Fisz i Emade w rozmowie z Łukaszem Piątkiem na portalu interia.pl opowiedzieli między innymi o dzieciństwie pod okiem Wojciecha Waglewskiego:
czy z racji tego, że macie znanego ojca, to w waszych latach
szkolnych była w was taka pokusa pokazania kolegom i koleżankom, że
jesteście synami "tego Waglewskiego"?
Emade: - Mówiono kiedyś, że mamy ojca muzyka, więc jest nam
łatwiej, bo możemy wejść do studia i bawić się w muzykę. Było to bzdurą,
bo nasz ojciec nigdy nie miał własnego studia. Mieliśmy jedynie dostęp
do jego gitar, ale żaden z nas na gitarze nie gra. Na pewno ojciec
zaszczepił w nas pasję muzyczną, aczkolwiek wydaje mi się, że nie do
końca zrobił to świadomie. Zawsze otaczała nas duża ilość płyt, ale nie
chodziliśmy do żadnej szkoły muzycznej, nie było nacisku ze strony ojca,
żebyśmy byli muzykami. To przyszło naturalnie.
Fisz: - Z tą popularnością ojca bym nie przesadzał. Oczywiście
byliśmy postrzegani jako rodzina artystyczna, bo tata stawiał włosy na
cukier i chodził w skórze, ale wówczas zespół Voo Voo nie cieszył się
jakimś wielkim rozgłosem wśród gospodyń domowych. Więc tak naprawdę kim
był mój ojciec, wiedzieli nieliczni. Znam dzieci popularnych aktorów i
faktycznie oni się stykali z poczuciem zatracenia swojej prywatności. Ja
nigdy czegoś takiego nie odczułem.
Bartek powiedziałeś kiedyś, że ojciec był lekko zawiedziony, bo
chciał was widzieć z gitarami, w kurtkach skórzanych i długich włosach, a
wy tymczasem braliście mikrofon i produkowaliście na komputerze bity.
Tata długo oswajał się waszym muzycznym wyborem?
Fisz: - Wiedział, że pewne zmiany pokoleniowe są nie do
uniknięcia. Natomiast dla niego ta rewolucja była o tyle duża i
zaskakująca, że nagle okazywało się, iż muzykę od początku do końca
można stworzyć za pomocą komputera, że nie trzeba mieć wiedzy o harmonii
i melodii.
Cała rozmowa dostępna jest TUTAJ.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz