14 grudnia do sklepów trafi "pierwsza biografia zespołu" Voo Voo. Myślę, że jest spore pole do dyskusji na temat tego, na ile to jest klasyczna biografia? Moim zdaniem bezpieczniej byłoby jednak pozostać przy tym, że jest to wywiad rzeka. Tytuł nie podoba mi się. Nawet bardzo. No ale, jak śpiewał kiedyś między innymi Wojciech Waglewski: You can't judge a book by looking at the cover.
Jednak zacznijmy od początku. Wiele osób być może nie zdawało sobie sprawy z tego, że dotąd grupa nigdy nie doczekała się żadnego tego typu wydawnictwa i może to być dla nich nieco szokujące, że jak to? Grupa o takim dorobku, która tyle wniosła do historii polskiej muzyki, dopiero po 30 latach doczekała się jakiejś książki na swój temat? Sprawa jest nieco zawiła. Oto cytat z oficjalnej strony zespołu Voo Voo z lipca 2005 roku: "Trwają zaawansowane przygotowania do wywiadu-rzeki
z Wojciechem Waglewskim. Rzecz przygotowuje Wojciech
Bonowicz, publicysta "Tygodnika Powszechnego",
poeta i autor m.in. świetnej biografii ks. Józefa
Tischnera (Wydawnictwo Znak. 2001). Wywiad z WW
również ukaże się nakładem "Znaku".
Premiera - w połowie roku 2006!". Ale czas mijał a dalszych konkretów nie było. Kilka lat później Wojciech Waglewski pytany w którymś z wywiadów o to, dlaczego zespół wciąż nie doczekał się biografii, odpowiadał że to dość trudna sytuacja, gdyż za tą, która miała się ukazać w 2006 roku dostał jakieś pieniądze. Ale piłeczka leży po drugiej stronie i jakby ma związane tą sytuacją ręce. Nie wiem, czy lider Voo Voo zwrócił pieniądze, czy zwyczajnie wygasły opłacone prawa do wydania książki? Nie ma to już teraz znaczenia. Spodziewałem się, że może tego typu publikacja ukaże się na jubileusz grupy. Nie udało się. Jest teraz i ważne, że jest.
Wiem, że wiele osób (w tym ja) z dużą obawą przyjęło wiadomość o tym, że na książce podpisany będzie Piotr Metz. No bo mimo niewątpliwego dorobku dziennikarskiego, ten książkowy jednak skromniutki a książeczka, którą pan redaktor napisał na potrzeby boxu z okazji 30-lecia grupy, delikatnie mówiąc: nie powalała na kolana. Jak zwykle, nie będę bezkrytyczny ale dziś już mogę powiedzieć, że te obawy jednak mimo wszystko były na wyrost.
Piotr Metz (zapewne wraz z zespołem) przyjęli chyba najbardziej bezpieczną koncepcję książki. Mianowicie autor nie pisze od nowa historii zespołu lecz pozwala opowiadać muzykom. Formuła bezpieczna, bo trudno to schrzanić a skoro opowiadają członkowie zespołu, no to chyba bardziej wiedzą co mówią na swój temat, niż ktokolwiek inny.
Autor - co ważne - nie przeszkadza muzykom mówić, nie wtrąca się bardziej, niż to jest potrzebne. Ta kwestia jest tutaj bardzo dobrze wyważona. Ale oczywiście grubą przesadą i niesprawiedliwością byłoby stwierdzenie, że rola Piotra Metza sprowadza się tutaj do trzymania dyktafonu i przelania potem nagrania na papier. Wywiady przeprowadzone są w sposób kompetentny a to jakby podstawa.
Jako człowiek mocno zapracowany, nie mogłem sobie pozwolić na to, aby poświecić cały wieczór na przeczytanie książki, dlatego rozłożyłem ją sobie na trzy wieczory. Pierwszego wieczoru moje wrażenia były takie, że ja już tę książkę czytałem. Nie dosłownie ale Wojciech Waglewski był już tyle razy pytany w najrozmaitszych wywiadach o początki grupy, że jeżeli ktoś to trochę śledzi, siłą rzeczy z pewnością słyszał już większość tych opowieści. Dlatego pierwszego wieczoru miałem wrażenie jakbym czytał ponownie te wszystkie wywiady, na które natrafiłem gdzieś tam przez lata, a wszystkie one są połączone spójnikami, które zapewne ukazały się w tych wywiadach, na które akurat nie trafiłem. Mimo, że może nie brzmi to najlepiej, w rzeczywistości nie jest wadą a wręcz zaletą. Dlaczego? Otóż te opowieści brzmią niemal dokładnie tak samo, jak w wywiadach udzielanych często wiele lat temu. Świadczy to po pierwsze o fenomenalnej pamięci Wagla, a po drugie o tym, że te opowieści przez lata nie obrosły w legendę, co przydaje im ogromnie na wiarygodności. Poza tym ta książka adresowana jest do szerokiego grona odbiorców, których zespołowi w ostatnim okresie sporo przybyło, więc nie każdy śledził przez lata te opowiastki. A nawet jeżeli śledził, to tutaj ma je wszystkie zebrane w spójną całość. Jedną gdzieś tam drobną nieścisłość wykryłem ale generalnie bardzo miło mi się to czytało. Podejrzewam, że może znajdą się tacy, którzy stwierdzą, że jak to? Przecież coś tam jednak było inaczej? Być może. Ale mi się podobało to, co przeczytałem pierwszego dnia.
Drugiego wieczoru moje wrażenia były inne. To, co czytałem, już nie było takie oczywiste. To nie były już znane od lat historyjki. I generalnie tych historyjek było mniej. W ich miejsce pojawiło się bardzo wiele słów na temat... nazwijmy to: ideologii grania. Plus różne usprawiedliwienia: dlaczego tak a nie inaczej. Na ile te wszystkie teorie są wewnętrznie spójne? - to już pozostawiam każdemu do oceny. Aby jednak zainspirować do takich ocen, zestawię (a właściwie zderzę) ze sobą tylko dwa fragmenty wywiadu z Wojciechem Waglewskim, który w jednym miejscu mówi: "Polscy muzycy jazzowi mawiają: "Ale fajnie mi się grało". A co to kogo obchodzi, czy mu się fajnie grało?. Ważne jest, czy miał kontakt z ludźmi, którzy przyszli go posłuchać. To "fajnie mi się grało" jest takie typowo polskie." Złota myśl, podpisuję się pod tym obiema rękami. Ale w innym miejscu Wojciech Waglewski mówi tak: "(...) dziennikarze piszą krytycznie, że zespół nie nawiązał kontaktu z publicznością. Ale właśnie to nawiązywanie kontaktu z publicznością na siłę stało się dla mnie nagle jakimś straszliwym obciachem. No bo niby dlaczego?(...)". Nie wiem dlaczego? Może dlatego, że jak powiedział Wojciech Waglewski: ważne jest czy artysta miał kontakt z ludźmi, którzy przyszli go posłuchać. Takich kwiatków znajdzie się tam więcej.
W każdym razie, jeżeli to ma być biografia, to ja bym wolał jednak zdecydowanie więcej opowiastek, ciekawostek i zabawnych historyjek, które przytrafiły się grupie a mniej o całej tej teorii grania, bo to - chociaż oczywiście szalenie ciekawe - pasuje według mnie bardziej do jakiejś solowej biografii czy autobiografii Wojciecha Waglewskiego. Myślę, że zdecydowanie zbyt powierzchownie jednak autorzy przemknęli nad tematem Mirka Olszówki - byłego menadżera grupy, oraz jego szalonych pomysłów. Myślę, że brakuje całej masy takich różnych ciekawostek w stylu, że grupa Voo Voo wystąpiła na przykład kiedyś bez Wojciecha Waglewskiego. Że był taki koncert, na którym Mateusza zastąpił Jego syn. Że był taki koncert w Poznaniu, na który bilety kosztowały 100zł i było ich 100. Że był taki koncert w Krakowie o godzinie 5 rano, który został przerwany po dwóch piosenkach przez policję z powodu ciszy nocnej. Że był taki występ w Trójce, podczas którego grali artyści zgromadzeni w kilku studiach w rożnych miastach a suma dźwięków była transmitowana do radioodbiorników. To tylko takie pierwsze lepsze przykłady, które przychodzą mi do głowy i o których wiem. Ale przecież zapewne była cała masa innych ciekawych historii, o których sympatycy grupy nie mają pojęcia i tego tutaj trochę brakuje.
Dobrze, że autorzy (bo moim zdaniem w przypadku tej książki trzeba mówić jednak o
autorach), wspominają o słynnych kamieniołomach i gdzieś tam nawet na marginesie jest o koncertach na zamku w Janowcu, które również były bardzo ważne. Jednak sporo jest różnych aspektów, które stanowiły o absolutnej unikatowości i oryginalności tej grupy a o których dzisiaj mało kto pamięta i są to rzeczy zdecydowanie godne przypomnienia. Tutaj ta szansa została nieco zaprzepaszczona. Zwłaszcza, że papieru, jak widać, wydawcy nie brakowało, sadząc po ilości tekstów piosenek zamieszczonych w książce, które każdy w 5 sekund może sobie sam znaleźć w internecie. Przyznam, że zupełnie tego nie rozumiem. Wartością każdej tego typu publikacji jest ilość nowej wiedzy, którą dzięki niej zdobędziemy. Tymczasem tutaj, obok naprawdę ciekawych wywiadów mamy całą masę tekstów piosenek Voo Voo. Tekstów wartościowych, za które wszyscy szanujemy Wojciecha Waglewskiego, a które tutaj zostały sprowadzone do roli zapchajdziury. Można odnieść wrażenie, że to próba ponownego naliczenia i ukrycia tantiem. Zupełnie to zbędne, gdyż naprawdę ta kapela ma tak bogatą historię, że jest o czym pisać.
Bez względu na wszystko, Wojciech Waglewski błyszczy w rozmowie elokwencją i wszechstronną wiedzą w różnych dziedzinach. Kiedyś pewien fan, który podobnie jak ja odbiera album "Dobry Wieczór", zażartował że Wagiel dlatego w kółko męczy na koncertach ostatnią płytę, bo w tym wieku zwyczajnie nie pamięta już tekstów starszych utworów. Ta książka udowadnia jednak to, o czym już wspomniałem: Wojciech Waglewski ma fenomenalną pamięć. I to wrażenie towarzyszy podczas czytania nieustannie.
Mój trzeci wieczór z tą książką był znowu zupełnie inny, bo i materia całkowicie odmienna, gdyż przede mną były już tylko wywiady z pozostałymi członkami zespołu. Tutaj znowu ogromna wartość tego wydawnictwa. Wiadomo z wielu źródeł, że w 2005 roku planowano książkę w postaci wywiadu wyłącznie z Wojciechem Waglewskim. Tutaj mamy rozmowy ze wszystkimi muzykami. Oprócz lidera, reszta grupy udziela się w mediach znacznie mniej, więc siłą rzeczy znacznie trudniej jest zapoznać się z Ich spojrzeniem na różne sprawy. Ta książka daje taką możliwość. Chociaż z drugiej strony odrobinkę jest tak, że panowie generalnie potwierdzają w wywiadach to, co wcześniej powiedział Wojciech Waglewski.
Tak czy inaczej, te rozmowy są arcyciekawe. Mateo... jak to Mateo. Jak zawsze tragicznie wręcz skromny i widać, że lepiej czuje się opowiadając o innych, niż o sobie. Rozmowa w najbardziej takim biograficznym klimacie, to moim zdaniem wywiad z Karimem, który równocześnie najbardziej mnie zaskoczył. Na podstawie wcześniejszych wywiadów, które gdzieś tam czytałem, widziałem lub słyszałem, miałem w głowie taki obraz, że gdy zaszła potrzeba znalezienia basisty do zespołu Voo Voo, Wojciech Waglewski miał jakiś namiar na Karima, zadzwonił do Niego ale Go nie zastał, na szczęście informacja dotarła gdzie trzeba i potem jakoś się to potoczyło. Oczywiście tak było ale z książki dowiadujemy się, że to był tylko finał bardzo długiej i ciekawej historii, w której nic nie jest przypadkowe, pomimo całej serii niesamowitych przypadków i zbiegów okoliczności.
Wywiad z Michałem Bryndalem jest dla mnie zdecydowanie zbyt krótki, zwłaszcza, że wiadomo skądinąd, że to bardzo ciekawy człowiek, który mimo młodego wieku ma już na swoim koncie całkiem pokaźny dorobek artystyczny.
W dalszej części książki jest dyskografia zespołu. Na samym początku książki napisane jest, że za konsultację kalendarium oraz dyskografii odpowiada Maciej Proliński, człowiek którego niezwykle cenię za to jakim językiem przez lata informuje na oficjalnej stronie Voo Voo o dokonaniach zespołu.
Z tym większą przykrością na dyskografii nie zostawię suchej nitki. Dla mnie jest to bardziej ponury żart niż dyskografia. Brakuje różnych płyt koncertowych, typu na przykład "Książka z muzyką", "Koncert w Łodzi" czy "Trójka Live!", brakuje różnych płyt składankowych, typu "Różne piosenki, "Złota kolekcja" i innych. Nie ma składanek, na które trafiły pojedyncze utwory Voo Voo, nie ma numerów katalogowych płyt, reedycji było oczywiście znacznie więcej, niż wspomina o tym książka, nie ma nic o reedycjach winylowych, wydaniach kolekcjonerskich, kasetach, singlach, DVD itd. Pewnie zbyt wiele wymagam oczekując, że w ramach dyskografii warto odnotować limitowane wydanie odtwarzacza ZEN Style 100 firmy Creative, na którym ukazały się fragmenty koncertów zespołu Voo Voo. Te płyty, które jednak do tej dyskografii trafiły, są zilustrowane okładkami z analogów lub CD i jedna tylko "Mimozaika" - nie wiadomo czemu - zilustrowana jest okładką kasety.
Myślę, że jest wielce prawdopodobne, że jeżeli ktoś sięgnął po tę książkę, to pewnie wcześniej miał już w rękach kilka biografii innych zespołów, a jak nie, to można się przejść do sklepu z książkami, sięgnąć na półkę (jest tego sporo) i zobaczyć jak wygląda porządna dyskografia. A już zwłaszcza w przypadku grupy, która do tej pory nie doczekała się żadnego opracowania książkowego, ta dyskografia jest całkowitą porażką.
Mistrzostwem świata (ponieważ mam wątpliwości, czy jest to rzecz wykonalna) byłoby odnotowanie wszystkich płyt, na których pojawili się Wojciech Waglewski, Mateusz Pospieszalski, Karim Martusewicz i Michał Bryndal. Ale tu już chyba zdecydowanie zbyt wiele wymagam.
W dalszej części książki jest kalendarium. Całe szczęście, że jest, bo dzięki niemu dowiadujemy się, że były na przykład tak ważne projekty muzyczne, w które zaangażowana była grupa Voo Voo, jak "Tribute to Eric Clapton" czy płyta i trasa koncertowa "Tylko Dylan". Podczas wywiadu Wojciech Waglewski pomimo swojej znakomitej pamięci, zapomniał jednak o tego typu rzeczach wspomnieć a redaktor Metz Waglowi nie przypomniał.
No i na koniec są zdjęcia zespołu. Zdjęcia, jakie by nie były fantastyczne, i tak by mnie jakoś szczególnie nie rajcowały a te, które są w książce, no to po prostu są. Większość widziałem wcześniej gdzieś tam w necie.
W książce, przynajmniej w wersji cyfrowej (bo nie miałem jeszcze w rękach wersji papierowej) jest sporo niechlujstwa jeżeli chodzi o korektę tekstu. Różnego rodzaju literówki itd. Chyba taka najgrubsza sprawa, jaka rzuciła mi się w oczy to "Zbyszek Koziara" w wywiadzie z Michałem Bryndalem. Tego typu rzeczy powinny być wyeliminowane przed dopuszczeniem do druku.
Ale podsumowując całość, warto zadać sobie dwa pytania. Po pierwsze, czy można było po tej książce oczekiwać więcej? Moja odpowiedź jest krótka, zdecydowana i jednoznaczna: TAK. Po drugie, czy książka warta jest polecenia? Zdecydowanie TAK.
Najważniejsze zdanie, które chciałbym przekazać potencjalnym czytelnikom, brzmi następująco: ta książka to obowiązkowa lektura nie tylko dla fanów Voo Voo, lecz dla wszystkich, którzy uważają się za znawców polskiej muzyki i jej historii, oraz tych, którzy mają aspirację by nimi zostać. Polecam tę książkę, bo naprawdę warto ją przeczytać. Chociaż o tym, co mi się nie podobało, musiałem napisać, a nawet szczególnie o tym musiałem napisać, to jednak uważam czas przeznaczony na przeczytanie tej książki za bardzo dobrze spożytkowany.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz