcze tak źle na tym świecie. Zatem trzymam kciuki za kolejne wiadomości pod tytułem: jesteśmy, koncertujemy, nagrywamy. 

wtorek, 28 lipca 2020

Metafora łaski - nowy teledysk Wojciecha Waglewskiego

Dosyć zaskakująca sytuacja: grubo ponad dwa lata po premierze, ktoś (konkretnie Agora) sobie przypomniał o albumie "Tischner. Mocna nuta" i zrobił teledysk do piosenki Wojciecha Waglewskiego "Metafora łaski". "Teledysk" to chyba w tym przypadku za duże słowo. Delikatnie mówiąc: szału nie ma. Ciekawe czy Wojciech Waglewski to widział i jak na to zareagował?

wtorek, 28 kwietnia 2020

Premiera płyty Renaty Przemyk przełożona

Najpierw 20 marca, potem 8 maja miała się ukazać płyta "Renata Przemyk i mężczyźni". Jednym z mężczyzn pojawiających się na tym albumie jest Wojciech Waglewski.
Niestety przyjdzie nam czekać na premierę wydawnictwa jeszcze dłużej, gdyż została ona przesunięta na jesień 2020. W oświadczeniu wydawcy płyty, którym jest koncern Agora, możemy przeczytać między innymi: "W związku z obecnym, ciężkim dla nas wszystkich czasem pandemii, w porozumieniu z artystką, podjęliśmy decyzję o przesunięciu premiery płyty "Renata Przemyk i mężczyźni" z 8 maja na jesień 2020 roku.
Decyzja ta została podjęta w trosce o dobro artystki oraz fanów, którzy w obecnej, kryzysowej sytuacji, mają ograniczony dostęp do fizycznych nośników muzycznych".

piątek, 13 września 2019

Rarytasy - część 18: Waglewski Maleńczuk - teledysk "Koledzy" na DVD


Przy okazji letnich podróży, udało mi się natrafić na rzecz, o której nigdy wcześniej nie słyszałem. Jak się okazuje, nie tylko ja. Chodzi o płytę DVD, na której jest tylko jedna pozycja: teledysk Wojciecha Waglewskiego i Macieja Maleńczuka zatytułowany "Koledzy". Przynajmniej w teorii. W praktyce na płycie nie ma teledysku "Koledzy". Jest teledysk "Biust". 
To, że płyta ta nigdy nie trafiła do sprzedaży to rzecz oczywista, podobnie jak to, że jest to jakieś promocyjne DVD. Ale tutaj właśnie pojawiają się pytania, bowiem z tym wydawnictwem związek mogą mieć dwie osoby i niestety obie już nie żyją. Pierwsza, chyba mniej prawdopodobna opcja jest taka, że krążek jest jakoś powiązany z działalnością Yacha Paszkiewicza. Myślę jednak, że wszystko na ten temat wiedziałby Mirek Olszówka. Moje podejrzenia są takie, że płyta powstała na potrzeby jakichś targów Agory albo w tej formie teledysk rozesłany został do stacji telewizyjnych. Trudno powiedzieć. Osoby pracujące w tamtym czasie przy projekcie Waglewski Maleńczuk, do których udało się dotrzeć, nie słyszały o takiej płycie. No ale może czyta to ktoś, kto wie coś więcej? 

poniedziałek, 1 kwietnia 2019

Voo Voo w Poznaniu (kwiecień 2019)

Szósta edycja festiwalu Enea Spring Break Showcase Festival & Conference odbędzie się w dniach 25-27 kwietnia 2019 roku.
Zespół Voo Voo zagra podczas showcase'u Wydawnictwa AGORA 26 kwietnia na Dziedzińcu Różanym Centrum Kultury ZAMEK w Poznaniu. Niestety trudno powiedzieć o której godzinie.
Więcej TUTAJ

wtorek, 22 stycznia 2019

Za niebawem na winylu

Koncern Agora w odpowiedzi na pytanie osoby komentującej teledysk "Się poruszam 1" w serwisie YouTube, poinformował że planowana jest również wersja winylowa płyty "Za niebawem". 
Nowy album Voo Voo - jak wiadomo - na CD ukaże się 15 lutego. O dacie premiery na czarnym krążku jeszcze nie ma żadnych informacji. 

niedziela, 4 marca 2018

Wagiel i Mateo na płycie "Mocna Nuta. Tischner"

30 marca swoją premierę będzie miała płyta "Mocna Nuta. Tischner".
W nagraniu albumu uczestniczyli m.in. Kayah, Trebunie-Tutki, Wojciech Waglewski, Zygmunt Staszczyk, Jorgos Skolias i Mateusz Pospieszalski. Muzykę skomponował Mirosław Kowalik (basista zespołu Raz Dwa Trzy) i Jan Trebunia -Tutka.
Jedenaście tekstów napisała Izabela Domańska-Kowalik, łącząc myśl Tischnera z refleksją na temat współczesnego świata.
Pomysłodawcą płyty był Kazimierz Tischner, brat księdza Tischnera, który wypełniając wolę zmarłego, założył Stowarzyszenie „Drogami Tischnera” i Rodzinę Szkół Tischnerowskich, a także od lat dba o spuściznę wielkiego filozofa.
Album to w pewnej mierze spodziewana niespodzianka, gdyż Wojciech Waglewski już dłuższy czas temu zdradził w jednym z wywiadów radiowych, że pracuje nad taką płytą.
Dla części artystów występujących na krążku, nie jest to pierwsza konfrontacja z twórczością ks. Józefa Tischnera. Przykładowo  Wagiel i Mateo wraz z z Voo Voo i zespołem Trebunie Tutki nagrali w 2006 roku album "Tishner", który został wówczas uznany za płytę roku przez miesięcznik "Machina". 
CD pt. "Mocna Nuta. Tischner" ukaże się w formie digibooku wydanego przez Agorę i zawierać będzie 12 kompozycji:
1. Mocna nuta
2. Mietek
3. Nad przepaścią
4. Początek miłości
5. Miłość
6. Ballada o Władku
7. Godność
8. Mądrość i głupota
9. Wolność
10. Metafora laski
11. Piękno muzyki
12. Ocal w sobie człowieka

poniedziałek, 12 grudnia 2016

Dzień dobry wieczór - recenzja książki o zespole Voo Voo

14 grudnia do sklepów trafi "pierwsza biografia zespołu" Voo Voo. Myślę, że jest spore pole do dyskusji na temat tego, na ile to jest klasyczna biografia? Moim zdaniem bezpieczniej byłoby jednak pozostać przy tym, że jest to wywiad rzeka. Tytuł nie podoba mi się. Nawet bardzo. No ale, jak śpiewał kiedyś między innymi Wojciech Waglewski: You can't judge a book by looking at the cover.
Jednak zacznijmy od początku. Wiele osób być może nie zdawało sobie sprawy z tego, że dotąd grupa nigdy nie doczekała się żadnego tego typu wydawnictwa i może to być dla nich nieco szokujące, że jak to? Grupa o takim dorobku, która tyle wniosła do historii polskiej muzyki, dopiero po 30  latach doczekała się jakiejś książki na swój temat? Sprawa jest nieco zawiła. Oto cytat z oficjalnej strony zespołu Voo Voo z lipca 2005 roku: "Trwają zaawansowane przygotowania do wywiadu-rzeki z Wojciechem Waglewskim. Rzecz przygotowuje Wojciech Bonowicz, publicysta "Tygodnika Powszechnego", poeta i autor m.in. świetnej biografii ks. Józefa Tischnera (Wydawnictwo Znak. 2001). Wywiad z WW również ukaże się nakładem "Znaku". Premiera - w połowie roku 2006!". Ale czas mijał a dalszych konkretów nie było. Kilka lat później Wojciech Waglewski pytany w którymś z wywiadów o to, dlaczego zespół wciąż nie doczekał się biografii, odpowiadał że to dość trudna sytuacja, gdyż za tą, która miała się ukazać w 2006 roku dostał jakieś pieniądze. Ale piłeczka leży po drugiej stronie i jakby ma związane tą sytuacją ręce. Nie wiem, czy lider Voo Voo zwrócił pieniądze, czy zwyczajnie wygasły opłacone prawa do wydania książki? Nie ma to już teraz znaczenia. Spodziewałem się, że może tego typu publikacja ukaże się na jubileusz grupy. Nie udało się. Jest teraz i ważne, że jest.
Wiem, że wiele osób (w tym ja) z dużą obawą przyjęło wiadomość o tym, że na książce podpisany będzie Piotr Metz. No bo mimo niewątpliwego dorobku dziennikarskiego, ten książkowy jednak skromniutki a książeczka, którą pan redaktor napisał na potrzeby boxu z okazji 30-lecia grupy, delikatnie mówiąc: nie powalała na kolana. Jak zwykle, nie będę bezkrytyczny ale dziś już mogę powiedzieć, że te obawy jednak mimo wszystko były na wyrost.
Piotr Metz (zapewne wraz z zespołem) przyjęli chyba najbardziej bezpieczną koncepcję książki. Mianowicie autor nie pisze od nowa historii zespołu lecz pozwala opowiadać muzykom. Formuła bezpieczna, bo trudno to schrzanić a skoro opowiadają członkowie zespołu, no to chyba bardziej wiedzą co mówią na swój temat, niż ktokolwiek inny.
Autor - co ważne - nie przeszkadza muzykom mówić, nie wtrąca się bardziej, niż to jest potrzebne. Ta kwestia jest tutaj bardzo dobrze wyważona. Ale oczywiście grubą przesadą i niesprawiedliwością byłoby stwierdzenie, że rola Piotra Metza sprowadza się tutaj do trzymania dyktafonu i przelania potem nagrania na papier. Wywiady przeprowadzone są w sposób kompetentny a to jakby podstawa.
Jako człowiek mocno zapracowany, nie mogłem sobie pozwolić na to, aby poświecić cały wieczór na przeczytanie książki, dlatego rozłożyłem ją sobie na trzy wieczory. Pierwszego wieczoru moje wrażenia były takie, że ja już tę książkę czytałem. Nie dosłownie ale Wojciech Waglewski był już tyle razy pytany w najrozmaitszych wywiadach o początki grupy, że jeżeli ktoś to trochę śledzi, siłą rzeczy z pewnością słyszał już większość tych opowieści. Dlatego pierwszego wieczoru miałem wrażenie jakbym czytał ponownie te wszystkie wywiady, na które natrafiłem gdzieś tam przez lata, a wszystkie one są połączone spójnikami, które zapewne ukazały się w tych wywiadach, na które akurat nie trafiłem. Mimo, że może nie brzmi to najlepiej, w rzeczywistości nie jest wadą a wręcz zaletą. Dlaczego? Otóż te opowieści brzmią niemal dokładnie tak samo, jak w wywiadach udzielanych często wiele lat temu. Świadczy to po pierwsze o fenomenalnej pamięci Wagla, a po drugie o tym, że te opowieści przez lata nie obrosły w legendę, co przydaje im ogromnie na wiarygodności. Poza tym ta książka adresowana jest do szerokiego grona odbiorców, których zespołowi w ostatnim okresie sporo przybyło, więc nie każdy śledził przez lata te opowiastki. A nawet jeżeli śledził, to tutaj ma je wszystkie zebrane w spójną całość. Jedną gdzieś tam drobną nieścisłość wykryłem ale generalnie bardzo miło mi się to czytało. Podejrzewam, że może znajdą się tacy, którzy stwierdzą, że jak to? Przecież coś tam jednak było inaczej? Być może. Ale mi się podobało to, co przeczytałem pierwszego dnia.
Drugiego wieczoru moje wrażenia były inne. To, co czytałem, już nie było takie oczywiste. To nie były już znane od lat historyjki. I generalnie tych historyjek było mniej. W ich miejsce pojawiło się bardzo wiele słów na temat... nazwijmy to: ideologii grania. Plus różne usprawiedliwienia: dlaczego tak a nie inaczej. Na ile te wszystkie teorie są wewnętrznie spójne? - to już pozostawiam każdemu do oceny. Aby jednak zainspirować do takich ocen, zestawię (a właściwie zderzę) ze sobą tylko dwa fragmenty wywiadu z Wojciechem Waglewskim, który w jednym miejscu mówi: "Polscy muzycy jazzowi mawiają: "Ale fajnie mi się grało". A co to kogo obchodzi, czy mu się fajnie grało?. Ważne jest, czy miał kontakt z ludźmi, którzy przyszli go posłuchać. To "fajnie mi się grało" jest takie typowo polskie." Złota myśl, podpisuję się pod tym obiema rękami. Ale w innym miejscu Wojciech Waglewski mówi tak: "(...) dziennikarze piszą krytycznie, że zespół nie nawiązał kontaktu z publicznością. Ale właśnie to nawiązywanie kontaktu z publicznością na siłę stało się dla mnie nagle jakimś straszliwym obciachem. No bo niby dlaczego?(...)". Nie wiem dlaczego? Może dlatego, że jak powiedział Wojciech Waglewski: ważne jest czy artysta miał kontakt z ludźmi, którzy przyszli go posłuchać. Takich kwiatków znajdzie się tam więcej.
W każdym razie, jeżeli to ma być biografia, to ja bym wolał jednak zdecydowanie więcej opowiastek, ciekawostek i zabawnych historyjek, które przytrafiły się grupie a mniej o całej tej teorii grania, bo to - chociaż oczywiście szalenie ciekawe - pasuje według mnie bardziej do jakiejś solowej biografii czy autobiografii Wojciecha Waglewskiego. Myślę, że zdecydowanie zbyt powierzchownie jednak autorzy przemknęli nad tematem Mirka Olszówki - byłego menadżera grupy, oraz jego szalonych pomysłów. Myślę, że brakuje całej masy takich różnych ciekawostek w stylu, że grupa Voo Voo wystąpiła na przykład kiedyś bez Wojciecha Waglewskiego. Że był taki koncert, na którym Mateusza zastąpił Jego syn. Że był taki koncert w Poznaniu, na który bilety kosztowały 100zł i było ich 100. Że był taki koncert w Krakowie o godzinie 5 rano, który został przerwany po dwóch piosenkach przez policję z powodu ciszy nocnej. Że był taki występ w Trójce, podczas którego grali artyści zgromadzeni w kilku studiach w rożnych miastach a suma dźwięków była transmitowana do radioodbiorników. To tylko takie pierwsze lepsze przykłady, które przychodzą mi do głowy i o których wiem. Ale przecież zapewne była cała masa innych ciekawych historii, o których sympatycy grupy nie mają pojęcia i tego tutaj trochę brakuje.
Dobrze, że autorzy (bo moim zdaniem w przypadku tej książki trzeba mówić jednak o autorach), wspominają o słynnych kamieniołomach i gdzieś tam nawet na marginesie jest o koncertach na zamku w Janowcu, które również były bardzo ważne.  Jednak sporo jest różnych aspektów, które stanowiły o absolutnej unikatowości i oryginalności tej grupy a o których dzisiaj mało kto pamięta i są to rzeczy zdecydowanie godne przypomnienia. Tutaj ta szansa została nieco zaprzepaszczona. Zwłaszcza, że papieru, jak widać, wydawcy nie brakowało, sadząc po ilości tekstów piosenek zamieszczonych w książce, które każdy w 5 sekund może sobie sam znaleźć w internecie. Przyznam, że zupełnie tego nie rozumiem. Wartością każdej tego typu publikacji jest ilość nowej wiedzy, którą dzięki niej zdobędziemy. Tymczasem tutaj, obok naprawdę ciekawych wywiadów mamy całą masę tekstów piosenek Voo Voo. Tekstów wartościowych, za które wszyscy szanujemy Wojciecha Waglewskiego, a które tutaj zostały sprowadzone do roli zapchajdziury. Można odnieść wrażenie, że to próba ponownego naliczenia i ukrycia tantiem. Zupełnie to zbędne, gdyż naprawdę ta kapela ma tak bogatą historię, że jest o czym pisać.
Bez względu na wszystko, Wojciech Waglewski błyszczy w rozmowie elokwencją i wszechstronną wiedzą w różnych dziedzinach. Kiedyś pewien fan, który podobnie jak ja odbiera album "Dobry Wieczór", zażartował że Wagiel dlatego w kółko męczy na koncertach ostatnią płytę, bo w tym wieku zwyczajnie nie pamięta już tekstów starszych utworów. Ta książka udowadnia jednak to, o czym już wspomniałem: Wojciech Waglewski ma fenomenalną pamięć. I to wrażenie towarzyszy podczas czytania nieustannie.
Mój trzeci wieczór z tą książką był znowu zupełnie inny, bo i materia całkowicie odmienna, gdyż przede mną były już tylko wywiady z pozostałymi członkami zespołu. Tutaj znowu ogromna wartość tego wydawnictwa. Wiadomo z wielu źródeł, że w 2005 roku planowano książkę w postaci wywiadu wyłącznie z Wojciechem Waglewskim. Tutaj mamy rozmowy ze wszystkimi muzykami. Oprócz lidera, reszta grupy udziela się w mediach znacznie mniej, więc siłą rzeczy znacznie trudniej jest zapoznać się z Ich spojrzeniem na różne sprawy. Ta książka daje taką możliwość. Chociaż z drugiej strony odrobinkę jest tak, że panowie generalnie potwierdzają w wywiadach to, co wcześniej powiedział Wojciech Waglewski. 
Tak czy inaczej, te rozmowy są arcyciekawe. Mateo... jak to Mateo. Jak zawsze tragicznie wręcz skromny i widać, że lepiej czuje się opowiadając o innych, niż o sobie. Rozmowa w najbardziej takim biograficznym klimacie, to moim zdaniem wywiad z Karimem, który równocześnie najbardziej mnie zaskoczył. Na podstawie wcześniejszych wywiadów, które gdzieś tam czytałem, widziałem lub słyszałem, miałem w głowie taki obraz, że gdy zaszła potrzeba znalezienia basisty do zespołu Voo Voo, Wojciech Waglewski miał jakiś namiar na Karima, zadzwonił do Niego ale Go nie zastał, na szczęście informacja dotarła gdzie trzeba i potem jakoś się to potoczyło. Oczywiście tak było ale z książki dowiadujemy się, że to był tylko finał bardzo długiej i ciekawej historii, w której nic nie jest przypadkowe, pomimo całej serii niesamowitych przypadków i zbiegów okoliczności. 
Wywiad z Michałem Bryndalem jest dla mnie zdecydowanie zbyt krótki, zwłaszcza, że wiadomo skądinąd, że to bardzo ciekawy człowiek, który mimo młodego wieku ma już na swoim koncie całkiem pokaźny dorobek artystyczny. 
W dalszej części książki jest dyskografia zespołu. Na samym początku książki napisane jest, że za konsultację kalendarium oraz dyskografii odpowiada Maciej Proliński, człowiek którego niezwykle cenię za to jakim językiem przez lata informuje na oficjalnej stronie Voo Voo o dokonaniach zespołu. 
Z tym większą przykrością na dyskografii nie zostawię suchej nitki. Dla mnie jest to bardziej ponury żart niż dyskografia. Brakuje różnych płyt koncertowych, typu na przykład "Książka z muzyką", "Koncert w Łodzi" czy "Trójka Live!", brakuje różnych płyt składankowych, typu "Różne piosenki, "Złota kolekcja" i innych. Nie ma składanek, na które trafiły pojedyncze utwory Voo Voo, nie ma numerów katalogowych płyt, reedycji było oczywiście znacznie więcej, niż wspomina o tym książka, nie ma nic o reedycjach winylowych, wydaniach kolekcjonerskich, kasetach, singlach, DVD itd. Pewnie zbyt wiele wymagam oczekując, że w ramach dyskografii warto odnotować limitowane wydanie odtwarzacza ZEN Style 100 firmy Creative, na którym ukazały się fragmenty koncertów zespołu Voo Voo. Te płyty, które jednak do tej dyskografii trafiły, są zilustrowane okładkami z analogów lub CD i jedna tylko "Mimozaika" - nie wiadomo czemu - zilustrowana jest okładką kasety. 
Myślę, że jest wielce prawdopodobne, że jeżeli ktoś sięgnął po tę książkę, to pewnie wcześniej miał już w rękach kilka biografii innych zespołów, a jak nie, to można się przejść do sklepu z książkami,  sięgnąć na półkę (jest tego sporo) i zobaczyć jak wygląda porządna dyskografia. A już zwłaszcza w przypadku grupy, która do tej pory nie doczekała się żadnego opracowania książkowego, ta dyskografia jest całkowitą porażką. 
Mistrzostwem świata (ponieważ mam wątpliwości, czy jest to rzecz wykonalna) byłoby odnotowanie wszystkich płyt, na których pojawili się Wojciech Waglewski, Mateusz Pospieszalski, Karim Martusewicz i Michał Bryndal. Ale tu już chyba zdecydowanie zbyt wiele wymagam. 
W dalszej części książki jest kalendarium. Całe szczęście, że jest, bo dzięki niemu dowiadujemy się, że były na przykład tak ważne projekty muzyczne, w które zaangażowana była grupa Voo Voo, jak "Tribute to Eric Clapton" czy płyta i trasa koncertowa "Tylko Dylan". Podczas wywiadu Wojciech Waglewski pomimo swojej znakomitej pamięci, zapomniał jednak o tego typu rzeczach wspomnieć a redaktor Metz Waglowi nie przypomniał. 
No i na koniec są zdjęcia zespołu. Zdjęcia, jakie by nie były fantastyczne, i tak by mnie jakoś szczególnie nie rajcowały a te, które są w książce, no to po prostu są. Większość widziałem wcześniej gdzieś tam w necie.  
W książce, przynajmniej w wersji cyfrowej (bo nie miałem jeszcze w rękach wersji papierowej) jest sporo niechlujstwa jeżeli chodzi o korektę tekstu. Różnego rodzaju literówki itd. Chyba taka najgrubsza sprawa, jaka rzuciła mi się w oczy to "Zbyszek Koziara" w wywiadzie z Michałem Bryndalem. Tego typu rzeczy powinny być wyeliminowane przed dopuszczeniem do druku. 
Ale podsumowując całość, warto zadać sobie dwa pytania. Po pierwsze, czy można było po tej książce oczekiwać więcej? Moja odpowiedź jest krótka, zdecydowana i jednoznaczna: TAK. Po drugie, czy książka warta jest polecenia? Zdecydowanie TAK. 
Najważniejsze zdanie, które chciałbym przekazać potencjalnym czytelnikom, brzmi następująco: ta książka to obowiązkowa lektura nie tylko dla fanów Voo Voo, lecz dla wszystkich, którzy uważają się za znawców polskiej muzyki i jej historii, oraz tych, którzy mają aspirację by nimi zostać. Polecam tę książkę, bo naprawdę warto ją przeczytać. Chociaż o tym, co mi się nie podobało, musiałem napisać, a nawet szczególnie o tym musiałem napisać, to jednak uważam czas przeznaczony na przeczytanie tej książki za bardzo dobrze spożytkowany.


niedziela, 27 listopada 2016

Dzień Dobry Wieczór - biografia Voo Voo

14 grudnia do sklepów trafi biografia zespołu Voo Voo zatytułowana "Dzień dobry wieczór". Autorem jest Piotr Metz, wydawcą Agora. To zarazem znakomity pomysł na prezent pod choinkę. 
W materiałach promocyjnych możemy przeczytać:
Voo Voo - być może najlepszy, jak mówi jego lider Wojciech Waglewski - zespół na świecie. Bo trudno jest znaleźć ekipę, którą tworzą tak niezwykłe, pochodzące z różnych muzycznych światów osobowości. I grają w rockowej kapeli, której brzmienie, mimo trwających od 30 lat wędrówek po różnych muzycznych językach i tradycjach, jest rozpoznawalne tak samo jak charakterystyczne logo na okładkach ich płyt. 
Żeby zrozumieć fenomen Voo Voo, Piotr Metz rozmawia z Wojciechem Waglewski i pozostałymi członkami zespołu. Powstała w ten sposób fascynująca historia jednego z największych fenomenów polskiej muzyki, ale także szczera i głęboka opowieść o funkcjonowaniu skomplikowanego organizmu, jakim jest rockowa kapela. 
Więcej TUTAJ

sobota, 20 grudnia 2014

Najlepsze polskie płyty 2014 roku według dziennikarzy "Wyborczej"

Portal wyborcza.pl zamieścił zestawienie najlepszych polskich płyt 2014 roku według dziennikarzy "Wyborczej" i innych mediów Agory. Każdy z nich wskazał dziesięć tytułów polskich i dziesięć zagranicznych. Za miejsce pierwsze płyta otrzymywała 12 punktów, za drugie - 10, za trzecie - 8. Niżej punktacja zmniejszała się o oczko z każdym kolejnym miejscem. Najnowsza płyta Voo Voo "Dobry Wieczór" najwyraźniej nie zrobiła piorunującego wrażenia na dziennikarzach Agory, bowiem krążek znalazł się na przedostatnim - dziewiętnastym miejscu. Ale zmieścił się jakoś w zestawieniu. Na płytę roku 2014 wybrali album Fisz Emade Tworzywo "Mamut"
Całe zestawienie dostępne jest TUTAJ