Mam nadzieję że wielbiciele zespołu Voo Voo, Wojciecha Waglewskiego, Mateusza Pospieszalskiego, Karima Martusewicza, Michała Bryndala i projektów w które angażują się muzycy, znajdą tutaj dodatkowe źródło informacji.

wtorek, 8 października 2024

Czy będzie ciąg dalszy?

 

Pewne sprawy nie zostały dokończone. Nie sądzę, by kiedykolwiek miały być dokończone. Ale… Może się mylę. Może wszyscy zwyczajnie zapomnieli dokończyć. Dlatego przypomnę: w połowie grudnia 2007 roku ukazał się album zatytułowany „Małe Wu Wu śpiewa wiersze ks. Jana Twardowskiego”. A dokładniej: „Małe Wu Wu śpiewa wiersze ks. Jana Twardowskiego – CZĘŚĆ I”.

No i mamy zaraz grudzień 2024, czyli jesteśmy 14 lat później. Na logikę rzecz biorąc, jeżeli coś ma część I, powinno mieć też część II (chociaż Gwiezdne Wojny na początku miały tylko część IV). Można zadać pytanie, czy coś wiadomo na temat tej sytuacji? Otóż tak. Coś wiadomo.

W nieopisanym żadną datą wywiadzie dla Wydawnictwa Paganini, sytuację a raczej ówczesne plany nakreślił sam Wojciech Waglewski. Na pytanie o to, kiedy możemy spodziewać się części II, powiedział tak: „Mamy pomysł, żeby te pieśni wykonali w tych samych aranżacjach nasi znajomi: Kasia Nosowska, Stasiu Soyka, Ania Jopek, Muniek Staszczyk – zdradza Wojtek. – W tym roku tego nie zrobimy, ale myślę, że kiedyś się uda. To będzie dokładnie to samo, tylko śpiewane przez dorosłych. Myślę, że nabierze wtedy jeszcze innego wymiaru.”

Jakiego? To wyjaśnia Mateusz Pospieszalski:” W utworze „Antoni” jest fragment o poezji Szekspira. Dziecko przecież nie zna Szekspira, prawda? Ksiądz Jan mówi tu ze swojego, dorosłego już, punktu widzenia…”

Zatem tak: Gotowy plan na część II jest. Wojciech Waglewski nie powiedział, że zrobią to za tydzień, miesiąc czy rok. Powiedział, że zrobią to kiedyś. I właśnie jest kiedyś.

Co istotne, wszyscy którzy stanowią elementy wspomnianego planu nadal żyją. A nie wiadomo jak długo taki stan rzeczy natura zechce utrzymać. Nie ma jedynie niewymienionego tutaj, ale biorącego udział w oryginalnych nagraniach Piotra Stopy Żyżelewicza.

Małe Wu WU to zjawisko na polskim rynku muzycznym, które w każdej ze swych odsłon było niezwykle oryginalne lub wręcz bezprecedensowe. Jego początki sięgają gdzieś tam powiedzmy 1988 roku. Od tamtego czasu ukazały się 3 płyty, ale ostatnia była właśnie „Małe Wu Wu śpiewa wiersze ks. Jana Twardowskiego – CZĘŚĆ I”. 17 lat temu. Od tamtego czasu jedyne co się wydarzyło, to reedycje pierwszej płyty, oraz dwa koncerty: jeden w Jarocinie z udziałem Wojciecha Waglewskiego i drugi w Gdańsku. Czyli niezbyt wiele.

Może więc warto jakoś zamknąć tę piękną historię? Zwłaszcza, że kompozycje gotowe, teksty gotowe, wykonawców chyba nie trzeba by było długo namawiać, więc w zasadzie wszystko jest.

I to by nawet ładnie wyglądało w nagłówkach doniesień medialnych: „Małe Wu Wu wraca po 17 latach”. Albo: „Małe Wu Wu już nie jest małe”.


poniedziałek, 4 grudnia 2023

"Koza na dachu" czyli skąd się wzięło Małe Wu Wu?

Dzisiaj powrót do przeszłości, konkretnie do pierwszych lat istnienia zespołu Voo Voo. Powrót do historii niemal zupełnie zapomnianej. Starczy wspomnieć, że w całym Internecie nie ma na temat powyższego nagrania żadnego słowa pisanego. 
W 1987 roku Jerzy Bielunas zwrócił się do młodziutkiego wówczas Mateusza Pospieszalskiego z ofertą napisania muzyki do przedstawienia realizowanego dla Teatru Telewizji, zatytułowanego "Koza na dachu, czyli podwórko dziwów".  Mateo chwilę wcześniej zdobywał pierwsze doświadczenia z muzyką dla telewizji przy okazji ścieżki dźwiękowej do filmu "Trio", której autorem był Wojciech Waglewski, ale nagrania realizował zespół Voo Voo. Tym razem jednak to Mateusz miał napisać muzykę. W zadaniu tym pomógł mu brat Janek. Teksty napisali Jerzy Bielunas i Zygmunt Krukowski. Natomiast w nagraniach uczestniczył cały ówczesny skład zespołu Voo Voo, odnotowanego w napisach końcowych jako VOO-VOO. 
Przedstawienie jakimś cudem dostępne jest na YouTube w akceptowalnej jakości obrazu i dźwięku. Jako, że to sztuka adresowana do dzieci, trudno do jej obejrzenia zachęcać dorosłych. Niemniej jednak zachęcam, zwłaszcza tych, których interesują początki Voo Voo. Uważam, że warto obejrzeć to przedstawienie, gdyż muzyka nie jest tam tylko dodatkiem do obrazu i pełni ważną, pierwszoplanową wręcz rolę. Część dźwięków ma charakter typowo ilustracyjny, jednak reszta to całe piosenki. Każdą z nich można w zasadzie wyciąć z całości i otrzymać gotowy teledysk. Istotne jest jeszcze jedno: teksty śpiewają dzieciaki. Śpiewają czy rapują? - trudno ocenić. Ale w tym momencie warto łączyć fakty. Przypomnę: to był rok 1987. Teksty Bilunasa, gra Voo Voo, śpiewają dzieciaki. Rok później ukazała się pierwsza płyta Małego Wu Wu, z tekstami Jerzego Bielunasa. 
Wojciech Waglewski w Magazynie Muzycznym wspominał to tak: "Mateusz otrzymał propozycję napisania muzyki i kilku piosenek do bajki telewizyjnej. I Mateo to zrobił. Ja mu nieco pomogłem - powstało pięć piosenek i trochę ilustracji muzycznej. Posłuchali tego Majka Jeżowska i jej mąż Tom Logan, zabrali materiał z sobą do Mrągowa i tam podczas długich, nocnych rozmów z Tomkiem Tłuczkiewiczem doszli do wniosku, że trzeba z tego materiału zrobić płytę... W czasie ubiegłorocznych wakacji przeprowadziliśmy wstępne rozmowy w Polskich Nagraniach, otrzymaliśmy terminy w studiu i pozostała kwestia znalezienia dzieci...(...) Jerzy Bielunas napisał kilkanaście tekstów...
- Bajka muzyczna była więc jedynie pretekstem?
- Zapalnikiem całej sprawy. Płyta ma niewiele wspólnego z programem. Bodajże dwie piosenki."
Krótko mówiąc: "Koza na dachu, czyli podwórko dziwów" to pierwowzór Małego Wu Wu. Tym bardziej zachęcam do obejrzenia przedstawienia. Warto wiedzieć co się skąd bierze i z czego wynika. 

piątek, 17 listopada 2023

Rarytasy - część 31 : Pierwsze wydanie płyty "Za niebawem" na winylu

Prawie wszyscy posiadacze płyty "Za niebawem" na winylu, są zapewne przekonani, że posiadają pierwsze i jedyne wydanie. Niby tak, a jednak zupełnie nie. 
Otóż pierwsze wydanie wyglądało tak, jak na zdjęciu u góry. Jeżeli ktoś nie widzi na pierwszy rzut oka co jest inaczej, może wziąć swój egzemplarz, albo znaleźć sobie jakieś inne zdjęcie w Internecie i pobawić się w zabawę pod tytułem: znajdź 10 różnic. 
Historia tej płyty jest zapewne nieco dłuższa, ale ja znam tylko bardzo króciutką i banalną jej wersję. Otóż pierwsze wydanie, zostało najzwyczajniej pomyłkowo źle wydane. Zupełnie inaczej, niż zakładał projekt Jarosława Koziary. Takie rzeczy się zdarzają i nie byłoby dzisiaj żadnego tematu, gdyby nie fakt, że zamiast trafić do zniszczenia, część nakładu, również omyłkowo trafiła do sprzedaży. 
Z pewnością jakieś egzemplarze musiały trafić na przykład do sklepu fan.pl, który TUTAJ do dzisiaj sprzedaje właśnie to wydanie (a przynajmniej tak się reklamuje). 
Tych egzemplarzy podobno trafiło do sprzedaży bardzo mało. Ale trafiły. Co było potem? Jak łatwo się domyślić, wadliwe wydanie poszło do kasacji (nie wiem czy całe, czy tylko okładki) a następnie zrobiono szybciutko nowe, tym razem już bez błędów. 
Tych różnic pomiędzy opisywanym dziś pierwszym wydaniem i wydaniem właściwym, z całą pewnością jest więcej, niż to widać na moim zdjęciu. Niestety nie opiszę ich i nie zamieszczę zdjęć, gdyż mój egzemplarz jest zafoliowany i najzwyczajniej w świecie nie wydaje mi się dobrym pomysłem aby zmieniać ten stan rzeczy. 
Ale dorzucam zdjęcie tyłu okładki płyty. 


czwartek, 16 listopada 2023

Archiwum prasowe: PLAKAT WOO BOO DOO - Magazyn Muzyczny listopad-grudzień 1985

 

Tak się zastanawiam, czy są jeszcze jakieś gazety w naszym kraju, w których drukowane są plakaty? Nie z nagimi paniami, tylko z muzykami, aktorami itd? Bardzo możliwe, że się mylę, ale wydaje mi się, że takich gazet już nie ma. Tymczasem kiedyś podstawą egzystencji wielu małolatów był pokój wytapetowany plakatami z gazet. Okazuje się, że w PRL-u najbardziej rozrywkową partią w kraju było Zjednoczone Stronnictwo Ludowe. Organizacja ta wydawała aż dwie gazety, których pies z kulawą nogą by nie kupił, gdyby nie to, że ich zasadniczą część stanowił zawsze plakat, najczęściej przedrukowywany (zapewne bezprawnie) z niemieckiego BRAVO. Mam na myśli "Dziennik Ludowy" i "Zielony Sztandar". Trudno mi określić co Sandra, George Michael czy Sting mieli wspólnego z działalnością ludowców? Czasopisma te były jakoś absurdalnie składane, byle tylko plakat mógł być większy. Gazet, których gdyby nie plakaty, nikt by kompletnie nie kupował, było znacznie więcej. Na przykład "Zarzewie" czy "Wybrzeże". Natomiast popularność plakatów w tamtych czasach była na tyle duża, że można je było znaleźć praktycznie w większości najpopularniejszych tytułów. Mało tego: były sklepy, do których można sobie było pójść i kupić na przykład plakat zespołu KOMBI. Dzisiaj w zasadzie też są sklepy, gdzie można nabyć plakaty, ale przeglądałem je kilkukrotnie i polscy artyści najwyraźniej nie są na tyle atrakcyjni, aby znaleźć się na takich posterach. Królują Gwiezdne Wojny, Pokemony, Bruce Lee i takie tam inne. Za to oczywiście świat się zmienił, technologia poszła do przodu, i jeżeli tylko ktoś dysponuje fotografią w odpowiedniej rozdzielczości, może sobie za kilka złociszy zamówić przez Internet nie tylko plakat, ale nawet fototapetę z ulubionym zespołem. 
Plakaty drukowane w prasie w latach 80-tych były zazwyczaj strasznie kiepskiej jakości. Wiązało się to z kiepskim papierem i kiepską jakością druku. Nieliczni, którzy mieli jakiś kontakt z zachodem, sprowadzali do Polski czasopisma typu "Bravo" czy "Popcorn". Tamtejsze plakaty pod względem jakości, w porównaniu z naszymi były zwyczajnie bajeczne. Oba te magazyny oraz wiele innych, zaczęły być wydawane również u nas w latach 90-tych. Początkowo cieszyły się ogromną popularnością, ale z czasem, podobnie jak wszystkie inne tytuły, coraz bardziej wypierane były przez Internet, aż w końcu znikły. 
I mamy chwilę obecną. Jeżeli artysta nie ma wystarczająco dużo lat, aby w przeszłości załapać się na plakat do jakiegoś "Bravo" czy "Panoramy", dziś już raczej nie ma na to szans. Przynajmniej w prasie. Oczywiście nadal można reklamować na przykład odżywki do włosów i straszyć potem ludzi z plakatów eksponowanych na przystankach autobusowych. Można trafić na plakaty, lub billboardy promujące nową płytę, albo trasę koncertową, ale to jednak nie to samo, co plakaty z gazet.  
Na potrzeby dzisiejszej publikacji wykonałem skan plakatu zespołu Woo Boo Doo, który ukazał się w listopadowo-grudniowym, czyli w zasadzie noworocznym wydaniu miesięcznika "Magazyn Muzyczny". Na okładce, oprócz Davida Bowie i Micka Jaggera, widnieje napis "Do Siego Roku 1986". Zatem rzecz się działa 38 lat temu. Masakrycznie dawno. Woo Boo Doo, to był taki zespół, w którym występował m.in. Mateusz Pospieszalski i który cieszył się jakąś absolutnie niewytłumaczalną popularnością, biorąc pod uwagę jak bardzo był alternatywny wobec głównego nurtu tego, co wówczas było na topie. Można chyba zażartować, że grupa znana była przede wszystkim z powodu ciężkiego szoku pourazowego i stanów maniakalno-depresyjnych wywołanych zderzeniem z twórczością Michaela Jacksona. Efektem tej popularności, oprócz na przykład występów w programach typu "5-10-15", był właśnie ten plakat. Jeden plakat a dwa zdjęcia Mateo. Fotografie wykonał Mirosław Makowski. Mimo że fotograf, jest to postać bardzo ważna dla historii polskiej muzyki, gdyż uwiecznił na zdjęciach ogromną ilość najważniejszych polskich artystów.  Zaprojektował również wiele okładek płyt, w tym na przykład do albumu "Zespół Gitar Elektrycznych". Okładka ta różnie jest oceniana, ale to jednak okładka płyty zespołu Voo Voo, więc nie byle co. Więcej zdjęć z sesji, która zaowocowała opisywanym dzisiaj plakatem, oraz wiele innych zdjęć Mirosława Makowskiego można znaleźć TUTAJ

