Mam nadzieję że wielbiciele zespołu Voo Voo, Wojciecha Waglewskiego, Mateusza Pospieszalskiego, Karima Martusewicza, Michała Bryndala i projektów w które angażują się muzycy, znajdą tutaj dodatkowe źródło informacji.

czwartek, 22 października 2020

Voo Voo, Grechuta, Anawa - czyli dla każdego coś miłego

Jutro do sklepów trafi album "Anawa 2020". I tak oto dość niespodziewanie doczekaliśmy się premiery kolejnej płyty... Voo Voo. Pierwsze informacje na temat tego wydawnictwa rodziły pewne wątpliwości dotyczące tego, czyja to właściwie jest płyta ale ostatecznie okazało się, że Voo Voo. Chociaż tak naprawdę, do tej pory nie jest to od pierwszej chwili oczywiste dla kogoś kto o tej płycie nie słyszał ale weźmie ją do ręki gdzieś w sklepie. Front okładki mówi nam o różnych artystach w tym o Wojciechu Waglewskim i Voo Voo. A Wojciech Waglewski to nie Voo Voo? Wygląda to jak jakaś płyta w stylu "United Artists" albo coś podobnego. O tym, że to płyta Voo Voo, nie dowiemy się również oglądając grzbiet okładki. Dowiadujemy się o tym dopiero zaglądając do listy utworów, znajdującej się na odwrocie. Sama okładka graficznie bardzo fajna ale wprowadza jakąś formę dezinformacji. 
Powiedzmy sobie od razu: album jest formą wielkiego oddechu od zawartości trzech poprzednich wydawnictw zespołu. Co prawda dwie poprzednie płyty Voo Voo bardzo mi się podobały ale tak zupełnie szczerze, to zbyt dużo było tam dla mnie ciszy, spokoju i stateczności. Takiej atmosfery zasypiania albo wręcz umierania. Owszem, były kompozycje żywsze, na przykład "Się poruszam 1" ale w skali trzech kolejnych albumów, było tego trochę mało. Od dłuższego czasu marzyła mi się płyta będąca manifestem pod hasłem: ja żyję! Płyta w rytmice powiedzmy "Frontu Torowania Przejść" albo piosenki "Jestem jak pijany". Taka płyta, po zagraniu której na koncercie, Michał Bryndal miałby problem przez dwa dni aby podnieść się z łóżka. Taka płyta, która dawałaby gwarancję, że nikt podczas słuchania nie uśnie.
Album "Anawa 2020" to jeszcze może nie jest to o czym myślałem ale z pewnością zmierza w tym kierunku bardziej niż poprzednie. Muzycznie płyta nie jest pozbawiona elementów charakterystycznych dla Voo Voo ale gdzieś tak w połowie składa się z brzmień dla zespołu zupełnie nowych. Zatem dostajemy na niej ogromną dawkę nowego, w sporej mierze eksperymentalnego Voo Voo. Równocześnie jednak możemy zaobserwować ciekawą rzecz: jeśli posłuchamy sobie kolejno utworów "Środa" z płyty "7", "Niespiesznie 2" z płyty "Za niebawem" oraz "Zadymka" z albumu "Anawa 2020", dość łatwo powinniśmy dostrzec pewne podobieństwo pomiędzy tymi utworami. Owo podobieństwo tworzy nam kolejne nowe brzmienie zespołu, które możemy dopisać do całego arsenału brzmień, kojarzących się z Voo Voo już wcześniej. 
Oczywiście można sobie stawiać pytanie, czy artyści o tak ugruntowanej pozycji jak Voo Voo, powinni i czy potrzebują nagrywać covery innych artystów? Odpowiedź na takie pytanie nie jest łatwa ale ja uważam, że nie ma w tym nic złego. Być może jest w tym jakaś wiara w pewną sprawiedliwość dziejową, polegająca na tym, że jeżeli my będziemy pamiętali o twórczości innych, to inni będą w przyszłości pamiętali o naszej twórczości. Poza tym to dosyć miłe, gdy wielcy artyści, w swej wielkości potrafią uchylić czoła przed wielkością innych. Z pewnością jednak utwory z pierwszej płyty Marka Grechuty z zespołem Anawa, to utwory do których warto wracać i warto utrwalać je w świadomości kolejnych pokoleń. I tak szczerze, to gdy patrzę jak niektórzy wykonawcy potrafią zmasakrować dawne przeboje w swoich nowych wersjach, to chyba lepiej aby covery nagrywali ludzie, którzy wiedzą co robią. Ważne jest tutaj to, co powiedział Wojciech Waglewski, że to nie może być karaoke. Myśl niby oczywista ale istotna, bo gdyby okazało się, że zespół formatu Voo Voo zrobił karaoke, przekładając aranże w skali 1:1, myślę że krytyka, łącznie ze mną, nie zostawiłaby na tej płycie suchej nitki. Na szczęście, wydaje mi się, że grupa Wojciecha Waglewskiego nie byłaby do tego zdolna nawet teoretycznie. 
Wiadomo, że są dwie strony tego przedsięwzięcia. Z jednej strony te utwory są bardzo bezpieczne do nagrywania. Są tak skonstruowane, że trudno je schrzanić. Ludzie je bardzo lubią i samo to niesie już potencjał pozytywnego odbioru. Sam bardzo lubię te piosenki i nie wiem co by się musiało zdarzyć aby nowa płyta Voo Voo mi się nie podobała. Z drugiej jednak strony, są to utwory dość chętnie nagrywane i wykonywane przez innych wykonawców. Zatem nagrywając swoją wersję, trzeba się liczyć z możliwymi porównaniami do tego, co zrobili już inni. Wojciech Waglewski wraz ze swoim zespołem, mając zapewne świadomość tego ryzyka, postanowili się z nim jednak zmierzyć. I uważam, że dobrze zrobili. 
Voo Voo ma w swoim dorobku kilka albumów, które ktoś kiedyś ładnie nazwał "nieregularnymi". Chodzi tu o takie płyty, które są jakby poza głównym nurtem twórczości zespołu (przy całej świadomości tego, jak trudno określić ów główny nurt). Myślę, że do takich "nieregularnych" płyty należy właśnie zaliczyć najnowsze wydawnictwo. Przy czym (z racji formuły opartej na zaproszonych gościach) najłatwiej tu oczywiście o skojarzenia z albumem "Placówka' 44".
No właśnie. Goście... Największym "błędem" było zaproszenie Krzysztofa Zalewskiego, który najzwyczajniej pozamiatał na tej płycie i przyćmił wszystkich. Nie żebym był jakimś fanem tego artysty ale muszę przyznać, że z roku na rok, jestem pod coraz większym wrażeniem jego talentu i darzę go coraz większym szacunkiem. I to się nie bierze znikąd. Jest ku temu sporo powodów. A kolejnym powodem jest właśnie udział na płycie "Anawa 2020", który uważam, za znakomity. 
Zupełnie inaczej rzecz się ma w przypadku "Spiętego", którego udział w tym przedsięwzięciu uważam za jakąś kompletną pomyłkę przy pracy i najlepiej całkowicie przemilczę. Chociaż, pozytywne jest to, że zespół spróbował zaprosić do współpracy kogoś, z kim wcześniej nic za bardzo nie robił. 
Pozostali goście co najmniej dali radę i nie ma wstydu. Płytę promuje singiel "Zadymka" z udziałem Katarzyny Nosowskiej. Obok tej postaci nie można przejść tak zwyczajnie. Trzeba tu wspomnieć, że w przeszłości nagrała z zespołem Voo Voo kilka piosenek, w tym dwa (jeśli można tak powiedzieć) duety, które klasyfikuję w absolutnie ścisłej czołówce duetów nagranych przez ekipę Wojciecha Waglewskiego. Myślę tu o utworach: "Wzgórze" oraz "Piosenka kobieca" (z płyty Wojciecha Waglewskiego "Jasne błękitne okna"  ale nagranej w prawie pełnym składzie Voo Voo). Utwór "Zadymka" nie jest tak znakomity jak dwa wymienione wcześniej ale i tak jest w porządku. 
Utwór "Niepewność" moje myśli kieruje ku Michałowi Bryndalowi, którego podejrzewam o pomysł na ten aranż. Mogę się mylić ale moim zdaniem byłoby to w stylu Brynda. Pomijając oczywiście głos Wojciecha Waglewskiego, dopiero w drugiej połowie tego utworu słyszymy tutaj vuvowskie brzmienia. Pierwsza część jest całkowitym eksperymentem. Ten kawałek jest fantastycznym przykładem na to, jak Wojciech Waglewski oraz Voo Voo, potrafią pięknie stawiać kotwice pomiędzy starymi i nowymi brzmieniami, tworząc tym samym stylistyczną ciągłość. Ktoś mógłby powiedzieć, że zespół Voo Voo jest zespołem Voo Voo, ma swoje nawyki i z tego wynika ciągłość. Oczywiście tak ale to zbytnie uproszczenie. Jest rzeczą naprawdę godną uwagi, to na ile sposobów grupa potrafi wplatać różne stare motywy w zupełnie nowe brzmienia.
"W dzikie wino zaplątani" to show w wykonaniu wspomnianego już Krzysztofa Zalewskiego ale to jest też taki utwór, w którym każdy z członków Voo Voo odgrywa ważną rolę. Istotne w tej aranżacji są partie Karima, ważny jest Michał Bryndal, oczywiście sax Mateusza i gitara Wojciecha. Wszystko razem wydaje się wyważone dokładnie tak, jak być powinno. W tym miejscu może warto wspomnieć, że z tym utworem mierzył się kiedyś również Mateusz Pospieszalski, tworząc aranże na potrzeby albumu "Na Siedem" zespołu Zakopower. 
W utworze "Twoja postać", w klimat kompozycji wprowadza Mateo. Muzycznie bardzo fajny kawałek. Wokalnie najgorszy na całej płycie. Takie jest moje zdanie.
Utwór "Nie dokazuj", czyli Voo Voo, Krzysztof Zalewski i Kasai. Cóż można powiedzieć? 10 na 10. Tutaj myślę, że fani Marka Grechuty nie wybaczyliby zespołowi Wojciecha Waglewskiego, gdyby ten utwór został nagrany słabo. Ale jest nagrany świetnie. 
"Będziesz moją panią" to kompozycja, w której słyszymy Voo Voo, Kasai i Spiętego. Muzycznie rewelacja. Dominuje Michał Bryndal i Mateo. Spięty na szczęście nieco lepiej niż w poprzednim kawałku. W każdym razie nie dał rady go całkowicie skopać. Można powiedzieć: ufff. Bo byłoby bardzo szkoda.  
Utwór "Piosenka"... Tutaj szalenie ważna jest dykcja. W przeciwnym razie można usłyszeć coś zupełnie innego, niż autor miał na myśli. A już był taki kawałek Voo Voo, który z powodów wymowy właściwie jednego słowa, nie trafił nigdy na żadną płytę. Ale ok. Głosowo Wojciech Waglewski wpasował się w tę pieśń znakomicie. Utwór też ok, chociaż mam wrażenie, że tam jest jeszcze miejsce na to aby coś z nim więcej zrobić. 
Utwór "Korowód", czyli samo Voo Voo. Generalnie bardzo odważny eksperyment bo trzeba dużo przewrotności aby z tego kawałka zrobić balladę. Ale miało nie być karaoke, miały być własne aranżacje, zatem brawo za odwagę. Nie wiem jak to potraktują ortodoksyjni fani Grechuty, jednak uważam że jest w tym wykonaniu sporo elementów, które powinny się podobać. 
Bo z tym albumem chyba tak jest, że znacznie mniejsze znaczenie ma to, na ile spodoba się sympatykom Voo Voo. Bardziej chyba liczy się to, co powiedzą wielbiciele twórczości Marka Grechuty. Ja co prawda się do nich zaliczam ale chyba nie dość radykalnie aby się wypowiadać.
No i taka jest ta płyta. Przynajmniej w moim odbiorze. Nie chcę się zastanawiać ile gwiazdek bym jej dał, gdybym musiał. A też nie mam wrażenia, że zespół nagrywał ten album aby walczyć o gwiazdki oraz recenzje zatytułowane "dzieło życia". Myślę, że raczej chodziło o to, aby nagrać dobrą płytę, którą będzie się miło słuchało. I to się udało. Mi się podoba. Bo to Voo Voo, bo to utwory, które bardzo lubię, zagrane w nowych, fajnych aranżach. Dodam tylko, że oczywiście wysłuchałem album wielokrotnie i raz słuchałem w towarzystwie osoby, która zwyczajnie nie znosi Voo Voo (tak, tak, zdarzają się tacy ludzie). I ta osoba powiedziała tylko: no, taką płytę to ja mogę słuchać.
Dla Wojciecha Waglewskiego było to drugie duże zderzenie z piosenkami Marka Grechuty. Wcześniej przecież miał bardzo istotny wkład w świetnie przyjęty album "Projekt Grechuta". 
Na sam koniec refleksja niezwiązana bezpośrednio z tą płytą. Obecny rok jest naprawdę straszny. Ale szukając dobrych rzeczy w świecie rzeczy złych, w ciągu czterech miesięcy otrzymaliśmy płytowego trójpaka. Najpierw solową płytę koncertową Wojciecha Waglewskiego, potem płytę Wagla z synami a teraz do tego dochodzi album Voo Voo. Czyli jak za czasów największej aktywności Wojciecha Waglewskiego. Nie mam wiedzy; być może plany od początku były takie ambitne a być może to by się nie wydarzyło gdyby nie pandemia. Ale sympatycy Wagla (nie cierpię słowa "fani", gdyż kojarzy mi się z fanatykami), mają powody do radości. 

3 komentarze:

  1. Piękne zdanie: "Poza tym to dosyć miłe, gdy wielcy artyści, w swej wielkości potrafią uchylić czoła przed wielkością innych".

    OdpowiedzUsuń
  2. "Raz słuchałem w towarzystwie osoby, która zwyczajnie nie znosi Voo Voo" - Panie Blogu z kim to się Pan zadaje?! Zmienić towarzystwo!

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo lubię Spiętego w jego własnych projektach, ale również odnoszę wrażenie, że do tej płyty nie bardzo pasuje. Odwrotnie jednak - O gusta i guściki! - w "Twojej postaci" nie drażni mnie ani trochę, za to w "Będziesz moją panią" kojarzy mi się z uczniem podstawówki recytującym na szkolnej akademii wiersz o bohaterskiej Armii Czerwonej...

    OdpowiedzUsuń