W Polsce jest bardzo silne ciśnienie na zero-jedynkowe postrzeganie rzeczywistości. Każda partia to dla jednych jedyna droga do powszechnego i ostatecznego szczęścia a dla innych uosobienie zła wszelkiego. Opcja, że może jedne rzeczy robi dobrze a drugie źle - nie istnieje. Były prezydent: albo zbawca albo zdrajca. Nic po środku nie ma. Owsiak: albo bóg albo oszust. I z Voo Voo jest podobnie. Z tego, co obserwuję przez lata, zespół odbierany jest w ten sposób, że u jednych każdy dźwięk wydobyty przez Wagla i kolegów wywołuje ekstazę, dla pozostałych cała twórczość spotyka się z kompletną obojętnością.
Ja, jak zwykle, zupełnie nie pasuję do schematów. Nigdy nie patrzyłem na Voo Voo bezkrytycznie. Naprawdę wiele utworów, które nagrali, przeszło zupełnie obok mnie ale też wiele kompozycji trafiło mnie dogłębnie. Przy czym wygłaszana przeze mnie czasami krytyka, nie bierze się z przyjemności krytykowania. Jest wiele rzeczy na tym świecie, po których nie spodziewam się niczego specjalnego. Najczęściej też niczego specjalnego mi nie dają, nie jestem tym zaskoczony i nie zaprzątam sobie tym głowy. Zupełnie inaczej sytuacja ma się wobec rzeczy, które uważam za wybitne. Ulubione książki czy filmy zawsze prześwietlam wielokrotnie pod kątem tego, czy przypadkiem nie doszło tam do jakichś nieścisłości czy błędów logicznych. W przypadku byle jakich książek czy filmów, zupełnie mnie to nie interesuje. Z Voo Voo jest podobnie: wiem, że na wiele ten zespół stać, więc każdy kolejny ślad tej twórczości, oceniam przez pryzmat wysokich oczekiwań.
Właśnie ukazała się nowa płyta zespołu. Zgodnie z obowiązującymi schematami, mam dwie opcje: albo udowadniać, że jest genialna, albo wyrównać ją z błotem. Ale nie skorzystam z żadnej opcji. Będzie za to szczerze (jeżeli to w dzisiejszych czasach ma dla kogokolwiek jakiekolwiek znaczenie).
Właśnie ukazała się nowa płyta zespołu. Zgodnie z obowiązującymi schematami, mam dwie opcje: albo udowadniać, że jest genialna, albo wyrównać ją z błotem. Ale nie skorzystam z żadnej opcji. Będzie za to szczerze (jeżeli to w dzisiejszych czasach ma dla kogokolwiek jakiekolwiek znaczenie).
Płyta się ukazała i ani nie powaliła mnie swym pięknem na tydzień czasu, ani też z pewnością nie zamierzam pisać, że jest do dupy. Nie jest. Ale punkt wyjścia do tej oceny jest taki: nie czekałem na nową płytę Voo Voo. Może to wielu zdziwi ale dłuższy czas temu doszedłem do wniosku, że moje archiwa są tak wypełnione genialnymi rzeczami stworzonymi przez ekipę Wojciecha Waglewskiego, że oby mi tylko czasu starczało na słuchanie tego, co już mam. Więcej mi nie trzeba. Zawsze chętnie pójdę na koncert, zawsze chętnie wysłucham nowych nagrań ale... jeśli takie będą to fajnie a jeśli ich nie będzie to drugie fajnie. Bardzo się cieszę, że zespół wydał kolejny krążek, że jest w formie, ale jeśli nie będzie kolejnego, nie będę płakał. W tym wszystkim jest dodatkowo takie pytanie: czego jeszcze mógłbym od tego zespołu oczekiwać na nowej płycie, po tych wszystkich fantastycznych rzeczach, które już zrobił? Uważam, że niczego. Chociaż.... Chętnie posłuchałbym rytmicznej, energicznej i melodyjnej płyty opartej na niebanalnych dźwiękach. Nie zmienia to faktu, że moje oczekiwania, jeśli już jakieś są, to są raczej koncertowe. Chętnie zobaczyłbym znowu na scenie zespół muzyki młodzieżowej. Chętnie wypierniczyłbym z sal koncertowych te wszystkie krzesełka. Chętnie wywaliłbym te wszystkie kołdry i poduchy, które - miałem wrażenie - towarzyszyły mentalnie odbiorcom na salach podczas dwóch ostatnich tras (zwłaszcza, że Wagiel nie jeden koncert zaczynał od słów "dobranoc państwu").
Chętnie też zawsze słucham koncertów przekrojowych. Takie podejście, że tylko nowa płyta a przed nią nic nie istniało, nigdy do mnie nie trafiało. To zawsze całokształt sprawia, że idę na koncert a nie jedna płyta.
O albumie "Za niebawem" wiedziałem wiele na długo przed premierą. Koncepcję płyty poznałem niemal 1,5 roku wcześniej. I trzeba powiedzieć, że była to inna koncepcja od tego, co ostatecznie znalazło się na krążku. Powody jej zmiany są dość złożone. Zbyt wiele na ten temat nie napiszę, gdyż Wagiel nie wyklucza powrotu do tego konceptu przy następnym albumie. Jedno jest pewne: pomysł jest dość ambitny a przez to trudny do realizacji z przyczyn promocyjnych, radiowych itd.
Natomiast samej płyty z aż takim wyprzedzeniem nie słyszałem. Za to rozmawiałem o niej z różnymi ludźmi, którzy też nie słyszeli ale spekulowali. Główna spekulacja była taka, że album to forma muzycznego testamentu Wagla i jeśli tak będzie, to wszystko należy Mu na tym krążku wybaczyć. Okazało się to nie mieć nic wspólnego z rzeczywistością. Ale przed premierą krążyły też poważne obawy, bo Wagiel gdzieś tam w mediach odgrażał się na różne sposoby, jak to narasta w Nim złość. Więc obawa była taka: oby nie poszedł w tym wszystkim za daleko. To też się nie sprawdziło na szczęście.
Kolejna obawa pojawiła się, gdy dowiedziałem się, że na albumie zmaterializuje się Natalia Przybysz. Dla mnie jest to osoba z zupełnie innej bajki i nie jest to moja bajka. Było więc pytanie: jak bardzo źle wpłynie na płytę obecność Natalii Przybysz? Ale gdy znam już album, nie mogę powiedzieć na ten temat złego słowa. Wszystko się zgadza, pasuje do siebie, brzmi ładnie i moim zdaniem trio pań Przybysz na tym krążku to element na plus.
Zawartość płyty oraz okładkę miałem okazję poznać ze sporym wyprzedzeniem. Możliwość wysłuchania albumu uzyskałem na drugim końcu świata w dość nerwowych okolicznościach: kraj dość dziki, do tego akurat doszło do zamachu bombowego. Wszędzie kontrole i ogromna ilość wojska z bronią gotową do strzału w dłoniach. Strach było spojrzeć komukolwiek w oczy. Jeszcze przy płycie "7" pewnie rzuciłbym się natychmiast do odsłuchu, bez względu na okoliczności. Tym razem uznałem, że to nie są warunki do słuchania. Poczekałem aż zmienię kraj i znajdę bardziej przyjemną atmosferę. W efekcie słuchałem płyty w okolicznościach widocznych na zdjęciu powyżej. Jakie wrażenia? Zacznijmy od początku:
Tytuł: "Za niebawem". Co oznacza? Nie wiadomo. Jakoś żaden z dziennikarzy dotąd nie zapytał i ja też nie chciałem pytać. Może lepiej gdy to jest niedopowiedziane. Tytuł odnosi się do zawartości krążka zupełnie nijak, nie ma też na płycie piosenki o takim tytule. Moja daleko idąca interpretacja jest taka, że firma Agora, która wydała album, wyraża w ten sposób nadzieję, że za niebawem wrócą do niej pieniądze z reklam zlecanych przez państwowe koncerny. Nie wiem czy tak się stanie, podobnie jak nie wiem, czy to właściwa interpretacja.
Okładka. Zaangażowanie Jarosława Koziary do współpracy z Voo Voo, to zawsze strzał w dziesiątkę. Artysta z Lublina po raz kolejny udowodnił, że ma pomysł na wyrazistą i rozpoznawalną oprawę graficzną dla twórczości grupy. Chociaż w tym przypadku akurat mamy do czynienia z sytuacją dość nietypową i zaskakującą, bo nie tylko Jarosław Koziara odpowiada za okładkę. Mamy na niej również obraz innej pozytywnej postaci, z którą zespół w przeszłości też już pracował, czyli Krzysztofa Kokoryna. Zderzenie tych dwóch artystów ze sobą dało efekt bardzo fajny, otrzymaliśmy okładkę, która natychmiast zapada w pamięć (co z marketingowego punktu widzenia jest niezwykle istotne) ale to jest sytuacja szalenie nierówna. Gdyby obaj panowie pracowali wspólnie i w porozumieniu nad tym projektem, z pewnością patrzyłbym na to zupełnie inaczej. Nie znam Krzysztofa Kokoryna, ale wiem, że poza namalowaniem obrazu, nie miał żadnego wpływu na okładkę, którą w jakiś sposób firmuje. Zdecydowanie wolę sytuację, gdy od początku do końca wiemy kto za co odpowiada. Albo inaczej: gdy artysta może od początku do końca wziąć odpowiedzialność za to, co sygnuje swoim nazwiskiem. Nie wiem, czy uznany, ceniony i doświadczony artysta, jakim jest Wojciech Waglewski byłby szczególnie zachwycony, gdyby ktoś przyszedł i powiedział tak: "słuchaj Wojtuś, napisz nam proszę tekst piosenki ale refreny dopisze Maleńczuk". To trochę jak poddanie w wątpliwość, czy sam by sobie poradził. A tu dodatkowo pojawia się jeszcze trzeci człowiek, który opracowywał graficznie całą tę okładkę. I zrobił się prawie tłum.
Płytę "Za niebawem" jeszcze przed premierą promował... nazwijmy to teledysk, zatytułowany "Niespiesznie 2". Moim zdaniem nie podgrzał tak atmosfery jak 1,5-minutowa reklama płyty "7" z fragmentem utworu "Środa". Kolejny obrazek, który otrzymaliśmy to teledysk do utworu "Się poruszam 1". Premierze towarzyszył tragiczny splot okoliczności, który sprawił, że niektórzy dziennikarze dostrzegli w Waglu niemalże proroka, bo zaplanowana z dużym wyprzedzeniem premiera piosenki, mówiącej między innymi o otaczającej nas nienawiści, wypadła kilkanaście godzin bo bestialskim morderstwie prezydenta Gdańska. Mimo wszystko wnioski zmierzające do tego, że tekst Wojciecha Waglewskiego i tragedia w Gdańsku są efektami końcowymi tych samych, skumulowanych w ostatnim czasie sytuacji, uważam za zbyt daleko idące. Kiedy by się nie ukazała ta piosenka, jej tekst byłby tak samo trafiony w punkt. Trochę już żyję na tym świecie i nie przypominam sobie aby kiedykolwiek w naszym kraju panowała jakaś szczególna kultura dialogu społecznego. No, może przez kilkanaście godzin po śmierci Karola Wojtyły. Mimo, że tekst nie zawiera przecież przepowiedni czegoś złego, mogę się jednak zgodzić z Waglem, który mówi: wykrakałem.
Jak już wspominałem, dość rzadko się Waglowi udaje wywołać jakieś inne reakcje niż zachwyt albo obojętność. Ale z tą piosenką się akurat udało. "Może tańczysz dla zła?" - wypalił do lidera Voo Voo jeden z blogerów zaraz po premierze, zaliczając Go przy okazji do grona ludzi "niby inteligentnych". We mnie natomiast cały ten tekst "Ja tańczę", niesie pewną nadzieję. Uwielbiam tańczyć przy Voo Voo, ale w ostatnich latach, w tych wszystkich teatrach, filharmoniach i operach, było to raczej trudne. Może teraz będzie łatwiej? Bo inaczej będzie to trochę dziwnie wyglądało, gdy Wagiel będzie śpiewał tekst o tańczeniu a na widowni będą siedziały babcie i dziadki, wyrażający swą ekspresję pukając rączką w kolanko do taktu.
Jak już wspominałem, dość rzadko się Waglowi udaje wywołać jakieś inne reakcje niż zachwyt albo obojętność. Ale z tą piosenką się akurat udało. "Może tańczysz dla zła?" - wypalił do lidera Voo Voo jeden z blogerów zaraz po premierze, zaliczając Go przy okazji do grona ludzi "niby inteligentnych". We mnie natomiast cały ten tekst "Ja tańczę", niesie pewną nadzieję. Uwielbiam tańczyć przy Voo Voo, ale w ostatnich latach, w tych wszystkich teatrach, filharmoniach i operach, było to raczej trudne. Może teraz będzie łatwiej? Bo inaczej będzie to trochę dziwnie wyglądało, gdy Wagiel będzie śpiewał tekst o tańczeniu a na widowni będą siedziały babcie i dziadki, wyrażający swą ekspresję pukając rączką w kolanko do taktu.
Otwierające płytę utwory "Niespiesznie 1,2" oraz "Takie tam 1" i "Takie tam 2", należy traktować jako jedną całość. Tak mówi Wagiel. Potem jest piosenka "Przybysze". Fajny tytuł, bardzo fajna kompozycja. Natomiast tekst... Tutaj mam mały problem. Nie chciałbym za bardzo dyskutować z tekstami Wojciecha Waglewskiego, zwłaszcza że postrzegam Go jako człowieka, który dopuszcza możliwość dyskusji ale pod warunkiem, że rozmówca ma poglądy tożsame z Jego własnymi. W piosence "Takie tam 1" Wagiel śpiewa: "Za dużo nie pytam, bo się boję odpowiedzi. Parę razy mnie zdziwili moi byli już koledzy". I tak to chyba działa: masz inne zdanie, stajesz się byłym kolegą. Ale tekst piosenki "Przybysze" to jak dla mnie chyba jakaś prowokacja. "A porobiło tak się dziś, że choć nikt nie stoi u drzwi, to mimo to, z zewnątrz nikomu, nie mamy chęci tak po ludzku pomóc" - śpiewa Wagiel. Tytuł "Przybysze" to tak zwani uchodźcy - o czym wprost mówi sam Wagiel. I cóż można na to powiedzieć? Myślę, że wszystkie Wielkie Orkiestry Świątecznej Pomocy, Caritasy, szlachetne paczki i setka innych akcji, pokazują że bardzo mamy ochotę pomóc. Chcemy pomagać często wbrew wszystkiemu a nawet wbrew zdrowemu rozsądkowi. Nasze babcie na przykład masowo pomagają zupełnie obcym ludziom, którzy dzwonią podszywając się pod policjantów. Ale... w sytuacji gdy Robert Lewandowski wpłaca 100 000 zł na chore dziecko, które - jak się okazuje - nie istnieje; w sytuacji gdy pojawiają się nagle tysiące trwale niezdolnych do pracy młodych byczków w sile wieku, z których każdy zgubił wszystkie dokumenty ale żaden nie zgubił telefonu komórkowego z wbitymi numerami do pomocy społecznej, mamy uzasadnione powody by podejrzewać, że jest bardzo wiele osób, chętnych by na tej naszej dobroduszności cynicznie pasożytować. Czym innym jest chęć pomagania a czym innym naiwne dawanie się wykorzystywać. Jest naprawdę duża różnica pomiędzy strachem przed cwaniactwem i rozwagą w sytuacji gdy samemu nie ma się wiele a niechęcią do pomocy. Ta rozwaga jest niezbędna, bo potrzebujących jest tak wielu, że jeżeli będziemy chcieli pomóc wszystkim, okaże się że oddaliśmy wszystko i nie dość, że nie pomogliśmy tak naprawdę nikomu, to jeszcze sami zostaliśmy bez niczego i potrzebujemy pomocy. Ten temat można by pewnie ciągnąć bardzo długo. Ale moim zdaniem teza, że nie chcemy pomagać jest nie do obronienia. Że też jakoś nikt nie napisze piosenki o otaczających nas z każdej strony cwaniakach.
O piosence "Się poruszam" już pisałem. Ale ma ona jeszcze swoją drugą część, podczas której pojawiają się bębniarze z grupy Ritmo Bloco. Tutaj mam wrażenie, że ich potencjał nie został do końca wykorzystany. Fajny był pomysł aby ich zaangażować, ale trochę to wygląda tak, jakby nie było do końca pomysłu w jaki sposób to zrobić, przez co wydają się trochę jakby wciśnięci na siłę, bo gdzieś ich upchnąć trzeba było. W warstwie idei wszystko się zgadza: piosenka o tańczeniu łączy się z tanecznymi rytmami. Nie chodzi jednak o to, że wyszło słabo, bo wyszło fajnie ale myślę, że w innej piosence, być może na innej płycie, wyszłoby jeszcze fajniej. Nieco podobna akcja miała miejsce na albumie "Nowa płyta", gdzie w utworze "Pierwszy raz" została wmontowana Orkiestra Dęta Gidle i mam wrażenie, że tam klocki znacznie lepiej do siebie pasowały.
Piosenka "Nocą" chyba jest najbliższa temu, czego ja bym mógł oczekiwać po nowej płycie Voo Voo, gdybym czegokolwiek oczekiwał. Jest melodia, jest rytm, jest tempo, fajny tekst... Wszystko się zgadza. "Dobrze, że minęła pora. Na szacunek dla telewizora" - śpiewa Wagiel. Ja myślę, że minęła pora na szacunek do zawodu redaktora. Oczywiście jest wiele chlubnych wyjątków, ale generalnie, gdy patrzę na skalę dziennikarskich nadużyć, nadinterpretacji, że nie wspomnę już o totalnym nieuctwie, które redaguje główne portale internetowe, no to jest bardzo słabo. O tym też dużo mówi ostatnio Wojciech Waglewski w wywiadach.
"Nieud"... Taka była kiedyś fantastyczna kompozycja Voo Voo pod tytułem "Skaranie boskie". To co robi na gitarce Wagiel w utworze "Nieud", jest chyba chwilami echem tamtej właśnie piosenki. Natomiast jeżeli chodzi o tekst, to widzę że do wielu osób dotarł chyba bardzo głęboko.
"Dzie ci kwiaty" 1 i 2. Nie wiem czy tak miał być zapisany ten tytuł jak na okładce płyty? Na stronie Empiku jest "Dzieci kwiaty". Ale może miało być jeszcze inaczej: Gdzie ci kwiaty? Nie ważne. Kolejna udana kompozycja, bardzo podoba mi się to, co zrobił tutaj Mateusz Pospieszalski w warstwie instrumentalnej. Chociaż przyznam, że nie szczególnie zaprząta moją głowę, co się stało z hipisami? Z grubsza wiem. Wiem co się stało z Janis, wiem co się stało z Riedlem, z Łyszkiewiczem, z muzykami zespołu Osjan. To tak mniej więcej jak co się stało z naszą klasą? Jak to zwykle: jednym się udało, innym słabiej a jeszcze innych już nie ma. Ci co są, pewnie siedzą gdzieś przed komputerami, więc pewnie można wysłać im maila z pytaniem co się stało? Bo spotkać się pewnie nie będą mieli czasu. Mnie bardziej martwi, co się stanie z nami wszystkimi, jeśli nie zaczniemy bardziej zastanawiać się nad tym, co robimy? To jest aktualne pytanie, które dotyczy bardzo wielu, choć niewielu je sobie stawia.
"Warto znaleźć coś stałego i trzymać się tylko tego" - śpiewa Wojciech Waglewski w piosence "Dzie ci kwiaty". Tutaj takie osobiste skojarzenie: dzień wcześniej przed usłyszeniem tego tekstu, pytałem kogoś o muszelki, które obrastają wszelkie podwodne konstrukcje. Czemu te muszelki przywierają do nich, skoro zamieszkujące je stworzenia w ten sposób kończą swój żywot? - zapytałem. I usłyszałem odpowiedź: widocznie potrzebują czegoś stałego.
Zakończenie albumu "Za niebawem" kojarzy mi się z zakończeniami płyt "Wszyscy muzycy to wojownicy" oraz "Dobry Wieczór". Tam też jako ostatnie znalazły się piosenki kontrastujące z pozostałymi utworami, lekkie, melodyjne, można by powiedzieć: ogniskowe. "Z ostatniej chwili" to bluesowa ballada, w której świetnie sprawdza się wspomniana już Natalia wraz z siostrą i z mamą.
O piosence "Się poruszam" już pisałem. Ale ma ona jeszcze swoją drugą część, podczas której pojawiają się bębniarze z grupy Ritmo Bloco. Tutaj mam wrażenie, że ich potencjał nie został do końca wykorzystany. Fajny był pomysł aby ich zaangażować, ale trochę to wygląda tak, jakby nie było do końca pomysłu w jaki sposób to zrobić, przez co wydają się trochę jakby wciśnięci na siłę, bo gdzieś ich upchnąć trzeba było. W warstwie idei wszystko się zgadza: piosenka o tańczeniu łączy się z tanecznymi rytmami. Nie chodzi jednak o to, że wyszło słabo, bo wyszło fajnie ale myślę, że w innej piosence, być może na innej płycie, wyszłoby jeszcze fajniej. Nieco podobna akcja miała miejsce na albumie "Nowa płyta", gdzie w utworze "Pierwszy raz" została wmontowana Orkiestra Dęta Gidle i mam wrażenie, że tam klocki znacznie lepiej do siebie pasowały.
Piosenka "Nocą" chyba jest najbliższa temu, czego ja bym mógł oczekiwać po nowej płycie Voo Voo, gdybym czegokolwiek oczekiwał. Jest melodia, jest rytm, jest tempo, fajny tekst... Wszystko się zgadza. "Dobrze, że minęła pora. Na szacunek dla telewizora" - śpiewa Wagiel. Ja myślę, że minęła pora na szacunek do zawodu redaktora. Oczywiście jest wiele chlubnych wyjątków, ale generalnie, gdy patrzę na skalę dziennikarskich nadużyć, nadinterpretacji, że nie wspomnę już o totalnym nieuctwie, które redaguje główne portale internetowe, no to jest bardzo słabo. O tym też dużo mówi ostatnio Wojciech Waglewski w wywiadach.
"Nieud"... Taka była kiedyś fantastyczna kompozycja Voo Voo pod tytułem "Skaranie boskie". To co robi na gitarce Wagiel w utworze "Nieud", jest chyba chwilami echem tamtej właśnie piosenki. Natomiast jeżeli chodzi o tekst, to widzę że do wielu osób dotarł chyba bardzo głęboko.
"Dzie ci kwiaty" 1 i 2. Nie wiem czy tak miał być zapisany ten tytuł jak na okładce płyty? Na stronie Empiku jest "Dzieci kwiaty". Ale może miało być jeszcze inaczej: Gdzie ci kwiaty? Nie ważne. Kolejna udana kompozycja, bardzo podoba mi się to, co zrobił tutaj Mateusz Pospieszalski w warstwie instrumentalnej. Chociaż przyznam, że nie szczególnie zaprząta moją głowę, co się stało z hipisami? Z grubsza wiem. Wiem co się stało z Janis, wiem co się stało z Riedlem, z Łyszkiewiczem, z muzykami zespołu Osjan. To tak mniej więcej jak co się stało z naszą klasą? Jak to zwykle: jednym się udało, innym słabiej a jeszcze innych już nie ma. Ci co są, pewnie siedzą gdzieś przed komputerami, więc pewnie można wysłać im maila z pytaniem co się stało? Bo spotkać się pewnie nie będą mieli czasu. Mnie bardziej martwi, co się stanie z nami wszystkimi, jeśli nie zaczniemy bardziej zastanawiać się nad tym, co robimy? To jest aktualne pytanie, które dotyczy bardzo wielu, choć niewielu je sobie stawia.
"Warto znaleźć coś stałego i trzymać się tylko tego" - śpiewa Wojciech Waglewski w piosence "Dzie ci kwiaty". Tutaj takie osobiste skojarzenie: dzień wcześniej przed usłyszeniem tego tekstu, pytałem kogoś o muszelki, które obrastają wszelkie podwodne konstrukcje. Czemu te muszelki przywierają do nich, skoro zamieszkujące je stworzenia w ten sposób kończą swój żywot? - zapytałem. I usłyszałem odpowiedź: widocznie potrzebują czegoś stałego.
Zakończenie albumu "Za niebawem" kojarzy mi się z zakończeniami płyt "Wszyscy muzycy to wojownicy" oraz "Dobry Wieczór". Tam też jako ostatnie znalazły się piosenki kontrastujące z pozostałymi utworami, lekkie, melodyjne, można by powiedzieć: ogniskowe. "Z ostatniej chwili" to bluesowa ballada, w której świetnie sprawdza się wspomniana już Natalia wraz z siostrą i z mamą.
Podsumowując całość: płyta bardzo szybko zyskuje z każdym przesłuchaniem. Nie ma na niej kawałów, do których mógłbym się jakoś specjalnie przyczepić. Po wielokrotnym wysłuchaniu, najmniej chyba do gustu przypadł mi utwór "Się poruszam 1" ale też nie na zasadzie, że beznadziejny. Dostaliśmy pierwszy od dawna album Voo Voo, pod który nie jest podpięta jakaś nośna idea czy koncepcja całości. Nie ma niczego, co spinałoby ten album pod jednym hasłem. Tak jak w przypadku płyty "Dobry wieczór" Wojciech Waglewski opowiadał w setce wywiadów, że postanowił nagrać album, którego nikt nie będzie chciał kupić; tak jak przy okazji płyty "7" opowiadał, że 7 to taka cyfra, która przewija się przez całe Jego życie, że płyta jest o dniach tygodnia a u Niego tydzień zaczyna się gdzieś tak w środę; tak przy okazji albumu "Za niebawem" nie ma takiej stale powtarzającej się śpiewki. Gdzieś tam chyba w dwóch wywiadach Wagiel mówił, że to płyta o Jego ulicy. A tak, to skupia się głównie na okolicznościach powstania teledysku "Się poruszam 1", co jednak nie odnosi się do całości. Zaskoczeniem jest dla mnie, że pierwszy chyba raz nie mam wrażenia aby zespół przemieścił się na jakieś nieznane sobie dotychczas muzyczne lądy. To nie jest rewolucyjna płyta w skali dorobku grupy. Ja przynajmniej odnalazłem na tej płycie Voo Voo, jakie dobrze znam. Głównie z ostatnich albumów ale jest tam sporo takich elementów, które przewijały się gdzieś w przeszłości. Płyta dość lekka, piosenkowa prawie. Płyta bardzo bezpieczna, jak na Voo Voo. Melodie bardzo szybko zapadają w pamięć.
Ktoś powie może, że nowością są kompozycje rozłożone na części. Otóż nie. To nie jest nowość na płytach Voo Voo.
Wojciech Waglewski w jednym z pierwszych wywiadów dotyczących tego albumu, powiedział że to rytmiczna płyta. Wszystko zależy od punktu widzenia, Ślimak pewnie powie do żółwia: nie pędź tak bo tracę oddech. Dla mnie rytmiczny jest na przykład "Front torowania przejść".
Ważna rzecz: na płycie tym razem nie pojawia się żadne "łouło", "uuu", "ooo", "la la la", "na na na" czy inne takie. Nic, czym Mateo mógłby się potem bawić podczas koncertów z publicznością. I to chyba dobra wiadomość. Wiadomo, że te zabawy to dość nieodłączna część koncertów Voo Voo. Ale wobec braku zaczepienia w nowym materiale, mam nadzieję że gdzieś tam przy okazji bisów, zespół będzie sięgał po sprawdzone pod tym kątem kompozycje typu "Nim stanie się tak jak gdyby nigdy nic", czy "Flota zjednoczonych sił", które zawsze gwarantują interakcję z widownią.
Ten album jest trochę jak okresowe badania lekarskie. Taka kontrola formy, po bardzo wielu latach wspólnego grania. Wyniki mogą cieszyć. Jest to zarazem bardzo czytelny sygnał od zespołu dla całego muzycznego świata: jesteśmy, mamy się dobrze, nie cofamy się ani o krok na wyznaczonej drodze, nie ustępujemy nikomu na milimetr, ani przez chwilę nie spoglądamy na to, co akurat grają inni w radio, trzeba się z nami bardzo mocno liczyć. I niech ktoś spróbuje zaprzeczyć. Chciałoby się wręcz życzyć wszystkim zespołom tego samego, ale w większości przypadków to i tak jak życzenia zdrowia dla dziewięćdziesięciolatka. Więcej byłoby w tym litości niż szczerości.
Ktoś powie może, że nowością są kompozycje rozłożone na części. Otóż nie. To nie jest nowość na płytach Voo Voo.
Wojciech Waglewski w jednym z pierwszych wywiadów dotyczących tego albumu, powiedział że to rytmiczna płyta. Wszystko zależy od punktu widzenia, Ślimak pewnie powie do żółwia: nie pędź tak bo tracę oddech. Dla mnie rytmiczny jest na przykład "Front torowania przejść".
Ważna rzecz: na płycie tym razem nie pojawia się żadne "łouło", "uuu", "ooo", "la la la", "na na na" czy inne takie. Nic, czym Mateo mógłby się potem bawić podczas koncertów z publicznością. I to chyba dobra wiadomość. Wiadomo, że te zabawy to dość nieodłączna część koncertów Voo Voo. Ale wobec braku zaczepienia w nowym materiale, mam nadzieję że gdzieś tam przy okazji bisów, zespół będzie sięgał po sprawdzone pod tym kątem kompozycje typu "Nim stanie się tak jak gdyby nigdy nic", czy "Flota zjednoczonych sił", które zawsze gwarantują interakcję z widownią.
Ten album jest trochę jak okresowe badania lekarskie. Taka kontrola formy, po bardzo wielu latach wspólnego grania. Wyniki mogą cieszyć. Jest to zarazem bardzo czytelny sygnał od zespołu dla całego muzycznego świata: jesteśmy, mamy się dobrze, nie cofamy się ani o krok na wyznaczonej drodze, nie ustępujemy nikomu na milimetr, ani przez chwilę nie spoglądamy na to, co akurat grają inni w radio, trzeba się z nami bardzo mocno liczyć. I niech ktoś spróbuje zaprzeczyć. Chciałoby się wręcz życzyć wszystkim zespołom tego samego, ale w większości przypadków to i tak jak życzenia zdrowia dla dziewięćdziesięciolatka. Więcej byłoby w tym litości niż szczerości.
Za mną dwa koncerty w Przybysławicach. Oba świetne z magicznym momentem - "Takie tam II". Ależ to zagrali. Cudo. I przy okazji, wydaje mi się, że prawidłowy zapis to "Gdzie ci kwiaty".
OdpowiedzUsuńDzięki za info. A co grali na bis? Albo inaczej: co grali oprócz płyty "Za niebawem"?
UsuńFlotę - oba dni, Piątek w piątek, Niedzielę w sobotę (na solo Wagla łzy mi zmoczyły oczy), Nim stanie się - oba dni. Jednak najbardziej wbiło mnie w fotel "Takie tam II". Zwłaszcza w piątek. To co Wagiel wyprawiał na japońskiej gitarze było nieprawdopodobne. Naprawdę jest dobrze.
OdpowiedzUsuńDziękuję za informacje, zwłaszcza że to bardzo dobre są informacje. Nagrywasz jakieś bootlegi?
UsuńNie. Nie nagrywam.
OdpowiedzUsuńWczorajszy koncert w Gostyniu...genialny!!!
OdpowiedzUsuńPo prostu czuło się, że wszyscy unoszą się nad ziemią...
A co to za kobieta tam z nimi wczoraj występowała w Gostyniu?
Usuń