wtorek, 31 października 2023

Rarytasy - część 30 : Pierwsze wydanie pierwszej płyty Małego Wu Wu na CD


Gdyby nie fakt, że tytuł tego tekstu zdradza wszystko, mógłbym zrobić zagadkę pod tytułem: co to za płyta? Myślę, że ciężko byłoby o poprawną odpowiedź, bowiem przynajmniej front okładki nie zdradza zupełnie niczego. 
Tymczasem jest to przedziwne, powiedziałbym nawet: kuriozalne wydawnictwo, w ramach którego po raz pierwszy na CD ukazał się pierwszy album Małego Wu Wu.
"Dla Dzieci; Wesołe wierszyki, Bajki muzyczne, Ładne piosenki" to zestaw trzech płyt CD. Na pierwszym krążku znajdują się wiersze Juliana Tuwima, oraz Jana Brzechwy, recytowane przez bardziej lub mniej znanych artystów. Druga płyta zawiera bajki "Kopciuszek", oraz "Karnawał zwierząt". Trudno mi powiedzieć, czy mają one formę słuchowisk, czy też piosenek, gdyż nie słuchałem. Najciekawszy jest jednak trzeci dysk, na którym jako pierwszy znalazł się album "Natalia" w wykonaniu Natalii Kukulskiej. Nie cały. Sprawdziłem i oryginalnie na płycie znajdowało się 11 utworów. Tutaj mamy tylko 8. Drugą pozycją upchniętą na krążku jest pierwszy album Małego Wu Wu. Tutaj również dokonano pewnych cięć. Oryginalnie na winylu znajdowało się 14 kompozycji. Tutaj mamy 12. Nie zmieściły się utwory "Tenao", oraz "Piosenka na B". 
Nie mam nic do Natalki, rozumiem nawet, że w przypadku wszystkich piosenek na tej płycie, odbiorca niby jest ten sam, ale jednak mimo wszystko Małe Wu Wu z Natalką jakoś mi się nie kleją a pomysł upchnięcia ich na jednej płycie uważam za absurdalny. 
Box został wydany w 2011 roku przez wydawnictwo Muza Polskie Nagrania. Pierwsze co widzimy, to tekturowa obwoluta, w której umieszczone jest plastikowe etui na płyty. W obwolucie wycięte jest okienko, przez które widać napis "Dla dzieci". Jako, że do wydawnictwa nie jest dołączona żadna książeczka, wszystkie ważne informacje zawarte są na tylnej stronie tekturowej obwoluty a następnie jeszcze bardziej szczegółowo powtórzone na odwrocie samego boxu. Każdy z krążków ma swój oddzielny numer katalogowy. W przypadku Małego Wu Wu i Natalki jest to PNCD 1395 C. 
Resztę szczegółów można obejrzeć na zdjęciach, z których każde można powiększyć klikając na nie. 
Na zakończenie dodam, że cały box ukazał się również w wersji kasetowej. Powiem tyle, że o ile wersja CD moze wydawać się kuriozalna w swej formie, to jednak jakoś tam wygląda. Natomiast wersja kasetowa, w zasadzie nawet dwie wersje kasetowe, to jest wydawniczy dramat. Ale o tym być może przy innej okazji. 

 

wtorek, 27 czerwca 2023

Archiwum prasowe: Małe Wu Wu - Razem 12.06.1988

 

W Internecie, w prasie, na okładkach płyt, w Archiwum TVP i w różnych innych miejscach, natknąłem się na kilkanaście wersji pisowni nazwy tego zespołu: Małe Wu Wu, Małe WuWu, Małe Wu-wu. Małe Woo Woo, Małe Voo Voo, itd., itp. Tutaj mamy magazyn Razem z 12 czerwca 1988 roku i na okładce Małe WuWu. Ok, niech tak będzie. Mi chyba najbliższa jest wersja z okładki trzeciej płyty, czyli Małe Wu Wu i tej się będę trzymał, chociaż tam też inna wersja jest na okładce a inna na tekturowej obwolucie, z którą część nakładu tego albumu była sprzedawana.
Zatem Małe Wu Wu. Ale to nie koniec komplikacji, gdyż teraz jeszcze należałoby ustalić, czy Małe Wu Wu to osobny zespół, czy po prostu Voo Voo? Pytanie o tyle zasadne, że płyty Małego Wu Wu, wliczane są do oficjalnych dyskografii Voo Voo. Wikipedia również traktuje albumy Małego Wu Wu, jako albumy Voo Voo. Ale na okładkach płyt nie ma Voo Voo, tylko małe Wu Wu. Składy obu formacji nie pokrywają się 1:1. Ja przynajmniej traktuję Małe Wu Wu, jako poboczny, równoległy projekt zespołu Voo Voo, który dla potrzeb encyklopedycznych można traktować jako osobny zespół, z własną, skromną bo skromną, ale jednak dyskografią. 
O Małym Wu Wu napisano i powiedziano sporo. Nie ma żadnego ryzyka w stwierdzeniu, że projekt ten okazał się dużym sukcesem. W Internecie, gdzieś tam na forach można znaleźć zaciekłe dyskusje, poświęcone temu, czy to album Małego Wu Wu jest tym, na którym po raz pierwszy w Polsce pojawił się RAP, czy też pierwszeństwo to przysługuje Kazikowi? To samo dotyczy użycia na albumie skreczy, chociaż tutaj raczej jest zgodność, że to właśnie Małe Wu Wu było pierwsze. Mnie akurat te dyskusje zupełnie nie interesują. 
Historia powstania Małego Wu Wu, zwłaszcza pierwszej płyty, została przez media dosyć szczegółowo opisana a jeżeli ktoś śledzi wywiady z Wojciechem Waglewskim, to również zapewne znalazł w nich wiele opowieści temu poświęconych. Tym razem, z magazynie Razem, historię tę opisuje Jan Pospieszalski. Oczywiście nie ma sensu, abym to wszystko streszczał, zachęcam do lektury tekstu, który został zeskanowany w przyjaznej dla oka rozdzielczości i po kliknięciu w zdjęcia, można sobie wszystko ładnie powiększyć.
Ale skoro mowa o Małym Wu Wu, pozwolę sobie przy tej okazji na kilka osobistych refleksji. W 1986 roku byłem małym smarkaczem, który stale słuchał Trójki oraz Rozgłośni Harcerskiej a nocami Radia Luxemburg. Muzyka miała dla mnie ogromne znaczenie. Pamiętam, że gdy po raz pierwszy usłyszałem w Trójce Małe Wu Wu, był to dla mnie prawdziwy szok. Szczęśliwie chyba akurat nagrywałem audycje na swojego Kasprzaka, więc szybko odtworzyłem sobie po raz drugi, czwarty i dziesiąty, aż nauczyłem się całego tekstu na pamięć. Nie chodzi nawet o to, że było to niezwykle oryginalne, na tle wszystkiego, co w tamtym czasie puszczano w radio, ale było to najzwyczajniej w świecie bardzo fajne. Świetne teksty Jerzego Bielunasa, świetne wykonanie przez młodych wokalistów i muzycznie również znakomite. Tak więc zasłuchiwałem się w Małym Wu Wu bardzo ambitnie. 
Z licznych publikacji wiem, że wiele osób wspomina tamten czas i płytę małego Wu Wu z dużym sentymentem. Ale 1986 rok, to jednak był czas głównie byle jakich magnetofonów kasetowych. Magnetowidy (takie urządzenia, które pozwalały na wielkich kasetach nagrywać programy telewizyjne) posiadali wówczas bardzo nieliczni. W efekcie, przy dość powszechnej sympatii do Małego Wu Wu, jeśli chodzi o materiały wideo związane z grupą, dzisiaj w sieci nie ma zupełnie nic. Nie wiem, ile było teledysków Małego Wu Wu? Ja widziałem cztery, z czego w necie dostępny jest tylko jeden, już z późniejszego okresu. Wiem, że jednemu teledyskowi towarzyszyły różne dziwne historie związane z jego autorstwem i chyba dlatego Yach Paszkiewicz, mimo deklaracji, że umieści go na YouTube, ostatecznie nie zdecydował się tego zrobić. 
Natomiast to, co można znaleźć w sieci, to niepublikowane piosenki Małego Wu Wu. Można je sobie ściągnąć z Wikipedii. W sumie trochę się dziwię, że nikt po nie nie sięgnął przy okazji reedycji pierwszej płyty Małego Wu Wu jakiś czas temu. 
Cóż więcej? Jak powszechnie wiadomo, Małe Wu Wu ma dotychczas w dorobku 3 płyty. Ostatnia z nich zatytułowana jest "Małe Wu Wu śpiewa wiersze ks. Jana Twardowskiego CZĘŚĆ I". Tytuł jasno wskazuje, że mamy do czynienia z czymś, co miało mieć jakąś kontynuację. A ponieważ jej wciąż nie ma, na ten moment możemy mówić o czymś nieukończonym. Może więc warto, po bardzo wielu latach, które upłynęły od części I, nagrać również część II ? No chyba, że kontynuacją Małego Wu Wu jest WFE. Ale to tylko taki żarcik kiepski z mojej strony. 




wtorek, 8 listopada 2022

Voo Voo - wrażenia z "Premiery"

Nie ma chyba żadnego ryzyka w stwierdzeniu, że nowy album Voo Voo jest na ten moment najbardziej przemilczanym przez recenzentów i krytyków krążkiem w historii zespołu. Nie mam na temat przyczyny tego stanu rzeczy żadnej teorii, ale też nie mam z tym żadnego problemu. Zwłaszcza, że większość recenzji płyt Voo Voo w ostatnich latach była najzwyczajniej nudna. W sumie gdyby dla wszystkich redakcji pisał je znany z całkowitego bezkrytycyzmu Piotr Stelmach, nie byłoby większej różnicy. A skoro nie ma zbyt wielu chętnych aby się wypowiedzieć, to ja wrzucę kilka słów. Oczywiście profesjonalnym krytykiem się nie czuję, za to przez wielu znany jestem z krytykanctwa. Wszystkich, którzy ewentualnie mogą poczuć się owym krytykanctwem urażeni, od razu uspokajam: ja się na niczym nie znam. I to dlatego wypisuję głupoty. 

Jakiś rok temu, już nie pamiętam gdzie, usłyszałem, że pomysł na promocję kolejnego albumu Voo Voo, bedzie nieco inny, niż zazwyczaj. Najpierw miało się ukazać kilka singli z udziałem gości a potem dopiero album. Mam wrażenie, że ten plan udało się zrealizować tylko częściowo. Za singiel uważam coś, co zostało przez zespół wypuszczone w eter i ma szansę w nim przez kilka tygodni gdzieś tam pośmigać, trafić na jakąś listę przebojów itd. I tutaj faktycznie album poprzedzony był przez dwa takie utwory: "Łajba", oraz "Bezruch". Potem jeszcze w tygodniu poprzedzającym premierę płyty, do serwisów streamingowych zostały wrzucone na szybko dwa kolejne utwory, ale to chyba nie o to chodziło w pierwotnym zamyśle. 

No i oczywiście, jeżeli mówimy o pierwotnych zamysłach, wiemy że część pomysłów, które ostatecznie wylądowały na najnowszym albumie, miały trafić na zupełnie inne wydawnictwo. Pandemia i inne czynniki pokrzyżowały tutaj plany Wojciecha Waglewskiego. Niewiele wiadomo na temat tych planów, ale pewnie i tak można żałować, że do nich nie doszło. Na nową płytę Voo Voo, Wagiel zapewne i tak by coś wymyślił a oprócz tego mielibyśmy dodatkowy album. Niestety takich konceptów, które gdzieś tam zaczęły krążyć w przestrzeni a potem nigdy nie zostały zrealizowane i pewnie nigdy zrealizowane nie będą, jest w historii Voo Voo sporo. 

W materiałach promujących najnowszą płytę zespołu Voo Voo o zgrabnym tytule "Premiera", Wojciech Waglewski mówi, że to jest płyta Voo Voo, wygląda jak płyta Voo Voo i brzmi jak płyta Voo Voo. Rzeczywiście, jest to płyta Voo Voo. Tak jest napisane na okładce, więc nie może być inaczej. Poza tym zauważyłem, że pojawiają się na niej wszyscy muzycy zespołu Voo Voo. O tym, że będzie wyglądała jak płyta Voo Voo (i to jak dobra płyta Voo Voo), wiedziałem od dawna. Jarek Koziara, który zaprojektował okładkę i zadbał o stronę graficzną wydawnictwa, zawsze jest gwarantem jakości. Fajna kolorystyka i ciekawy, niebanalny pomysł. Dodam, że album ma również tytuł, jak płyta Voo Voo. Pomysłów na ten tytuł było kilka. Pierwotnie wydawnictwo miało być ponoć zatytułowane "Bezruch". Z takiego czysto poetyckiego punktu widzenia, jest to słowo, które jakoś tam oddziałuje przynajmniej na moją wyobraźnię. Ale czy to byłby dobry tytuł dla całej płyty Voo Voo? Nie sądzę. Powiem więcej: uważam, że byłby bardzo zły. Dlaczego? Nie ukrywam, że od kilku lat nieco brak mi na płytach zespołu bardziej energicznych, żywiołowych i radosnych kompozycji. Te zostały w jakiejś mierze zastąpione przez utwory stonowane, melancholijne i spokojne. Nie mówię, że złe. Przeciwnie: często świetne, jak na przykład utwór "Środa" z płyty "7", ale generalnie nie jestem wielkim fanem takiego grania do poduszki a tytuł "Bezruch", byłby chyba skrajną emanacją tego nurtu. Kolejny pomysł na zatytułowanie krążka brzmiał "Leżozwierz". Leżenie to znowu bezruch, ale mamy tu ciekawą zbitkę słowną i akurat uważam, że ten tytuł byłby bardzo fajny. Natomiast "Premiera" świetnie wpisuje się w szereg innych, najprostszych z możliwych tytułów płyt Voo Voo, typu "Płyta", "Nowa płyta", "Płyta z Muzyką", "Dobry wieczór" itd. Mi się podoba ten trend. 

A czy album brzmi jak płyta Voo Voo? Tego nie wiem. I tak, i nie. Są takie utwory, które dla mnie brzmią jak Voo Voo. Na przykład "Bez saxu", czy "Beztrosko". Tyle, że pisząc to, od razu przyłapuję się na tym, że one brzmią jak takie Voo Voo, które ja najbardziej lubię, czyli właśnie energetyczne, rytmiczne i melodyjne. Bo oczywiście utwór "Łajba", też brzmi jak Voo Voo, to też jest Voo Voo jakie znam, tyle że to jest właśnie jeden z przykładów takiego statycznego grania (dla niepoznaki przerywanego solówkami). Jakkolwiek to statyczne granie również potrafi mieć wielki urok i tutaj najlepszym przykładem jest kompozycja "Bezruch". No i są też na tej płycie takie utwory, które co prawda brzmią jak Voo Voo, bo muszą brzmieć jak Voo Voo, skoro jest na nich niepodrabialny wokal Wojciecha Waglewskiego i grają pozostali muzycy zespołu, ale muzycznie trudno jest znaleźć oczywiste nawiązania do tego, co zespół zarejestrował w przeszłości. 

Jeżeli chodzi o teksty na płycie, nie zamierzam ich jakoś obszernie komentować. Niech każdy sam je sobie zinterpretuje, zastanowi się co Autor miał na myśli, przepuści to przez własną wrażliwość i oceni czy mu to podoba się czy też podoba się nie. Gdybym chciał je jakoś odnieść do siebie, mogę powiedzieć jedynie tyle, że zawsze staram się aby negatywne strony życia nie przesłaniały mi tych pozytywnych. I tyle.

Chociaż... jest jeden utwór, który tekstowo mocno kontrastuje z pozostałymi. Mam tutaj na myśli "Beztrosko". Gdy usłyszałem ten utwór, skojarzenie miałem tylko jedno: Voo Voo kiedyś zarejestrowało kawałek "Do nieprzyjaciół". To mogłaby być druga część, zatytułowana "Do przyjaciół". 

Jeden jest fragment tekstu na tej płycie, do którego chciałbym się bezpośrednio odnieść, gdyż przyznam, że jest to rzecz, która mnie również głęboko frapuje. W utworze "Się porobiło" Wojciech Waglewski śpiewa "Jak to się mogło stać? Ja tego nie pojmuję. Rodzimy się tacy fajni a potem dziwne, wprost przeciwnie".  No właśnie. To jest pytanie za miliard dolarów. Pytanie, które w bezlitosny sposób obnaża prosty fakt, że nasza cywilizacja, ze wszystkimi swoimi szczytnymi osiągnięciami w wielu dziedzinach, nie ma zbyt wielu pomysłów na to, aby pielęgnować w ludziach to, co w nich najlepsze. Ten temat jest systemowo totalnie zawalony. A konsekwencje są jakie są. 

No dobrze. A muzycznie? Muzycznie muszę na początku powiedzieć, że pierwsze 2 minuty i 7 sekund wywaliłbym z tej płyty całkowicie. Bez mrugnięcia okiem. Moim zdaniem ten fragment zupełnie nie pasuje do reszty albumu. W dodatku mi przynajmniej, muzycznie i trochę też tekstowo, te dwie minuty kojarzą się nieco z utworem "Moja Autobiografia", zarejestrowanym przez Liroya. Wiem, wiem, to dwa zupełnie różne utwory. Ale klimat podobny. Tyle, że Liroy to jakoś lepiej zrobił. Po dwóch minutach utwór "Ochota" przechodzi jednak nagle w całkiem fajną kompozycję. Niestety całość kończy się mniej więcej tak, jak zaczyna. Zatem mi podoba się środek.

Ten początek jest moim zdaniem najsłabszym momentem na płycie. Co oznacza, że dalej jest tylko lepiej. Zwłaszcza że potem jest utwór numer 2, czyli "Leżozwierz". Bardzo fajna kompozycja, świetna sekcja rytmiczna i uroczy temat na saksofon. W przypadku tego numeru wszystko jest od początku jasne: koncertowo to będzie petarda. Przynajmniej taki ma potencjał i jestem pewien, że Wojciech Waglewski o tym doskonale wie. 

Potem mamy "Ulicy okno". Kolejna w dorobku zespołu kompozycja z cyklu barowo-wieczorowo-deszczowych. W sumie muzycznie bardzo zgrabny numer, całkiem sympatyczny, tylko przyda się też mieć odpowiedni nastrój do słuchania. W utworze pojawia się solóweczka Wagla, czyli coś, co Fisz bardzo "kocha". A ja, mimo że może trochę rozumiem w tym temacie Fisza, to jednak zasadniczo się z nim nie zgadzam. Wojciech Waglewski to gitara i sposób w jaki się poprzez tę gitarę wyraża. Tyle w tym temacie. Chociaż na przykład potrafię sobie wyobrazić taką płytę, na której Wagiel aby lepiej się zrealizować, tak jak Mateo, staje gdzieś na pomoście nad jeziorem.... I gra. A w tle słychać tylko dzikie ptactwo. Myślę, że mogłoby to być bardzo interesujące. Może to jest jakiś pomysł. 

"Się porobiło". Nie mam specjalnie wiele refleksji związanych z tym utworem (poza fragmentem tekstu, o którym już wspominałem), ale łatwo mi sobie wyobrazić, że instrumental z tego nagrania służy jako ilustracja do jakiegoś fajnego filmu. 

Następnie na płycie pojawia się kawałek "Łajba". Pierwszy singiel promujący ten album. Tutaj też jest ambitna solówka Wagla. Kilka osób, z którymi rozmawiałem, odniosło wrażenie, że cały utwór powstał wyłącznie po to, aby zarejestrować tę solówkę. No i OK. Z drugiej jednak strony, Wojciech Waglewski coś wspominał kilkukrotnie w wywiadach, że nie planuje grać wszystkich kawałków z płyty na koncertach. Ja właśnie za tą piosenką nie będę strasznie tęsknił. 

"Beskidy". To też taki utwór, w którym wszystko jest jasne. Za komentarz wystarczy jedno słowo: MATEO!

"Bez Saxu". Zdecydowanie jeden z najbardziej jaśniejących na płycie utworów. I potencjalnie największa koncertowa petarda. Pomysł z ponad dwuminutowym intro w wykonaniu Michała Bryndala, też bardzo fajny. Coś takiego nie wydarzyło się dotąd na żadnej płycie Voo Voo. Tu przy okazji jeszcze jedna moja wstawka odnośnie tekstów: w tej piosence pada niezwykle pozytywnie nacechowane słowo "flota". Też wierzę. 

Utwór "Bez sensu". Tutaj pojawia się taki nieco new wave'owy syntezator. Ten kawałek to, mam wrażenie, trochę eksperyment muzyczny. Co do zasady, cenię eksperymenty. Ale nie jestem fanem elektronicznych wstawek w muzyce rockowej. Na szczęście na tym albumie w żaden sposób nie ma z tym przesady. Generalnie utwór oceniam pozytywnie.

"Bez nerw". W tym nagraniu znowu wolniej, ale czasami trzeba zwolnić. Oczywiście solóweczka Wagla. Wszystko ze sobą fajnie współgra. Myślę, że to jeden z tych numerów, z którymi można bardzo mocno popracować na koncertach. Na płycie taki trochę nie do końca oszlifowany klejnot. No ale jestem pewien, że zespół jeszcze wyciśnie z niego magię. 

"Beztrosko". Pozytywnie pod każdym względem. Cała płyta mogłaby taka być i chyba nikt by się nie obraził. 

No i wielki finał: "Bezruch" z towarzyszeniem Hani Rani. Nie mam pojęcia ilu słuchaczy Voo Voo miało jakąkolwiek styczność z Hanią Rani, poza tym, że coś zrobiła z zespołem Wojciecha Waglewskiego. Generalnie jednak zachęcam, aby wyszukać sobie coś chociażby na Youtube i rzucić okiem na jej dokonania. Może się spodobać. A jeśli chodzi o sam utwór. Oczywiście kompozycja do poduszki, ale absolutnie nie piszę tego w negatywnym znaczeniu. Właśnie wręcz przeciwnie: gdybym miał teraz roczne dziecko, chętnie bym mu puścił ten utwór wieczorkiem. Myślę, że duża szansa na ładne sny. Z pewnością Wojciech Waglewski i cały zespół Voo Voo mogą być zadowoleni z tego nagrania, no bo jest klimat, jest urok i więcej nic nie trzeba. Z tym, że po takim zakończeniu płyty, myślę że kolejna powinna pójść albo w całkowity bezruch, albo całkowicie odbić od tego trendu. Oczywiście wiem, że z wiekiem człowiek robi się coraz bardziej statyczny. Sam też tego przecież doświadczam. To pewnie znajduje swoje odbicie w twórczości. Rozumiem to i nie chce z tego czynić jakiegoś zarzutu. To naprawdę jest zespół, który niczego już nie musi. Ilość fantastycznych nagrań zarejestrowanych przez grupę, wystarczyłaby dla kilku kapel. Za to wszystko może. Osobiście kupię każdą płytę Voo Voo, nawet jeśli zespół postanowi nagrać kolekcję marszów pogrzebowych.  Ale napomknę, że grupa ma w dorobku tak fantastycznie żywiołowe utwory, jak "Front torowania przejść", "Łeboskłon", "Nie spać", "Jestem jak pijany" czy "Karnawał". Myślę, że to są takie przykłady radosnej twórczości, do której naprawdę warto się odwoływać. Myślę, że warto nagrywać utwory, które zmuszałyby Michała Bryndala do ekstremalnego wysiłku. 

Na najnowszym albumie Voo Voo pojawiają się goście. Są to wspomniana już Hania Rani i Masha Natanson. W przypadku tego zespołu, goście to niemalże tradycja. Było to tradycją na długo zanim powstała moda na różne featuringi i zanim inni artyści poczuli niemalże obowiązek zapraszania gości przy okazji nagrywania nowych płyt. Tymczasem formacja Wojciecha Waglewskiego w pewnym okresie swojej działalności, tak intensywnie współpracowała z innymi artystami, że w końcu zespół postanowił nagrać płytę o wiele mówiącym tytule "Samo Voo Voo". Goście na najnowszym albumie oczywiście swój wkład w efekt końcowy mają, chociaż udział Mashy Natanson, mimo że znaczący, należy chyba jednak uznać za symboliczny. 

Każdy ma swoje miejsce na "Premierze", ale zaryzykuje stwierdzeniem, że muzycznie krążek w całość spina Karim Martusewicz. Myślę, że to jego gra jest największym wspólnym mianownikiem dla tych utworów. 

Najnowszy album Voo Voo można sobie oceniać lepiej lub gorzej. Nie sposób jednak zaprzeczyć, że mało który zespół w Polsce z tak długim stażem na scenie, jest równocześnie tak konsekwentny i zarazem nie schodzi poniżej pewnego poziomu. Na płytach Voo Voo nie ma żadnych kompleksów względem innych artystów. Nie ma tu oglądania się za siebie. Pamiętam jak kilka lat temu jakiś manager Kultu mówił gdzieś w radio, że zespół teraz nagra płytę w klimacie największych osiągnięć zespołu i wszyscy będą zadowoleni. Potem oczywiście płyta ani nie powtórzyła największych sukcesów, ani nie wszyscy byli zadowoleni. Chociaż nie potępiam takich prób i kalkulacji, to jednak w Voo Voo nikt kompletnie tak nie kombinuje. Nikt na płytach nie odcina kuponów od dawnych osiągnięć. Mamy tu prawdziwie ambitne podejście do sprawy. A że różnie wychodzi... Powiem tak: ze wszystkich płyt na świecie, znam dwie, może trzy, które podobają mi się od pierwszej do ostatniej sekundy. A na pozostałych, nawet tych bardzo dobrych, jest chwilami lepiej, chwilami gorzej. I najnowsza płyta Voo Voo nie jest pod tym względem żadnym wyjątkiem.

Napomknąłem już, że Wojciech Waglewski przy okazji wywiadów promujących album, mówi też o planach względem koncertów promujących krążek. Koncerty mają wyglądać inaczej niż to miało miejsce w przypadku ostatnich płyt. Przypomnę, że zwyczajowo zespół grał w całości nowy album, ewentualnie coś tam na bis i do widzenia. Teraz tak ma nie być. Ma być trochę nowych nagrań i trochę starych. W sumie jeśli sięgnąć w nieodległą przeszłość, to tak już było przy okazji albumu "Za niebawem". Mnie oczywiście takie deklaracje radują niezmiernie, bo nie zliczę ile tekstów napisałem na temat tego, że właśnie takich koncertów bym chciał. Zatem dla mnie super. 

Wspomniałem o kolejnym albumie. W tak zwanym "środowisku", od dość dawna toczą się spekulacje na temat tego, czy "Premiera" będzie ostatnim albumem studyjnym Voo Voo. Osobiście mam nadzieję, że nie. Szczerze to nie widzę żadnego konkretnego powodu, dla którego zespół miałby odłożyć instrumenty do piwnic. Poza tym jest jeszcze jeden ważny aspekt: dopóki chłopaki z Voo Voo trzymają fason i dają radę, tak długo jak są piękni i młodzi, tak długo ludzie w moim wieku mogą sobie mówić, że z nami też nie jest tak najgorzej. Dla ludzi takich jak ja, Voo Voo było i jest od zawsze. Dekady mijają a Voo Voo ciągle jest i wydaje nowe płyty. To jest taka jedna z niewielu niezmiennych. Dla mnie przynajmniej, dopóki to Voo Voo jest i funkcjonuje, jest to taki sygnał, że nie jest jeszcze tak źle na tym świecie. Zatem trzymam kciuki za kolejne wiadomości pod tytułem: jesteśmy, koncertujemy, nagrywamy. 

sobota, 15 października 2022

Rarytasy - część 29 : Pospieszalscy wierszem

Nie jest to żadna moja wiedza, ale mam przeczucie, że nowa płyta Pospieszalskich zatytułowana "Wierszem", do sklepów jednak nigdy nie trafi. Mimo, że fizycznie została wydana. Różni ludzie już od dość dawna chwalą się po internetach, że mają i słuchali. Osobiście też znam osoby, które są w posiadaniu tego wydawnictwa. Promocja albumu ruszyła w czerwcu tego roku, pojawił się nawet zwiastun wideo, płyta miała być już za chwileczkę, już za momencik. A potem wszystko ucichło i temat już nie wraca.
W tej sytuacji postanowiłem napisać o płycie w cyklu "Rarytasy", skoro nie można sobie jej kupić w sklepie, albo przez internet. 
Pewnie wielu rzeczy o tym albumie nie wiem, ale napiszę co wiem. 
Koncertowa premiera tego materiału odbyła się 1 listopada 2018 roku w Muzeum Monet i Medali Jana Pawła II w Częstochowie . Za kilka dni miną więc 4 lata od tego momentu. Kolejna okazja aby usłyszeć rodzinę Pospieszalskich z tym repertuarem była 18 grudnia 2018 roku w warszawskim Capitolu. Następnie muzycy wystąpili podczas transmitowanego na żywo koncertu w trakcie festiwalu Song of Songs, który odbył się 20 lipca 2019 roku w Toruniu. 
Kilka dni później, 10 sierpnia 2019 roku, Jan Pospieszalski pochwalił się filmem, na którym stoi boso w studio i dogrywa gitarę na płytę. To nam daje pewną wiedzę na temat tego, kiedy ten materiał był rejestrowany, bo w książeczce do albumu nie ma na ten temat żadnej wzmianki. W sumie już wtedy można się było spodziewać, że krążek wkrótce się ukaże, ale tak się nie stało.
Potem jeszcze utwory z płyty pojawiały się okazjonalnie tu i ówdzie na koncertach. Natomiast w tym roku, w jednej z rozgłośni radiowych wyemitowana została studyjna wersja piosenki "Promienie". No i docieramy do dnia dzisiejszego, gdy album jest, ale go nie ma. 
Zatem słów kilka już o samym wydawnictwie. Płyta ukazała się w formacie książka + CD. To jest taki patent, który pojawił się (jeśli mnie pamięć nie myli) koło roku 2008 i pozwala skorzystać z obniżonej stawki VAT. Jest dość powszechnie stosowany, ale to wydawnictwo Agora wypromowało ten konkretny format książeczki połączonej z płytą. W tej postaci ukazało się kilkanaście pozycji związanych z Voo Voo i Wojciechem Waglewskim. Dlatego ja ten format wydawania płyt nazywam formatem agorowym. Płyta Pospieszalskich ukazała się w najmniej praktycznej i chyba najbardziej znienawidzonej przez fanów wersji tego formatu, czyli w tekturowej kopercie wklejonej wewnątrz książeczki. To rozwiązanie gwarantuje, że już po pierwszych kilku jej wyjęciach, będzie porysowana. No ale nie ma co narzekać, bo w końcu najważniejsze jest, że się płyta ukazała. Zwłaszcza, że dalej jest tylko lepiej. Album nie został oczywiście wydany przez Agorę, tylko przez wydawnictwo Jan Pospieszalski Media. Numer katalogowy: JPM0002. Jeżeli tylko przypomnimy sobie, że płyta z numerem katalogowym JPM0001 to był album "Kolędy Pospieszalskich", wydany w roku 2016, czyli 6 lat temu, zorientujemy się, że wydawnictwo to działa w zasadzie sporadycznie. 
Książeczka w sumie jest dosyć obszerna. Na początku znajduje się krótka informacja na temat tego, kim są Pospieszalscy. Następnie możemy znaleźć kilka słów na temat genezy powstania albumu. W największym skrócie jest to pewien hołd oddany polskim poetom. Zarówno tym, którzy już odeszli, jak i współczesnym. 
Następnie każdy z członków rodziny Pospieszalskich otrzymał po jednej stronie książeczki i są tam zaprezentowane sylwetki muzyków. A że w tej rodzinie trochę osób jest, już samo to nadaje książeczce grubości. Z drugiej jednak strony, wielu muzyków z nazwiskiem Pospieszalski ma na koncie tyle osiągnięć, że jedna strona aby je zaprezentować powoduje, iż można to uczynić jedynie bardzo oględnie. W przypadku każdego z muzyków załączona jest również informacja na temat tego, kto jest kim dla kogo w tym zespole. 
Dla ułatwienia znajdziemy również rozrysowane drzewo genealogiczne, dzięki czemu wszystko staje się już całkowicie jasne. 
Następnie mamy teksty piosenek, oraz informacje o ich autorach i wykonawcach. 
Książeczka kończy się informacjami o autorach zdjęć, opracowania graficznego, źródłach dofinansowania itd. Czyli takie rzeczy, które mało już kto czyta. Ale jest tam również taki adres internetowy wierszem.pospieszalscy.pl. Sprawdziłem. Nie działa. 
Dla tych, którzy lubią obrazki, jest również sporo zdjęć. 
W sumie całość wygląda bardzo ładnie i estetycznie. Merytorycznie też ciekawe. 
Tyle na temat warstwy fizycznej albumu. Natomiast teraz słów kilka na temat zawartości płyty. 
Na krążku znajdziemy 9 utworów do tekstów Cypriana Kamila Norwida, Roberta Cudzicha, Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, Edwarda Jerzego Stachury, Bartłomieja Kudasika, Ewy Szelburg-Zarembiny, Bolesława Leśmiana i Marianny Gumieli. Muzykę do większości kompozycji napisali lub opracowali członkowie rodziny Pospieszalskich, głównie Marcin i Mateusz. Chociaż jest też kompozycja na przykład Czesława Niemena. W 2018 roku Jan Pospieszalski wspominał, że zespół ma w planach nagrać również kompozycję do wiersza Kazimiery Iłłakowiczówny, ale najwyraźniej nic z tego nie wyszło, albo może wyjdzie przy innej okazji. 
EDIT: Właśnie dowiedziałem się, że utwór do słów Kazimiery Iłłakowiczówny jednak powstał i był dwukrotnie wykonywany podczas koncertu w Olsztynie.
Album wokalnie zdominowany jest przez panie. Natomiast chciałbym powiedzieć jedno: to jest bardzo dobra płyta. Zarazem jest to znakomite zerwanie z wizerunkiem zespołu, który jako całość przez dekady kojarzony jest wyłącznie z kolędami. No i daje solidną podstawę do tego, aby koncertować również poza okresem grania kolęd. Wszystkie kompozycje są bardzo dobre a niektóre wręcz rewelacyjne. Wśród moich faworytów jest na przykład utwór "Promienie". To jest taka piosenka jak narkotyk. Potrafi człowiekowi cały dzień chodzić po głowie. W moim przypadku było nawet kilka takich dni. Kolejny świetny utwór to na przykład "Nie ma takich gorzkich łez" z niezwykle ciekawą aranżacją. Z praktyki wiem, że dzieciom może bardzo przypaść do gustu utwór "Idzie niebo ciemną nocą". Nie chcę dalej wymieniać, aby którejś piosenki nie skrzywdzić. Z muzyką wiadomo: lepiej jej słuchać, niż o niej opowiadać. Ale, ponieważ słyszałem ten materiał zarówno w wersjach koncertowych, jak i studyjnej, muszę powiedzieć, że o ile płyta jest bardzo dobra, o tyle na koncertach jest to absolutnie petarda. W sumie nie powinno to być żadnym zaskoczeniem, jeżeli popatrzymy na to, kto w tym zespole występuje i jak potężny dorobek mają jego muzycy w działalności pozarodzinnej.
Jedna rzecz na tej płycie mi się nie zgadza: brakuje znanej z koncertów znakomitej kompozycji Mateusza Pospieszalskiego "Tylko w grupie". Nie wiem, czy to jakieś przeoczenie, czy też zespół nie zdążył tego utworu zarejestrować, ale byłaby to wisienka na torcie. Bo ta płyta w sumie nie jest długa, więc kolejny utwór zmieściłby się bez najmniejszego problemu. 
Z informacji, które można znaleźć w internecie, wynika że album będzie można zakupić po koncertach rodziny Pospieszalskich. A na te będzie się można wybrać już na początku listopada. 
Poniżej trochę fotek dla tych, którzy na koncerty jednak nie dotrą. 





czwartek, 18 sierpnia 2022

Rarytasy - część 28 : ANAWA 2020 BOX CD + DVD

W tytule napisałem CD + DVD, ale tak naprawdę na zestaw składają się: CD + DVD + plakat + naklejka. 
Szczerze powiedziawszy, jeszcze tydzień temu nie miałem pojęcia o istnieniu tego wydawnictwa. Gdy je zobaczyłem, w pierwszym momencie zupełnie zgłupiałem, bo myślałem, że to jakaś płyta, która trafiła do regularnej sprzedaży. Tyle, że chociaż premiera albumu była całkiem niedawno, jakoś kompletnie nie mogłem sobie przypomnieć wydania z płytą DVD i pomyślałem, że z moją pamięcią jest bardzo kiepsko. Szybko jednak ustaliłem, że wydawnictwo nigdy nie trafiło do sprzedaży. A skoro tak, to oczywiście idealnie nadaje się do mojego cyklu "rarytasy". 
Przechodząc do uszczegółów: cały zestaw zapakowany jest w sztywne, tekturowe, dwuczęściowe pudełko. Tu od razu wielki minus. Na żadnej krawędzi nie ma tytułu ani wykonawcy. Podobnie było w ostatnim czasie z kolekcjonerską edycją najnowszej płyty zespołu Waglewski Fisz Emade. Jeśli postawić te dwie płyty na półce obok siebie, to kompletnie nie wiadomo która jest która. Osobiście nie znoszę sytuacji, gdy grzbiety płyt nie są w żaden sposób opisane. Na szczęście w zasadzie to chyba jedyna wada tego wydawnictwa.
Wewnątrz pudełka znajdziemy między innymi płytę CD "ANAWA 2020". Akurat nie mam pod ręką sklepowego wydania tego albumu, ale na 99% jest to dokładnie to samo wydanie, co w regularnej sprzedaży. Numer katalogowy jest ten sam. Nie ma więc co się nad tym szerzej rozpisywać.
To, co w zestawie stanowi największą wartość, to płyta DVD. Krążek umieszczony został w opakowaniu digipack o wielkości odpowiadającej płytom CD. Brak jest numeru katalogowego. Okładka i wszystkie pozostałe elementy graficzne ściśle nawiązują do stylistyki wykorzystanej na albumie "ANAWA 2020". Pełny tytuł to "ANAWA 2020 - Marek Grechuta Anawa 1970 / Voo Voo Anawa 2020".
Na dysku w menu znajdują się cztery pozycje. Pierwsza z nich to blisko 21-minutowy reportaż. Materiał przeplatany jest migawkami z premierowego koncertu, który odbył się w Łodzi, podczas festiwalu Soundedit. Przede wszystkim są tam jednak wywiady z wszystkimi gośćmi, których usłyszeć można na płycie "ANAWA 2020", oraz pracownikami Narodowego Centrum Kultury. Zdecydowanie najwięcej miejsca zajmuje wywiad z Wojciechem Waglewskim, przeprowadzony tradycyjnie już chyba przez Piotra Metza. Obaj panowie wygłaszają tezy, z którymi myślę, że można polemizować. Tak czy inaczej, reportaż oceniam bardzo pozytywnie. 
Kolejną pozycją na płycie jest coś, co nazwane zostało wizualizacją do utworu "Zadymka". Szczęśliwie nie nazwano tego teledyskiem. Dziwny to twór, dostępny również na YouTube, ale pamiętać należy, że wszystko związane z projektem "ANAWA 2020" powstawało w okresie pandemii Covid-19, w czasie surowych restrykcji, gdy wszelkie spotkania i robienie czegokolwiek było niezwykle utrudnione.
Ostatnie dwie pozycje na płycie, to wersje koncertowe utworów "W dzikie wino zaplątani" oraz "Niepewność", zarejestrowane podczas festiwalu Soundedit. Przy czym nie są to zwykłe dwa fragmenty z transmisji internetowej, którą widzowie mogli oglądać online w trakcie występu. Obraz został przemontowany, wyraźnie poprawione są również kolory. Oba nagrania dostępne są na YouTube i zwłaszcza to pierwsze cieszy się całkiem sporym wynikiem oglądalności. 
W boxie znajdziemy również dwustronny plakat. W sumie bardziej taki gadżet niż plakat. Całość złożona w kostkę, więc po rozłożeniu wygląda nieco, jak wyciągnięta nie powiem skąd i trudno mi sobie wyobrazić, aby ktoś to sobie powiesił na ścianie, albo oprawił w ramkę. Ale jako gadżet dopełniający ten zestaw, w sumie może być. Plakat ma wymiary ok. 40,5cm x 46 cm. Na jednej z jego stron znajduje się okładka płyty "ANAWA 2020", natomiast na odwrocie wydrukowano grafikę, mogącą się nieco kojarzyć z pracami Wojciecha Fangora. Chociaż możliwe też, że ktoś zwyczajnie poświecił latarką na ścianę i zrobił zdjęcie. Trudno powiedzieć.
No i ostatnią rzeczą w tym komplecie jest niewielkich rozmiarów naklejka, przedstawiająca fragment okładki płyty "ANAWA 2020". Powiedziałbym, że bardzo fajna, chociaż z pewnością byłaby jeszcze fajniejsza, gdyby gdzieś tam znalazło się na niej miejsce na napis "Voo Voo".
Na podstawie okładki trudno jednoznacznie stwierdzić, kto jest wydawcą tego zestawu, ale podejrzewam, iż jest to Narodowe Centrum Kultury do spółki z ART2. Jakkolwiek na równi z już wymienionymi, można tam również znaleźć logo Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz "Niepodległa". 
Podsumowując całość... Nie ukrywam, że jestem wielkim fanem wszelkich wydawnictw kolekcjonerskich, promocyjnych itp. Zatem ten box mogę ocenić tylko i wyłącznie dobrze. Zwłaszcza, że poza jednym minusem, o którym wspominałem wcześniej, jest wydany naprawdę porządnie. Świetna rzecz do kolekcji.
Zdjęcia tradycyjnie można powiększyć do sporych rozmiarów, klikając w nie.

wtorek, 28 czerwca 2022

Archiwum prasowe: dwutygodnik Gala (2004?)

 

Dzisiaj z domowego archiwum wyciągnąłem publikację, która ukazała się w dwutygodniku "Gala". Nie wiem w którym numerze, ale z tekstu wynika, że najprawdopodobniej pochodzi z 2004 roku.
Cóż można dodać? Kilka teledysków Voo Voo naprawdę mi się podoba. Jednak moim skromnym zdaniem zespół nie ma szczęścia do tej formy sztuki. Natomiast teledysk, którego dotyczy dzisiejsza publikacja uważam za rewelacyjny. Z pewnością jest w ścisłej czołówce najlepszych klipów zespołu. Do tego świetny utwór ze znakomitej płyty. I tyle.
Tytuł artykułu przemilczę. Zachęcam do czytania.

poniedziałek, 6 czerwca 2022

Archiwum prasowe: Tom Kultury 2012

 

Dzisiaj z domowego archiwum wywiad z Wojciechem Waglewskim, który ukazał się w gazetce EMPiKu "Tom Kultury" w listopadzie lub grudniu 2012 roku. Czyli blisko 10 lat temu. Dla mnie to jest szokujące, gdyż wydaje się, jakby to było zupełnie niedawno. Wywiad towarzyszył premierze albumu zatytułowanego "Nowa Płyta". Można chyba zaryzykować twierdzenie, że jest to wciąż era współczesna w historii Voo Voo i pierwsza płyta, która tę erę zapoczątkowała. 
2012 rok to czas wciąż bardzo trudny dla zespołu, już nie muszę chyba przypominać dlaczego a wynika to też z treści zeskanowanego tekstu. Z różnych innych wywiadów z tamtego czasu można się też dowiedzieć, że nie było wcale oczywistym, iż ukaże się ten album, ani jakikolwiek następny. Płyta się jednak ukazała, po niej kilka innych i dziś nikt tego chyba nie żałuje.
We wstępie do wywiadu można przeczytać, że Wojciech Waglewski jest "czujnym" artystą... Znalazłbym z 50 innych określeń, ale to by mi chyba do głowy nie wpadło. Tak, jest czujnym artystą, zauważyłem że również oddychającym. A tak na poważnie, gdy czytam o "nie więcej niż trzech wersjach" piosenek, zawsze jest we mnie jakiś żal, że te pozostałe wersje nie pokazały się na jakichś singlach. 
Zachęcam do lektury. Skan można sobie powiększyć do rozmiarów umożliwiających komfortowe czytanie. 

czwartek, 26 maja 2022

Rarytasy - część 27 : Wszyscy muzycy to wojownicy (singiel)


Dzisiaj płytka, o której prawdopodobnie sporo osób słyszało, więc jakaś ultrarzadka nie jest, ale jednak rzadka jest. Co więcej, pewnie mało kto wie, że ukazały się aż dwa wydania. W przypadku singli jest to w naszym kraju ewenementem. 
Jak już każdy, chociażby po tytule, pewnie zdążył się zorientować, mowa o singielku "Wszyscy muzycy to wojownicy". 
Na odwrocie obu wydań znajduje się informacja "Nie na sprzedaż". Taki napis paradoksalnie oznacza zawsze, że sprzedający może oczekiwać większych pieniędzy. Chociaż oczywiście z drugiej strony nabycie takiej płyty jest odpowiednio trudniejsze. 
Dla mnie, jako osoby, która w taki encyklopedyczny sposób interesuje się dyskografią Voo Voo, jest to kontrowersyjne wydawnictwo. Już wyjaśniam dlaczego, chociaż wcześniej chciałbym zaznaczyć, że sprawa nie jest oczywista.  Najpierw zobaczmy co wynika z frontu okładki? Niezbyt wiele, ale jednak jest tam informacja "Męskie Granie singiel". Jaki singiel? Jaki ma tytuł? Kto jest wykonawcą? Tych informacji nie ma. Ale ta, która jest, jest oczywiście zgodna z prawdą: jest to singiel promujący pierwszą trasę "Męskiego Grania". Chociaż oczywiście nie tylko, o czym za chwilę. 
Na grzbiecie wersji, nazwijmy ją "deluxe", znajduje się również tytuł "Wszyscy muzycy to wojownicy". Zatem świetnie, wiadomo już coś więcej. Natomiast na odwrocie znajduje się informacja, która wydaje mi się być zapisana w najbezpieczniejszy z możliwych sposobów: 
"Za Męskim Graniem na singlu "Wszyscy muzycy to wojownicy" stoją:
Wojciech Waglewski - gitara, wokal
Maciej Maleńczuk - wokal
Abradab (Marcin Marten) - wokal
Karim Martusewicz - bas
Piotr "Stopa" Żyżelewicz - perkusja"
Literalnie wszystko się dokładnie niby zgadza. I wszystko byłoby super, gdyby nie drobny szczegół, polegający na tym, że jest to również utwór promujący mającą się wówczas wkrótce ukazać płytę Voo Voo pod tym samym tytułem. A skoro tak, sytuacja się diametralnie zmienia i należy według mnie uznać, że jest to utwór zespołu Voo Voo z gościnnym udziałem Macieja Maleńczuka i Abradaba. Z drugiej jednak strony, w chwili gdy ukazał się singiel, albumu Voo Voo jeszcze nie było. Ten ukazał się dopiero w połowie listopada. Niemniej jednak dodanie informacji, że utwór zapowiada płytę zespołu pod tym samym tytułem, chyba wyjaśniłoby wszelkie wątpliwości. Możliwym jest, że wymienione na singlu z nazwiska 3/4 Voo Voo, nie chciało urazić Mateusza używaniem nazwy zespołu, gdy nie pojawia się on w składzie. Jednak nawet jeżeli, nie zmienia to faktu, o którym napisałem już wcześniej: jest to utwór promujący płytę Voo Voo. Dlatego ja zaliczam ten singiel jako pełnoprawną pozycję w dyskografii zespołu uwzględniającej wydawnictwa fizyczne.
Jak już wspomniałem, singiel ukazał się w dwóch wersjach. Pierwsza to wersja uboga, na którą składa się płyta umieszczona w tekturowej kopercie. W wersji drugiej mamy do czynienia z dwupłytowym wydawnictwem digipack. Dodatkowo mamy tu płytę z materiałami prasowymi oraz skromną książeczkę, przybliżającą ideę Męskiego Grania oraz sylwetki Wojciecha Waglewskiego, Macieja Maleńczuka i Abradaba. Materiały prasowe są w zasadzie rozwinięciem informacji zawartych w książeczce. Można w nich znaleźć również tekst piosenki "Wszyscy muzycy to wojownicy". 
Front i tył okładek obu wydań są niemal identyczne. Różnią się głównie nieco innymi wymiarami. Wydawcą prawdopodobnie jest firma LIVE Sp.z o.o. W obu przypadkach brak jest jakichkolwiek numerów katalogowych, co zawsze uważam za mało profesjonalne.
Tradycyjnie załączam kilka fotek.

Tyle chyba na temat singla. Na zakończenie jeszcze krótki rys historyczny. Kilka miesięcy przed jego wydaniem, w mediach pojawiła się taka oto reklama:
Z różnych wywiadów można wywnioskować, że w tym momencie ani Wojciech Waglewski, ani Żywiec, nie spodziewali się jeszcze co z tej współpracy wyniknie. Opisywany dziś singiel, był już zapowiedzią bardzo sprecyzowanej i w praktyce dopiętej na ostatni guzik koncepcji projektu, który okazał się ogromnym sukcesem w wielu wymiarach. Jak wiemy, pomysł przetrwał do dziś, chociaż obecnie odbierany jest różnorako przez sympatyków pierwotnej koncepcji Wojciecha Waglewskiego. Innym elementem promocji "Męskiego Grania" w 2010 roku, były 3 płyty, które rozdawane były za darmo, pod warunkiem że ktoś kupił sobie zgrzewkę piwa. Na tych płytkach nie zabrakło Voo Voo i wykonawców blisko związanych z liderem zespołu. Jeszcze z 5 lat temu, te płytki można było kupić na Allegro za 1-2 zł. Kto by pomyślał, że dziś te darmowe wydawnictwa będą osiągały tak absurdalne ceny?