Koronawirus, Wagiel zniknął, jak żyć?
Oczywiście żartuję. Nie ma takiego problemu. Jasne, że wielka szkoda, że nie można iść na koncert ale są dziesiątki płyt i starych koncertów. Warto do tego wracać. Odnoszę wrażenie, że w dzisiejszych czasach odbiorcy sztuki coraz częściej przemieniają się w fastfoodowych konsumentów, którzy chcą jednorazowo połknąć sztukę, szybko strawić i natychmiast szukać czegoś nowego. Czyli de facto zostawić za sobą i zapomnieć. Sympatyków Voo Voo to chyba aż tak bardzo nie dotyka. Ja przynajmniej mam takie przeświadczenie, że twórczość zespołu ma ponadczasowy charakter i jest znacznie więcej warta, niż chwila która trwa i za chwilę się skończy. Przekonałem się o tym zwłaszcza teraz, w czasach koronawirusa, gdy trzeba się było zamknąć w domu na ponad 2 miesiące i coś ze sobą zrobić. Niestety bardzo szybko okazało się, że wiele dzieł sztuki nie jest wcale tak ponadczasowych, jak mi się do tej pory wydawało. Do tej pory myślałem, że są pewne rzeczy, które mogę przetrawiać w nieskończoność i się nimi zachwycać. A tu nagle okazuje się, że nie mam ochoty wysłuchać po raz setny płyty "Co lepsze kawałki" Lecha Janerki, mimo że uważam iż nie ma tam ani jednego słabego kawałka. Nie mam ochoty po raz kolejny słuchać płyty "To co najlepsze z dziesięciu lat" zespołu Daab, mimo że uważam ją za równie znakomitą. Nie mam ochoty oglądać koncertów Genesis czy Petera Gabriela. Nie mam ochoty oglądać "Poszukiwaczy zaginionej Arki". Te wszystkie rzeczy i wiele innych, przetrawiałem w przeszłości po wielokroć, zawsze mi się podobały ale nagle, za 101 razem okazuje się, że już nie działają tak, jak działały przez pierwsze 100 razy. To dla mnie dosyć szokujące odkrycie, bo myślałem dotąd, że te rzeczy będą mi się podobały zawsze.
Na szczęście jednak, okazuje się, że z Voo Voo nie ma tego problemu. Mimo regularnego słuchania, jestem to w stanie konsumować stale, gładko i bez popijania. Oczywiście kluczową sprawą jest to, że ta sztuka jest w większości bardzo dobra. Ale to jednak nie wszystko. Janerka też jest bardzo dobry. Problem jednak polega na tym, że który bym koncert Janerki nie włączył, za każdym razem widzę dokładnie to samo. I tak samo jest z wieloma innymi wykonawcami. A Voo Voo? Co koncert to zupełnie inaczej. I to jest fantastyczne. To co mówi często Wojciech Waglewski: "jedyne czego można się po nas spodziewać, to że nigdy nie wiadomo czego się po nas spodziewać".
No i ważne jest też, że te utwory starają się mówić o czymś, zamiast farmazonów w stylu na przykład: uuuuu, chłopaki nie płaczą.
Zatem warto sięgać po archiwalne nagrania Voo Voo ale okazuje się, że również stare wywiady z Waglem nie tracą na aktualności. Dowiedziałem się, że został odnowiony cyfrowo i udostępniony darmowo w serwisie TVP VOD, stary wywiad z Wojciechem Waglewskim, Maciejem Maleńczukiem i Bartłomiejem Dobroczyńskim. Rozmowa została zarejestrowana w 2004 roku i dotyczy ogólnie komercji oraz wierności sobie w sztuce. Możemy wysłuchać trzech zupełnie różnych punktów widzenia i okazuje się, że wszyscy tak dobrze dobierają argumenty, że właściwie trudno ocenić kto ma racje? Wszyscy mają swoje racje, chociaż ja akurat trzymam stronę Wagla.
Wszyscy podlegamy ocenom ludzi z którymi mamy do czynienia. Ale artyści mają tego pecha, że oceniają ich niemal wszyscy, często czyniąc to bardzo powierzchownie. Wiadomo, że nie wszyscy artyści sobie z tym radzą. Ja osobiście czułbym się zawiedziony, gdybym zobaczył Wagla w Idolu ale istotne jest też pytanie: jakie to ma znaczenie, że ja i 1000 innych osób będzie zawiedzionych? Może to ma znaczenie a może nie ma żadnego znaczenia wobec faktu, że człowiek który decyduje się na udział w takim programie ma tylko jedno życie, milion komentatorów i doradców w mediach ale na sam koniec, ze skutkami tych wszystkich fantastycznych rad zostaje zupełnie sam. Więc oprócz dylematów przedstawionych przez Macieja Maleńczuka, jest również często i taki: czy uniknąć ze strony anonimowych osób oskarżeń pod tytułem "sprzedał się", czy może olać to, skorzystać z okazji a za zdobyte w ten sposób pieniądze zafundować dziecku studia? Co jest ważniejsze? Niech ktoś odpowie. To są trudne pytania, dlatego ja staram się nie oceniać. Jak już wspomniałem, każdy ma tylko tylko jedno życie i tego typu wybory są niezwykle trudne. Czy mamy prawo je oceniać?
Pewne jest, że artysta który bierze udział w takim programie, traci wiarygodność. Wiadomo bowiem, że zrobi wszystko to, za co mu zapłacą. Wiadomo, że musi się średnio co dwa odcinki rozpłakać na wizji i nie ma że boli; trzeba się rozpłakać. Oczywiście nie ma to nic wspólnego ze szczerością a ta wydaje mi się jednak bardzo ważna w sztuce.
Wagiel konsekwentnie powtarza i można znaleźć wywiady jeszcze z lat 80-tych, gdy mówi że najważniejsze jest dla Niego, aby to co robi podobało się jemu a nie żeby robić to, co spodoba się innym. Oczywiście można to odebrać albo jako przejaw egoizmu albo jako przejaw szczerości wobec siebie i odbiorców. Wiadomo, że większości najbardziej podoba się Disco Polo, więc jeśli odpuścić stale powtarzaną przez Wagla zasadę, najlepiej iść od razu w tamtym kierunku. Z pewnością jednak trzymanie się tej zasady, jest mocnym drogowskazem na drodze stale wypełnionej dylematami pod tytułem: sprzedać się czy być wiernym sobie? Tak naprawdę samo pytanie jest durne. Co to znaczy: sprzedać się? Każdy z nas idąc do pracy, sprzedaje się. Kazik śpiewał: "wszyscy artyści to prostytutki". Wszyscy artyści czy generalnie wszyscy wszyscy?
No ale oczywiście jest też pytanie o pewien styl i o to czy ten styl ma znaczenie czy też nie? Dla mnie akurat ma znaczenie i wielu artystów odpuściłem, gdy uznałem że poszli zbytnio w komercję. Rzecz jasna słowo "komercja" też ma wiele znaczeń. Ktoś powie, że Prince to był szczyt komercji. No i co z tego, skoro to co robił było zwyczajnie bardzo dobre? Inną formą komercji jest wspomniane już Disco Polo? Czy to jest bardzo dobre? Nie. Ale czy mamy prawo oceniać ludzi, którzy się tym parają? Moim zdaniem nie. Każdy musi z czegoś żyć i dopóki nie polega to na okradaniu innych, żadna praca nie hańbi.
Zatem dyskusję, która toczy się w tym programie, można sprowadzić do pytania: przejmować się tym co mówią inni czy też patrzeć głównie przed siebie? Maleńczuk zdaje się nie mieć większych wątpliwości: kasa musi się zgadzać. Wagiel też stawia sprawę jasno: najważniejsze to szczerość z samym sobą. Z drugiej jednak strony widać, że opinia innych nie jest mu obojętna. Wiemy o tym również z różnych innych wywiadów, że ciężko znosi krytykę.
Czy przejmować się tym, co mówią inni? To jest naprawdę trudne pytanie. Maleńczuk mówi, że nie interesuje go bycie wielkim artystą, który nie ma co włożyć do garnka. Z drugiej jednak strony, jest cała masa artystów, którzy osiągnęli sukces, wielkie pieniądze i niestety w efekcie jeszcze bardziej oderwali się od rzeczywistości a w konsekwencji bardzo szybko okazało się, że nie mają już nic kompletnie do powiedzenia. No bo co może mieć do powiedzenia spasiony typ, którego największy dylemat w ciągu dnia to jaki wybrać film w telewizji?
Takie są moje przemyślenia po obejrzeniu tego programu. Nie upieram się, że mam rację. Myślę jednak, że zarejestrowana w 2004 roku rozmowa, nic a nic nie straciła na aktualności. Może dzisiaj tylko trudniej byłoby Wojciechowi Waglewskiemu zrobić taki rachunek sumienia, jak tam na szybko próbował zrobić na wizji, że "napisałem tekst dla jednej popowej artystki". Dzisiaj pojęcie słowa "POP" znacznie się rozszerzyło. Wiem, że mało kto pamięta te czasy, wiem że bardzo trudno w to uwierzyć ale jednak: w latach 80-tych absolutnie nikt nie uznałby poczynań zespołu T.Love za POP. Dziś to jest absolutna klasyka i mainstream. Wtedy to był chuligański underground (mimo, że można go było usłyszeć w Trójce) a dziś to są słodkie piosenki do obiadku, do ogniska, do wszystkiego. Zatem nie wiadomo czy na przykład Perfect to dzisiaj jeszcze jest rock? Patrząc na publiczność pod sceną podczas koncertów, powiedziałbym że jest bardziej biesiadna niż rockowa.
Rozmowę, o której tyle już napisałem, można znaleźć TUTAJ.
Cholera, czyli nie tylko ja mam tak, że niektóre, kiedyś kultowe pozycje, teraz przy 101. przesłuchaniu mnie nie pokrywają, a często wręcz nudzą?! Na szczęście nie dotyczy to Voo Voo, ale L. Janerki także! Za to m.in. z Genesis też już tak. Ciekawe.
OdpowiedzUsuńDla mnie to jednak bardziej smutne niż ciekawe. Kiedyś widziałem w czymś tak wiele a dzisiaj nie widzę nic.
UsuńDla mnie to dobry objaw - oznacza, że ten kto słucha nie stoi w miejscu. Kiedyś ceniłem prog-rocka, wiele tego słuchałem. Dziś jest to dla mnie, raczej, monstrualny POP, który trudno mi traktować poważnie. Wyjątkiem z grup zaliczanych do tego nurtu jest SBB, ale przy SBB, Yes, Genesis czy Pink Floyd to rurki z kremem. Szczególnie jeśli mówimy o okrefie z Niemenen, 74 i 75 roku.
OdpowiedzUsuńRozmowa świetna, dziś by taka - chyba w żadnej TV - nie przeszła. Jedna sprawa, nawiązując do słów Maleńczuka w sposób luźny, dałbym WIELE za całkowicie wyimprowizowany koncert Voo Voo. I cieszę się, że stawia on tu sprawy różne na ostrzu noża.
Wiesz co? Niby tak. Niby człowiek się rozwija i szuka coraz to subtelniejszych rzeczy. Ale mimo wszystko... Gdy pomyślę jak świetnie się kiedyś bawiłem przy różnych rzeczach, jakoś trudno mi się pogodzić z tym, że nagle przestały mnie bawić. Zwłaszcza że mało jest nowych fajnych rzeczy w sztuce. Jak popatrzysz na obecne media, to ich zawartość zbudowana jest w ogromnej części na rzeczach które powstały w latach 80tych i 90tych. Bez tego, media byłyby jeszcze bardziej niestrawne.
Usuń