Mam nadzieję że wielbiciele zespołu Voo Voo, Wojciecha Waglewskiego, Mateusza Pospieszalskiego, Karima Martusewicza, Michała Bryndala i projektów w które angażują się muzycy, znajdą tutaj dodatkowe źródło informacji.

poniedziałek, 30 marca 2015

Mateusz Pospieszalski i Głuptaska - wrażenia po spektaklu

27 i 28 marca podczas Przeglądu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu zaprezentowany został najnowszy spektakl w reżyserii Jerzego Bielunasa, zatytułowany "Głuptaska". Muzykę do przedstawienia napisał Mateusz Pospieszalski.
Nie udało mi się być na czwartkowej premierze ale obejrzałem widowisko dzień później, wraz z licznymi przedstawicielami Rodziny Pospieszalskich na widowni.
W zasadzie o samym spektaklu trudno napisać coś więcej niż to, co zawarte zostało w anonsach prasowych, które pojawiły się przed premierą. Te zdradzały właściwie wszystko. Dla tych, którzy ich nie czytali, w największym skrócie: "Głuptaska" jest swobodną adaptacją powieści Swietłany Wasilenko. Jest to opowieść o traumie związanej z alarmem przeciwatomowym, ogłoszonym w Związku Radzieckim w 1962 roku. Tytułowa Głuptaska, czyli upośledzona umysłowo Nadźka, nie zostaje uwzględniona podczas ewakuacji. Wszystko to przepuszczone jest przez filtr bezmyślnych gier komputerowych, których tematem jest apokalipsa i zestawione w kontraście z komentarzami internautów, chwalących się wrażeniami z wycieczki do Czarnobyla. W głównych rolach na scenie pojawiają się Kinga Preis oraz Małgorzata Hajewska-Krzysztofik. Od strony muzycznej, na scenie pojawiają się chór cerkiewny Oktoich, oraz Mateusz, Barbara, Szczepan i Łukasz Pospieszalscy.
A skoro trudno do tego coś dodać, napiszę słów kilka o wrażeniach. Całość zrealizowana jest bardzo sprawnie. Ci którzy znają trochę dotychczasowe dokonania Jerzego Bielunasa, mniej więcej wiedzą czego mogą się spodziewać. Dosyć skromna scenografia wzbogacona jest efektami multimedialnymi. Kinga Preis to Kinga Preis; odnajduje się w każdej roli. Wraz z Małgorzatą Hajewską-Krzysztofik stanowią sprawny duet, na którym opiera się cała fabuła.
Mateusz Pospieszalski pokazał się jako eksperymentator sięgający po bardziej nowoczesne niż zazwyczaj brzmienia, chociaż trzeba powiedzieć że nie brakuje też tego, co w muzyce od dawna sprawdzone. Strzałem w dziesiątkę, jeśli nie w setkę, okazało się zaangażowanie chóru Oktoich. Mieszanka muzycznych stylów zdecydowanie nie jest dobrana na zasadzie "dla każdego coś miłego". Nie są to dźwięki "dla wszystkich i dla nikogo". Ale jeśli już ta muzyka do kogoś dociera, urzeka dogłębnie i bezwzględnie. Osobiście jestem zachwycony. To co usłyszałem, przerosło zdecydowanie moje oczekiwania. Ze względu na różnorodność stylów po które sięgnął Mateo, trudno napisać coś, co odnosiłoby się do każdego utworu tak samo. Ale nie ulega wątpliwości, że spora część tych kompozycji dosłownie rozkłada na łopatki swoim pięknem. Chwilami można dostrzec naleciałości z ostatniej płyty Voo Voo. Konkretnie mam tu na myśli zaśpiewki o treści "UuUuUuUu". Na to akurat mam ostatnio alergię. Tak czy inaczej potencjał tej muzyki jest ogromny, dlatego trudno nie zastanawiać się: co dalej? Bo takimi wspaniałymi kompozycjami, które zostały napisane do różnych spektakli i z którymi zapoznać się miała okazję jedynie garstka zapaleńców, Mateusz ma zapełniony zapewne dysk twardy o pokaźnej pojemności. Kto nie mieszka w miastach, w których wystawiane są spektakle Jerzego Bielunasa, ma w zasadzie znikomą szansę by poznać muzykę, którą tworzy do nich Mateo. Nawet gdyby te kompozycje były sprzedawane na płytach wyłącznie przed spektaklami, tak jak sprzedaje się programy, byłaby to lepsza sytuacja niż obecnie, gdyż dawałaby widzowi jakąkolwiek  szansę, by wrócić do tego, co na sali teatralnej jest tak ulotne. Nabywców z pewnością by nie zabrakło. Współczesny show biznes wymyślił całą masę pomysłów na to, by sprzedać na 10 różnych sposobów to samo. Z pewnością warto po któryś sięgnąć, by sztuka zagościła pod strzechy. Przypomnę, że Mateusz dłuższy już czas temu zapowiadał w jednym z wywiadów powrót do tych starszych rzeczy i systematyczne wydawanie ich na płytach. Od tamtego czasu nic takiego nie nastąpiło. Powód jak podejrzewam, jest prosty: brak czasu. Trudno się dziwić. Po piątkowym przedstawieniu Mateusz wyznał, że ostatnie tygodnie były dla Niego wyjątkowo  intensywne i pracowite. W efekcie zrezygnował z pracy nad dużym projektem muzycznym, by znaleźć trochę czasu dla siebie i dla rodziny. Z pewnością zasłużył na odpoczynek ale czy będzie potrafił długo odpoczywać, w to wątpię. Tak czy inaczej, warto moim zdaniem wybiegać myślami w przyszłość. Skoro Mateo od tak wielu lat angażuje się twórczo w Przegląd Piosenki Aktorskiej, skoro zostało to w końcu zauważone i w tak wspaniały sposób nagrodzone (Tukan Kapituły im. Aleksandra Bardiniego i Dyplom Mistrzowski), może warto pójść za ciosem i w przyszłym roku podczas PPA zrobić wielki koncert muzyki teatralnej Mateusza Pospieszalskiego, w ślad za którym ukazałoby się wydawnictwo CD+DVD (?). Tak tylko głośno myślę, bo pomysłów na to w jaki sposób wykorzystać zalegające w szafach kompozycje, może być przecież wiele. Jedno jest pewne: warto coś w końcu z nimi zrobić. Cokolwiek. Chociaż oczywiście warto, aby to było starannie przemyślane. Nawet najlepsza sztuka dopóki nie ma szans na konfrontacje z odbiorcą, raczej nie spełnia swojej roli.
Mateusz Pospieszalski, chociaż jest artystą wielokrotnie docenianym i czasami nawet nagradzanym, to mam wrażenie że zasługuje na dużo większe uznanie. I to uznanie na Niego czeka, gdzieś w szufladzie wraz z zalegającymi w niej nagraniami. Oczywiście wiem, że temat jest bardziej złożony, bo dziś są takie czasy, że nie wystarczy być dobrym i wydać świetną płytę, gdyż ta bez odpowiedniej promocji, przepadnie w odmętach sklepowych półek.
Promocja wymaga pomysłu oraz czasu. I z tym czasem chyba jest największy problem.
Oczywiście moje uwagi odnośnie nagrań zalegających w szafach, dotyczą również wielu dokonań Wojtka Waglewskiego. Wspomnę tylko o kilku ostatnich rzeczach, które mało kto miał okazję poznać: „Ciuchcia”, „Jak zostałam wiedźmą”, „Ojciec Bóg”. Pierwsze z przedstawień, o ile się nie mylę, zostało wystawione na scenie zaledwie dwukrotnie.
Napisać muzykę po to, by wykonać ją zaledwie dwa razy… No ale widocznie to jakaś wspólna cecha hiperaktywnych muzyków, że nie nadążają z wydawaniem tego co tworzą.
Odbiegłem myślami daleko od „Głuptaski”, ale o tym przedstawieniu w zasadzie nie ma co dużo pisać. Trzeba je obejrzeć. Polecam wszystkim, jeśli przedstawienie będzie gdzieś jeszcze wystawiane.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz