Idąc przez Warszawę na sobotni koncert promujący najnowszą płytę Voo Voo zatytułowaną "Placówka'44", natrafiłem na takie oto sympatyczne plakaciki wiszące w mieście. Wizualnie moim zdaniem wyglądają bardzo dobrze. Na tle Wojciecha Waglewskiego umieszczony został napis "męstwo". Nie mam pojęcia dlaczego akurat "męstwo" ale pomyślałem sobie, że gdyby zamiast "męstwa" znalazła się "odwaga", obrazowałoby to dobrze zadanie, którego podjął się zespół Voo Voo. Bo z pewnością właśnie odwagi potrzeba, by zmierzyć się z tematem, który po 71 latach nadal budzi tak żywe emocje. "Placówka'44" to płyta, która powstała na zlecenie Muzeum Powstania Warszawskiego. Wydaje mi się, że zespół o ugruntowanej pozycji zaryzykował sporo przyjmując to zamówienie, bo przecież zapewne muzycy zdawali sobie sprawę z tego, jak łatwo można się poślizgnąć i zrobić coś, co może zostać odebrane jako sztuczne, banalne, płytkie lub przesadnie patetyczne. Voo Voo wybrało drogę najbezpieczniejszą: nie próbowali wyobrażać sobie jak to było, gdzieś gdzie Ich nie było i oddali głos uczestnikom tamtych wydarzeń. I w sumie dobrze. Najprostsze rozwiązania najczęściej okazują się najlepsze. Teksty faktycznie, tak jak powiedział Mateusz Pospieszalski w wywiadzie dla TVN24, mają różny poziom ale są autentyczne i co równie ważne, powstały w trakcie trwania powstania a nie juź po.
Na płycie wydarzyło się również kilka innych rzeczy. Wojciech Waglewski w większości piosenek powierzył wokal artystom młodego pokolenia. Osobiście zdecydowanie jestem zwolennikiem głosu Wojciecha Waglewskiego na płytach Voo Voo ale nie jest to ani pierwszy, ani nie drugi nawet taki przypadek w historii grupy a poza tym zaproszeni goście nie zawiedli i spisali się na miarę wyzwania.
Kolejna ciekawostka dotycząca płyty: Wojciech Waglewski dał tym razem trochę wykazać się kolegom z zespołu i sam napisał muzykę jedynie do pięciu piosenek. Myślę, że eksperyment wart jest kontynuowania.
To co ważne na tym albumie: jest więcej Mateusza Pospieszalskiego w stosunku do albumu "Dobry wieczór".
Przyznam, że bardzo mnie zaskoczyła informacja o tym, że Voo Voo robi płytę dla Muzeum Powstania. Po tym, co przez ostatnie lata robił w tym temacie Mateusz Pospieszalski i trochę również Karim Martusewicz, po tym jak Wojciech Waglewski napisał muzykę do filmu "Taniec śmierci. Sceny z Powstania Warszawskiego", siłą rzeczy gdzieś tam w głowie pojawiło się: znowu? Ale pomyślałem, że lepiej się nie zniechęcać i poczekać na efekty.
Od pewnego czasu czuć było w powietrzu, że włącznie do pracy pozostałych członków zespołu na etapie tworzenia kompozycji, może zaowocować czymś ciekawym. Aż tu nagle pojawiła się wiadomość, że piosenki na ten album napiali wszyscy muzycy zespołu. To również była niespodzianka. Nie było oczywistym co z tego finalnie wyniknie. Tymczasem okazało się, że powstał bardzo spójny voovoowski album.
Od pewnego czasu czuć było w powietrzu, że włącznie do pracy pozostałych członków zespołu na etapie tworzenia kompozycji, może zaowocować czymś ciekawym. Aż tu nagle pojawiła się wiadomość, że piosenki na ten album napiali wszyscy muzycy zespołu. To również była niespodzianka. Nie było oczywistym co z tego finalnie wyniknie. Tymczasem okazało się, że powstał bardzo spójny voovoowski album.
Płyta jest zrobiona gustownie, ciekawie i z pomysłem. Zwłaszcza to ostatnie jest istotne w przypadku Voo Voo, bo ogromna część albumów w repertuarze grupy to płyty z bardzo łatwym do wyrażenia w jednym zdaniu pomysłem. Na przykład Voo Voo śpiewa teksty napisane przez dzieci z porażeniem mózgowym, inni śpiewają piosenki Voo Voo, albo Voo Voo śpiewa wiersze księdza Tishnera, Voo Voo śpiewa z Ukraińcami itd. Tym razem Voo Voo zaśpiewało wiersze powstańców.
Można powiedzieć, że jest to kolejna pozycja na liście muzycznych eksperymentów, którymi pisana jest historia tej grupy. Każdy z tych wszystkich albumów koncepcyjnych nagranych przez Voo Voo sięga w zupełnie inne obszary muzycznego wszechświata.
Oczywiście w przypadku tej płyty, jak i każdej innej która powstała lub powstanie na zlecenie Muzeum Powstania Warszawskiego, nie sposób uniknąć dwóch wymiarów odbioru. Pierwszy to ten czysto artystyczny i ten moim zdaniem znakomicie się broni. Drugi to ten ideologiczny, bo spór na temat słuszności decyzji o powstaniu jest w naszym kraju wiecznie żywy. Z jednej strony mieliśmy do czynienia z romantycznym zrywem i walecznymi sercami a z drugiej strony łatwy do przewidzenia koniec i straszliwa ilość ofiar w konsekwencji. Ta dyskusja dotycząca tego czy czy warto było, toczyć się będzie z pewnością jeszcze długo. Ale tak jak najciekawsze nie są filmy i piosenki te o szczęśliwej miłości, tylko o tej, która ma dramatyczny przebieg, tak samo opowieści poświęcone tym wygranym bitwom wcale nie muszą być najciekawsze i najbardziej wzruszające.
Wojciech Waglewski zauważa, że autorzy wykorzystanych na płycie tekstów, zapewne liczyli że ktoś je kiedyś gdzieś przeczyta i że to po nich zostanie. Zespół Voo Voo odgrzebał i z pewnością pomógł utrwalić, być może jedyny dziś ślad po autorach tych wierszy.
Sam koncert promujący album był zbliżony poziomem do tego, co można usłyszeć na płycie, czyli bardzo dobry. Według orgnizatorów wzięło w nim udział około 4 tysięcy widzów.
Myślę, że zespół Voo Voo znakomicie wywiązał się z zadania powierzonego przez Muzeum Powstania Warszawskiego a płyta "Placówka'44" dołączy do grona najciekawszych pozycji w dorobku grupy.
Mam przeczucie, że na kolejny album formacji Wojciecha Waglewskiego nie będziemy musieli długo czekać.
Mam przeczucie, że na kolejny album formacji Wojciecha Waglewskiego nie będziemy musieli długo czekać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz