Gdy dowiedziałem się, że zespół wystąpi wraz z Aukso w Katowicach, natychmiast było dla mnie oczywiste, że nic nie może mnie powstrzymać przed tym by tam być. Uznałem to za wydarzenie roku w koncertowym kalendarzu Voo Voo i byłem przekonany, że będzie to najlepszy koncert od czasu ukazania się płyty "Dobry wieczór". Tak dokładnie moim zdaniem było.
Bilety na ten występ rozeszły się błyskawicznie. Muzycy zagrali w niezwykle reprezentacyjnym miejscu, jakim jest sala Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia.
Voo Voo zaprezentowało głównie kompozycje z przekrojowej płyty "21" z 2006 roku. W nagraniu tego albumu, podobnie jak w Katowicach, zespół wspierany był przez orkiestrę AUKSO. Ja akurat zawsze lubiłem symfoniczne wykonania piosenek kapeli Wojtka Waglewskiego, od chwili gdy zobaczyłem koncerty bożonarodzeniowe Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.
Chociaż w Katowicach był taki moment, gdy zespół wykonał coś na kształt tańca (wywołując potężny aplauz publiczności), to pominąwszy tę krótką chwilę, muzycy zdecydowanie nie próbowali efekciarstwa i zrezygnowali z jakichkolwiek pozamuzycznych prób zdobycia poklasku. Wojciech Waglewski siedział przez prawie cały występ z boku sceny, jakby chciał być niewidoczny. Nie było żadnych oczek do publiczności, żarcików ani nawet powitania. Tylko muzyka.
Lider Voo Voo wykazał się niesamowitą i bardzo rzadką wśród frontmanów umiejętnością ustępowania pola pozostałym muzykom. To nie On stał na środku sceny i nie starał się być na niej najważniejszym. Czytałem ostatnio wywiad z Mateuszem Pospieszalskim dla wmigthegig.com i utkwiło mi w pamięci takie zdanie: "To, co robię na scenie jest rzeczą naturalną, ja się w tym bardzo dobrze czuję i myślę, że koledzy z zespołu znają mnie pod tym względem i pozwalają mi na to trochę ponad wymiar, który się stosuje klasycznie". Podczas koncertu w Katowicach widać to było szczególnie. Ale myślę, że w tym też jest moc tego zespołu, że nie ma znaczenia, co powszechnie stosuje się klasycznie. W zamian za to, jest zgoda na to, by każdy wniósł to, co ma najlepszego.
Wojciech Waglewski w przeszłości kilkukrotnie opowiadał w wywiadach, że improwizacja na scenie i koncerty zespołu oparte są na systemie cynków. Często bardzo subtelnych. Ja na przykład emocjonowałem się przez ostatnie 2 lata obserwując Wagla podczas tych występów, na których muzycy wykonywali "Flotę Zjednoczonych Sił", bo wiedziałem, że zależność jest prosta: jeśli kiwnie pod koniec głową do Mateo, to będzie "Łobi jabi" a jeśli nie, to nie będzie. Te cynki najczęściej działają. Ale nie zawsze. Nie zawsze więc wszystko zagra tak, jak powinno i takich sytuacji nie zabrakło również tym razem. Jedak wszystkie te drobne wpadki były niezwykle urokliwe. Miejsce w pierwszym rzędzie pozwoliło mi bardzo dokładnie obserwować jak muzycy przekazują sobie sygnały. Skala trudności była tym razem większa niż zazwyczaj, gdyż musieli porozumieć się ze sobą za pomocą gestów nie tylko w obrębie zespołu lecz również z orkiestrą.
Michał Bryndal wystąpił podziębiony i widać było chwilami jak walczy by kaszleć w przerwach na oklaski a nie podczas piosenek. W tak dobrze nagłośnionej sali to poświęcenie oczywiście nie było bez znaczenia.
Karim Martusewicz natomiast popisywał się solówką podczas kompozycji "Głęboko w duszy".
W piosence "Nim stanie się tak, jak gdyby nigdy nic nie było" Mateo wciągnął do zabawy wokalnej orkiestrę oraz publiczność i to właśnie Mateo śpiewał pod koniec refren zamiast Wojciecha Waglewskiego.
Karim Martusewicz natomiast popisywał się solówką podczas kompozycji "Głęboko w duszy".
W piosence "Nim stanie się tak, jak gdyby nigdy nic nie było" Mateo wciągnął do zabawy wokalnej orkiestrę oraz publiczność i to właśnie Mateo śpiewał pod koniec refren zamiast Wojciecha Waglewskiego.
Cudownie było znowu usłyszeć piosenki, za które uwielbiam Voo Voo i to jeszcze w tak znakomitym wykonaniu. Tak bardzo brakowało mi ich na ostatnich koncertach. Była magia, transowość i szamańskość, o których tak często opowiadał przez ostatnie 2 lata Wojciech Waglewski. Tym razem nie było potrzeby by o tym mówić, gdyż każdy bez trudu chyba mógł sam to poczuć.
Przed występem przejrzałam program koncertu i dostrzegłem 3 tytuły z płyty "Dobry wieczór", która zdecydowanie nie jest moją ulubioną płytą. Pomyślałem: trudno, jakoś to przeżyję. Ale w praktyce nowa aranżacja piosenki "Gdybym" była absolutnie prześliczna. Pozostałe dwa utwory również doczekały się udanych wykonań z towarzyszeniem orkiestry. Wśród nich znalazła się najbardziej nielubiana przeze mnie piosenka grupy, czyli "Po godzinach". Ale nic nie było w stanie zmącić mej radości tego wieczoru. Nie przeszkadzały mi również krzesełka, które normalnie uważam na koncercie rockowym za obciach. Jednak ten koncert był jednym z nielicznych przypadków, gdzie krzesełka były w 100% uzasadnione.
Występ trwał około 2 godzin. Było cudownie, fantastycznie, pięknie i wspaniale. Ten koncert bez wątpienia był niezwykłym wydarzeniem. Niestety wszystko co dobre szybko się kończy ale na szczęście zespół już zapowiedział, że zrobi wszystko aby ten występ powtórzyć.
Cała moja przygoda z Voo Voo, opiera się na towarzyszącej mi zawsze świadomości, że grupa gdy chce, potrafi grać takie wspaniałe koncerty. Oczywiście ta świadomość rodzi oczekiwanie, że będzie chciała. Zdecydowanie to nie płyta "Dobry Wieczór" sprawiła, że polubiłem ten zespół, lecz wiele, wiele rzeczy, które zdarzyły się podczas ponad 30 lat istnienia Voo Voo. Gdyby ten zespół nagrał tylko tę płytę, z pewnością nie byłby moim ulubionym zespołem. Dlatego czekam zawsze na koncerty przekrojowe. Całkowicie rozumiem tłumaczenie Wojciecha Waglewskiego, który stale powtarza, że umarłby z nudów, gdyby przez 30 lat miał w kółko grać stale te same piosenki. Jest jednak jedno wielkie ALE: zespół Voo Voo nagrał tyle płyt, a na każdej z nich jest tyle fantastycznych kompozycji, że gdyby tylko chcieć po nie sięgnąć, starczy by każdy występ był zupełnie inny.
Na taki koncert jak ten w Katowicach, czekałem kilka ostatnich lat. Ale bez wątpienia warto było. Tak jak się spodziewałem, występ dostarczył mi ogromną dawkę radości i od pierwszego utworu aż do końca, uśmiech praktycznie nie znikał z mojej twarzy. Myślę, że taka muzyka, która dostarcza radość, ma szczególny wymiar.
Poniżej program koncertu:
Poniżej program koncertu:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz