Po około roku przerwy, pierwszy raz byłem wczoraj na koncercie Voo Voo. Przez ostatnie 30 lat, nie przypominam sobie takiej sytuacji abym przez rok czasu nie był na żadnym koncercie zespołu Wojciecha Waglewskiego. Chciałbym powiedzieć, że szedłem z radością ale nie. Tylko wczoraj ponad 13500 zachorowań na Covid. Zatem szedłem ze strachem. No bo przecież jakieś koncerty przez te 12 miesięcy zespół grał. Wystarczyło pojechać i obejrzeć występ. Wcześniej jednak nie zdobyłem się na takie ryzyko a teraz też zmotywowały mnie głównie dwa czynniki: po pierwsze premiera nowej płyty a po drugie, pojawiły się informacje, że może to być jedyny koncert z tym materiałem. Zatem takiego wydarzenia nie mogłem przegapić. Założyłem dwie maseczki jedna na drugą, na samym spodzie jeszcze filtr KN95 i poszedłem na Voo Voo.
Nie będę ukrywał, przyznają to i nazywam po imieniu, że podszedłem do sprawy bardzo egoistycznie i do końca liczyłem na to, że udział publiczności w tym wydarzeniu zostanie odwołany. Przy czym wiedziałem, że koncert odbędzie się nawet do pustej sali na potrzeby streamingu. Jest mi niezwykle bliska ideologia pana, który zasłynął tym, że gdy postanowiono że mecz jego ukochanej drużyny ma się odbyć bez publiczności, wynajął dźwig i oglądał z wysięgnika. Dlatego wiedziałem, że nawet jak odwołają udział publiczności, ja i tak obejrzę. Choć bym się miał przebrać za śmietnik to wejdę i obejrzę. Tyle że bezpieczniej przy pustej sali.
Koniec końców, publiczność na koncercie była ale muszę powiedzieć, że łódzki klub Wytwórnia jak zawsze stanął na wysokości zadania. Wszystko było tak zorganizowane, że można było czuć się względnie bezpiecznie.
Kto był wśród publiczności to był a jeśli się ktoś nie odważył aby przyjść to moim zdaniem trzeba to uszanować.
Jeżeli chodzi o sam koncert... Najłatwiej byłoby napisać: wszyscy oglądaliście streaming, więc wiecie jak było. Niestety już kilkanaście minut przed koncertem otrzymałem pierwsze sygnały, że jest problem z oglądaniem transmisji. Czyli powtórka z rozrywki. Powiem tylko tak: nie mogę napisać ile kosztowała transmisja koncertu Michała Bryndala "U Jadźki", bo to zapewne objęte jest jakąś tajemnicą handlową, ale za bardzo niewielkie pieniądze udało się zrobić super fajnie zrealizowaną transmisję występu gdzieś tam z ogródka. Co więcej, udało się przeprowadzić transmisję koncertu Voo Voo z malutkiego festiwalu odbywającego się we wsi Czeremcha. Największy problem jest z tymi dużymi, miejskimi wydarzeniami. A ludzie płacą i się wściekają. Moim zdaniem w tej sytuacji należy zrezygnować z bezpośrednich płatnych transmisji na rzecz płatnych koncertów w systemie VOD. Czyli koncert najpierw jest rejestrowany, następnie wykupuje się dostęp i można go obejrzeć powiedzmy przez tydzień. Tak na przykład zrobił ostatnio L.U.C wraz z orkiestrą AUKSO. Zostawiam to pod rozwagę osobom decyzyjnym. Nie może tak być, że ludzie płacą aby obejrzeć swój ukochany zespół i dostają figę z makiem.
Zatem jeśli chodzi o wczorajszy występ, wiadomo iż zespół Voo Voo znany jest z bardzo dobrych płyt i jeszcze lepszych koncertów. Czy wczorajsze wykonanie podczas festiwalu Soundedit było lepsze od tego co możemy usłyszeć na płycie? Moim zdaniem tak. To, co zaprezentowali muzycy, nie różniło się jakoś drastycznie od wersji albumowej. Były pewne różnice ale wiemy dobrze, że Voo Voo potrafi na potrzeby koncertów całkowicie przearanżować swoje kompozycje i na przykład zagrać "Flotę" w wersji country. Wczoraj nie było miejsca na podobne eksperymenty. Raczej skupiono się na tym aby dobrze zagrać i to się udało. Całość wypadła bardzo fajnie. Tylko Spięty był bardzo spięty. Tutaj słowo wyjaśnienia. Nic nie mam do Spiętego. Widziałem ogromną ilość koncertów Lao Che. Byłem w Jarocinie kiedyś dawno temu, gdy publiczność bezlitośnie wygwizdała zespół ale byłem też na różnych Openerach, Woodstockach, Olsztyn Greenach itd. Bardzo fajny zespół, chociaż uważam, że jego formuła się wyczerpała. Natomiast myślę, że Grechuta to zwyczajnie nie jest repertuar dla Spiętego. Nie odnajduje się w tym, nie czuje tego i tyle. Tak samo jak piosenka "Welcome to the jungle" nie jest dla Wagla, tak Grechuta nie jest dla Spiętego.
Nie będę ukrywał, przyznają to i nazywam po imieniu, że podszedłem do sprawy bardzo egoistycznie i do końca liczyłem na to, że udział publiczności w tym wydarzeniu zostanie odwołany. Przy czym wiedziałem, że koncert odbędzie się nawet do pustej sali na potrzeby streamingu. Jest mi niezwykle bliska ideologia pana, który zasłynął tym, że gdy postanowiono że mecz jego ukochanej drużyny ma się odbyć bez publiczności, wynajął dźwig i oglądał z wysięgnika. Dlatego wiedziałem, że nawet jak odwołają udział publiczności, ja i tak obejrzę. Choć bym się miał przebrać za śmietnik to wejdę i obejrzę. Tyle że bezpieczniej przy pustej sali.
Koniec końców, publiczność na koncercie była ale muszę powiedzieć, że łódzki klub Wytwórnia jak zawsze stanął na wysokości zadania. Wszystko było tak zorganizowane, że można było czuć się względnie bezpiecznie.
Kto był wśród publiczności to był a jeśli się ktoś nie odważył aby przyjść to moim zdaniem trzeba to uszanować.
Jeżeli chodzi o sam koncert... Najłatwiej byłoby napisać: wszyscy oglądaliście streaming, więc wiecie jak było. Niestety już kilkanaście minut przed koncertem otrzymałem pierwsze sygnały, że jest problem z oglądaniem transmisji. Czyli powtórka z rozrywki. Powiem tylko tak: nie mogę napisać ile kosztowała transmisja koncertu Michała Bryndala "U Jadźki", bo to zapewne objęte jest jakąś tajemnicą handlową, ale za bardzo niewielkie pieniądze udało się zrobić super fajnie zrealizowaną transmisję występu gdzieś tam z ogródka. Co więcej, udało się przeprowadzić transmisję koncertu Voo Voo z malutkiego festiwalu odbywającego się we wsi Czeremcha. Największy problem jest z tymi dużymi, miejskimi wydarzeniami. A ludzie płacą i się wściekają. Moim zdaniem w tej sytuacji należy zrezygnować z bezpośrednich płatnych transmisji na rzecz płatnych koncertów w systemie VOD. Czyli koncert najpierw jest rejestrowany, następnie wykupuje się dostęp i można go obejrzeć powiedzmy przez tydzień. Tak na przykład zrobił ostatnio L.U.C wraz z orkiestrą AUKSO. Zostawiam to pod rozwagę osobom decyzyjnym. Nie może tak być, że ludzie płacą aby obejrzeć swój ukochany zespół i dostają figę z makiem.
Zatem jeśli chodzi o wczorajszy występ, wiadomo iż zespół Voo Voo znany jest z bardzo dobrych płyt i jeszcze lepszych koncertów. Czy wczorajsze wykonanie podczas festiwalu Soundedit było lepsze od tego co możemy usłyszeć na płycie? Moim zdaniem tak. To, co zaprezentowali muzycy, nie różniło się jakoś drastycznie od wersji albumowej. Były pewne różnice ale wiemy dobrze, że Voo Voo potrafi na potrzeby koncertów całkowicie przearanżować swoje kompozycje i na przykład zagrać "Flotę" w wersji country. Wczoraj nie było miejsca na podobne eksperymenty. Raczej skupiono się na tym aby dobrze zagrać i to się udało. Całość wypadła bardzo fajnie. Tylko Spięty był bardzo spięty. Tutaj słowo wyjaśnienia. Nic nie mam do Spiętego. Widziałem ogromną ilość koncertów Lao Che. Byłem w Jarocinie kiedyś dawno temu, gdy publiczność bezlitośnie wygwizdała zespół ale byłem też na różnych Openerach, Woodstockach, Olsztyn Greenach itd. Bardzo fajny zespół, chociaż uważam, że jego formuła się wyczerpała. Natomiast myślę, że Grechuta to zwyczajnie nie jest repertuar dla Spiętego. Nie odnajduje się w tym, nie czuje tego i tyle. Tak samo jak piosenka "Welcome to the jungle" nie jest dla Wagla, tak Grechuta nie jest dla Spiętego.
Koncercik był krótki ale krótka jest również płyta.
Występ trwał jakieś 30-40% dłużej niż płyta i z tego prostego faktu, można można wyciągnąć bezpośredni wniosek, że usłyszeliśmy nieco dłuższe wersje utworów od tych, które znalazły się na płycie.
Oczywiście największe show zrobił Krzysztof Zalewski, który wystąpił również na bis. Tutaj po raz kolejny szacunek, bo widziałem gdzieś tam w mediach społecznościowych, że był namawiany do jakichś politycznych deklaracji podczas tego występu. Ale widać, że najwyraźniej umie odróżnić wiec od koncertu.
Cóż można powiedzieć więcej? Żal mi tych, którzy chcieli obejrzeć koncert online i się nie udało. Moja opowieść Wam tego nie zastąpi.
Mój udział w tym wydarzeniu był dla mnie aktem jakiejś mojej odwagi połączonej z głupotą, bo jakoś nie mam przekonania, że koncerty są w tej chwili najbardziej niezbędną rzeczą wobec tak ogromnego ryzyka. Są mi potrzebne ale czy aż tak aby ryzykować zdrowie swoje i bliskich? Z drugiej strony było to wydarzenie bardzo wzruszające. Zobaczyć wreszcie Wojtka z ekipą, po tak długim czasie, zdrowych i w świetnej kondycji... Było warto.
Dodam, że po koncercie zespół nie wyszedł podpisywać płyt i tutaj ogromny szacunek za taką decyzje. Jeśli wszystko się dobrze skończy, będzie jeszcze czas na podpisywanie płyt i na wiele innych rzeczy
Oglądałem koncert w internecie i nie było żadnych problemów ze streamingiem od pierwszej do ostatniej minuty. Gratuluję odwagi, ja niestety nie odważyłem się na jazdę na ten koncert. Mam nadzieję, że jak wszystko wróci do normy to koncert zostanie jeszcze zagrany.
OdpowiedzUsuńTak, koncert był krótki, ale gdyby zagrali tylko "Piosenkę" było warto jechać pół Polski. Niesamowite wykonanie. Perła!
OdpowiedzUsuń